Notaryngia
Dołączył: 18 Sty 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob 1:32, 18 Sty 2014 Temat postu: Od czegoś trzeba zacząć :) |
|
|
Witam wszystkich! Niedawno zajęłam się pisaniem książki, a dokładniej romansu. O czym opowiada? Opowiada on o chłopaku, który nie urodził się po to aby żyć ale po to by przeżyć. Nie wiem, jednak co sądzą o niej inni, dlatego poniżej umieszczam jej fragment, a jeśli komuś, by się spodobał to link, który przeniesie Was na moją stronę na facebooku poświęconą książce znajdziecie w opisie mojego profilu. Bardzo dziękuję i życzę przyjemnej lektury.
Środa. Jeden z tych dni tygodnia, których najbardziej nie lubię. Dlaczego? Po pierwsze są w samym jego środku co oznacza, że ani przed nim ani po nim nie będzie week-endu. Po drugie to zazwyczaj w ten dzień (i czwartek) nauczyciele upychają najwięcej testów. I tak było również tym razem. Była dopiero godzina trzynasta, a nasza klasa już musiała zaliczyć sprawdzian z historii, polskiego i angielskiego. Po tym wszystkim czułem się jak gąbka, z której wyciśnięto wszystkie siły życiowe. W trakcie przerwy leżałem na ławce gapiąc się w pustą tablicę niby to czekając na nauczyciela. Do moich uszu docierał głos rozgadanych i śmiejących się uczniów. Zastanawiałem się jakim cudem oni po tym wszystkim mają jeszcze energię na wygłupy. Wypuściłem z płuc głośno powietrze, kiedy ktoś z hukiem uderzył rękoma o moją ławkę. Na palcach połyskiwały trzy srebrne pierścienie, a na nadgarstkach przewiązane były dwie kolorowe apaszki i brązowa bransoleta. Oparłem głowę o blat. Tylko jedna osoba, którą znam nosiła taką biżuterię i akurat w tym momencie to z nią najmniej chciało mi się gadać.
- Liiiaaam… - Usłyszałem nad głową. Spojrzałem w stronę, z której dochodził głos. Nade mną stał z szerokim uśmiechem na twarzy jeden z moich przyjaciół – Nick. Prosił by używać zdrobnienia jego imienia, gdyż jego pełnej formy (Nikodem) z całego serca nienawidził. Nie dziwię mu się. Miał rude włosy postawione na żelu i żółte oczy. W uszach po dwa kolczyki, a ubrany był w białą koszulę, w ciemno – zielone rybaczki, a w pasie przewiązaną miał czerwoną bluzę z kapturem. Chodził do równoległej klasy, więc niezbyt często mieliśmy okazję pogadać ale nie przeszkodziło to nam w utrzymaniu dobrych relacji. Jego hobby był taniec, a konkretnie breakdance, jednak nigdy nie widziałem jak tańczy.
- O co chodzi..? – Zapytałem niezbyt chcąc wysłuchiwać odpowiedzi.
-Nie! Powinieneś powiedzieć: „Cześć, Nick! Dzięki Bogu możesz ze mną porozmawiać!”. – Wykrzyknął.
- Proszę Cię… Daj mi odpocząć… - Z powrotem oparłem głowę o ławkę. Przykucnął obok mnie.
- Pewnie! Odpoczywaj póki masz jeszcze taką możliwość. - Spojrzałem na niego zdziwiony.
- O czym Ty mówisz?
- Fryderyk znowu o Ciebie pytał i kazał mi przekazać, że… - Wyciągnął przed siebie rękę jak Hamlet trzymający czaszkę Yoricka i dumnym głosem wyrecytował. - …”Tym razem Ci nie daruje!”. Jakoś tak… - Oparł się o ławkę.
- Znowu?! – Uderzyłem załamany głową o blat.
- Nie dziwię mu się… - Spojrzałem na niego podirytowany. Uśmiechnął się. – Nie rozumiesz, że on Cię w końcu wykończy? Jeżeli chcesz mieć to za sobą to pozwól mi się nim zająć, a ja mu przemówię do rozsądku. – Tutaj uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Dzięki ale poradzę sobie.
- Jasne… Zawsze tak mówisz i zawsze kończy się to w ten sam sposób… - Podniósł się. – Jak chcesz… Tylko potem nie przychodź do mnie z płaczem. – Udał się w stronę drzwi i na progu się zatrzymał. – Tym razem wyglądał na nieźle wkurzonego! – Krzyknął w moją stronę. Pomachałem mu ręką. Cieszyłem się, że Nick chciał mi pomóc, jednak nie mogłem narażać go na niebezpieczeństwo. Wystarczyło, że sam byłem zakopany w tym bagnie po uszy i sam musiałem się z niego wydostać. W końcu do klasy wszedł nauczyciel i zaczęła się lekcja matematyki. Próbowałem się skupić na rozwiązywaniu równań, jednak nie łatwo mi to przychodziło. Zrezygnowany odłożyłem długopis i spojrzałem w okno. Była wiosna, więc niebo miało przyjemnie niebieski kolor, a co jakiś czas wśród liści drzew można było zauważyć rozśpiewane ptaki. Jaki sens ma życie jeżeli jego 90% spędzi się w ławce lub za biurkiem? Jakby człowiek sam nie mógł wybrać własnego sposobu na spędzanie czasu na ziemi… Potrząsnąłem głową i wbiłem wzrok w tablicę. Męczyło mnie takie rozmyślanie. Najczęściej nachodziły mnie tego typu myśli w momencie, kiedy miałem nie najlepszy humor, a dzisiaj wyjątkowo tak było czemu sam sobie się dziwiłem. Zazwyczaj potrafiłem gadać jak najęty i nie być w stanie usiedzieć w miejscu, a teraz..? Na obiedzie siedziałem przy stole między ścianą, a Nickiem, który roześmiany gadał z kumplami, a ja tylko co jakiś czas się temu przysłuchując skupiony byłem na swoim jedzeniu. Nick z natury był taką osobą, która miała łatwości w nawiązywaniu kontaktów i zawsze było go pełno. W tym przypadku byłem do niego podobny. Nie wiem dlaczego dzisiaj nie śmiałem się razem z nimi… Na początku myślałem, że to może przez tą sprawę z Fryderykiem ale zazwyczaj nie brałem tego na poważnie, więc wyeliminowałem tą opcję. Miałem przeczucie, że coś się dzieje… Lub stanie. I w znaczny sposób wpłynie to na moje dotychczasowe życie. Mając w głowie te myśli spędziłem resztę dnia na odbębnianiu godzin lekcyjnych aż w końcu zadzwonił ostatni dzwonek i wszyscy zaczęli zbierać się do domów. Zebrałem swoje rzeczy z ławki i włożyłem do torby. Była to czarna torba, która podobnie jak szalik sięgała mi poniżej kolan. Kiedy miałem już wyjść z klasy zatrzymał mnie Nick wołając do siebie. Podszedłem do niego.
- Wybieram się z kumplami na miasto. Idziesz z nami? – Zapytał zadowolony wyciągając z szafki deskorolkę.
- Nie, dzięki. Muszę coś jeszcze załatwić. – Spojrzał na mnie zdziwiony i od razu do niego dotarło o co mi chodzi. Spoważniał i położył mi rękę na ramieniu.
- Jakby co zawsze możesz zadzwonić. – Uśmiechnąłem się do niego niemrawo. Kiedy spakował resztę swoich rzeczy, wyszedł na dwór, stanął na deskorolce i odjechał machając mi na pożegnanie. W uszach rozbrzmiewał mi jeszcze stukot niewielkich kółek. Zostałem sam. To znaczy sam bez żadnej osoby, z którą mógłbym pogadać, gdyż w szkole jeszcze byli ludzie, którzy jednak za chwilę i tak mieli wyjść. Szwendałem się od sali do sali bez celu do momentu aż nie zrobiło się na nich kompletnie pusto. Kiedy już nikogo nie było usiadłem na korytarzu i wyciągnąłem z torby swój brudnopis i zacząłem w nim coś bazgrać. Nie chciałem wracać do domu. Tfu! Jakiego domu?! Uśmiechnąłem się. Prawda jest taka, że od kiedy pamiętam mieszkałem w domu dziecka wyczekując na rodzinę, która chciałaby mnie zaadoptować. Niestety nikt taki się nie zjawił i po jakimś czasie straciłem wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek to się stanie. Nie byłem z tego powodu smutny czy zły. Nie przeszkadzało mi to. Byłem raczej osobą, która cieszyła się tym co jest teraz i pozytywnie nastawioną do życia. Więc po co to robiłem..? Po co dałem się wciągnąć w to bagno? Może z tego błahego powodu, że już zmęczyłem się mieszkaniem w ośmioosobowym pokoju z innymi dzieciakami lub nie dawały mi spokoju kobiety, które miały za zadanie nas pilnować i ciągle robiły mi wyrzuty o to, że wracam za późno do „domu” i nie radzę sobie w szkole? Dobrze się uczyłem… Problem w tym, że to nauczyciele mnie nie znosili, a to tylko dlatego, że gadałem na lekcjach i obracałem się w szemranym towarzystwie. W tym momencie na korytarzu usłyszałem czyjeś głośne śmiechy i krzyki. O wilku mowa… Spakowałem swoje rzeczy i wziąłem głęboki oddech. Spojrzałem w stronę, z której dochodził hałas. Parę metrów dalej, gdzie zaczynały się schody na piętro, ujrzałem niewyraźny zarys trzech osób. Nie było światła, więc nie widziałem ich twarzy ale doskonale wiedziałem kto to jest.
- Liam!! – Zawołał jeden z nich. Powoli zaczęli zbliżać się w moją stronę. Rozumiem, że już mnie zauważyli. Podniosłem się z ziemi. Po chwili stanęli naprzeciwko mnie. Byli nieco wyżsi ode mnie i mocniej zbudowany. Wszyscy chodzili do trzeciej klasy i wśród uczniów byli doskonale znani. Chłopak, który stał pomiędzy nimi miał długie czarne włosy z grzywką opadającą na jedno oko, brązowe źrenice, kolczyki w uszach i na nosie i ubrany był w czarne skórzane spodnie i kurtkę, a nazywał się Fryderyk. Tak, to właśnie chłopak, z którym miałem niedokończone porachunki. Zawsze lekko mnie dziwił jego styl ubierania, gdyż wyglądał bardziej jak szef gangu motocyklowego niż jak uczeń liceum ale wolałem tego po sobie nie dać pokazać.
- Witam chłopaki. – Uśmiechnąłem się do nich przyjaźnie. – Wy też przyszliście pozwiedzać?
- Nie… My raczej w poszukiwaniu czegoś, a ściślej rzecz ujmując kogoś.
- Aha… Jasne. To wiecie co? Możecie na ścianach porozwieszać takie kartki, na których będzie napisane „WANTED” i nagroda za schwytanie tej osoby.
- Tak, a tą nagrodą będzie 2 000$. – Wyciągnął w moją stronę utatuowaną dłoń. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- A nie… Przykro mi. Ja go jeszcze nie złapałem. – Odsunąłem się.
- Kretynie, o Tobie mowa! – Powoli się denerwował.
- O mnie? Nie… Ja nie jestem tyle wart. Pomyślmy… Dla mnie 500$ byłoby odpowiednią nagrodą.
- Liam!! – Zamachnął się na mnie pięścią, jednak ja zrobiłem unik i odskoczyłem na bok.
- Skucha! – Zaśmiałem się po czym pobiegłem przed siebie.
- Liam!! – Usłyszałem za sobą krzyk po czym szybkie kroki. Przyspieszyłem i ledwo wyrabiając się na zakręcie zbiegłem po schodach prowadzących do szatni. Cholera! Gdzie ja biegnę?! Dotarło do mnie, że zdecydowanie rozsądniejszym byłoby wybiec na dwór, jednak teraz biegłem po prostu jak głupi przed siebie. Nagle naprzeciwko zauważyłem dwoje chłopaków, którzy stanęli na środku korytarza blokując mi przejście po czym powoli zaczęli zbliżać się w moją stronę. Fuck! Zatrzymałem się chcąc zawrócić, jednak z tamtej strony nadbiegł już Fryderyk. W jednej chwili chwycił mnie za bluzkę i uderzył o szafki, które stały pod ścianą. Skrzywiłem się z bólu i osunąłem na podłogę. Podszedł do mnie, ponownie chwycił za kołnierz i postawił na nogi. – Koniec zabawy.
- Zauważyłem… - Wyjęczałem. Ponownie mną uderzył.
- Czekam na ten szmal już od dobrych dwóch miesięcy i nie mam ochoty po raz kolejny wysłuchiwać Twoich kłamstw, że oddasz mi następnym razem!!
- Do tej pory nie kłamałem. – Spiorunował mnie wzrokiem i z całej siły uderzył pięścią w brzuch. Zwinąłem się z bólu.
- Chcę tą kasę teraz, rozumiesz? – Przybliżył się do mnie. Obok niego stała jeszcze czwórka innych chłopaków i po chwili doszedłem do wniosku, że znalazłem się w beznadziejnej sytuacji i warto byłoby, jednak zadzwonić po Nicka. Problem w tym, że teraz nie byłem w stanie dobrać się do komórki.
- Może załatwimy to ugodowo..? – Wyjęczałem.
- Słucham?!
- Po połowie na głowę… - Uśmiechnąłem się.
- Nie wkurwiaj mnie!! – W momencie, kiedy chciał się już na mnie zamachnąć, dosłownie w ułamku sekundy, za jego plecami usłyszałem pewne siebie „przepraszam”. Jego pięść zatrzymała się tuż przed moim nosem. Cała nasza szóstka obejrzała się w stronę, z której dochodził głos. Moim oczom ukazał się chłopak mojego wzrostu o siwych włosach sięgających poniżej uszu i czerwonych oczach. Ubrany był w białą muślinową bluzkę i czarne rurki. Stał przed nami jak gdyby nigdy nic. Biła od niego jakaś dziwna aura. Nieprzyjemna.
- Czego chcesz? – Zapytał wkurzony do granic wytrzymałości Fryderyk. No, w sumie nie dziwię mu się. On tutaj próbuje kulturalnie wyrównać rachunki, a jakiś dzieciak włazi mu w drogę.
- Chciałbym dostać się do mojej szafki. – Odpowiedział tamten bezceremonialnie. Wszyscy zwrócili wzrok w stronę półki na książki, o którą byłem oparty. Z twarzy Fryderyka zrozumiałem, że już dłużej tego nie wytrzyma. Puścił mnie i podszedł do siwego chłopaka. Wykończony osunąłem się na ziemię i spojrzałem w ich stronę. Czarnowłosy pchnął tamtego na ścianę po drugiej stronie i przygwoździł do niej.
- Nie widzisz, że jesteśmy w tym momencie zajęci? – Zapytał. Tamten spojrzał w moją stronę jakby chcąc to sprawdzić po czym zwrócił się do niego.
- Widzę, jednak to chyba nie będzie problem jeżeli pójdziecie robić to gdzie indziej? – Fryderyk podirytowany zagryzł zęby powstrzymując się przed zadaniem ciosu.
- Vincent… Nie mam zamiaru się z Tobą tłuc, więc bądź tak miły i mnie nie prowokuj. - Osłupiały spojrzałem w ich stronę. Fryderyk nie chciał kogoś bić?! Dobrze słyszałem..?
- Ile? – Zapytał tamten.
- Co „ile”? – Vincent (jak dobrze zrozumiałem to tak miał na imię) wyciągnął z kieszeni czarny portfel.
- Ile jest Wam winien? – Teraz już kompletnie mnie zatkało. Co on wyprawia?!
- 2 000. – Uśmiechnął się. Siwy wyciągnął z portfela wymienioną sumę pieniędzy i podał mu do ręki. Fryderyk po upewnieniu się czy są prawdziwe odstawił chłopaka na miejsce, odwołał swoich kumpli i spojrzał w moją stronę. – Następnym razem Ci nie daruję. – Po czym cała piątka odeszła zadowolona. Spojrzałem w stronę Vincenta, który schował portfel z powrotem do kieszeni, wyjął z niej kluczyki po czym stanął obok mnie i zaczął wyciągać z szafki swoje rzeczy. Trochę głupio się poczułem wiedząc, że z opresji uratował mnie jakiś dzieciak. W ogóle to skąd on miał tyle kasy?! Założę się, że ma dzianych rodziców…
- Dzięki… - Wymamrotałem. Spojrzał w moją stronę, a ja zamarłem przerażony. Poczułem się jakby przejrzał mnie na wylot przeglądając tym samym wszystkie wspomnienia z mojego życia. Kiedy nic nie odpowiadając powrócił do pakowania swoich rzeczy serce ponownie zaczęło mi bić. Co to było?! Sposób w jaki na mnie patrzył… Wzdrygnąłem się. Doszedłem do wniosku, że pewnie nawet gdyby spojrzał na kogoś w sposób życzliwy i ciepły jego oczy tak czy inaczej pozostałyby zimne. Kiedy skończył już się pakować przewiesił sobie torbę przez ramię, zamknął szafkę i minął mnie kierując się w stronę schodów. Nagle po paru krokach zatrzymał się i obejrzał się na mnie. Spojrzałem na niego zdziwiony. On natomiast wrócił się i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Chcesz się przejść? – Zapytał się. Zamurowało mnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nawet się nie uśmiechnął i tak po prostu mi to zaproponował. Jednak po namyśle złapałem go niepewnie za rękę. Kiedy dotknąłem jego skóry poczułem jakby całe moje ciało na chwilę zamarzło by później w zastraszającym tempie się rozmrozić. Dopiero teraz poczułem jak silna emanuje od niego aura. Aura zimna, chłodu i niedostępności. Myślałem, że tylko Fryderyk emanuje taką aurą ale on przy n i m był niczym. Ten natomiast mocniej obejmując moją dłoń pociągnął mnie za nią i postawił na nogi po czym poszedł przed siebie. Patrzyłem na niego z wytrzeszczonymi oczami nie w zachwycie, a w strachu i wstręcie. Zrozumiałem, że mam do czynienia z osobą, która jest kompletnie wyssana z uczuć. Powolnym krokiem udałem się za nim. Oboje wyszliśmy na dwór i udaliśmy się chodnikiem w stronę tej części miasta, gdzie były przeważnie centra handlowe. Moją twarz muskał przyjemnie chłodny wiatr niosąc ze sobą echo śpiewu ptaków. Pomimo, że dochodziła już siedemnasta niebo miało jeszcze barwę błękitu gdzieniegdzie przechodząc w fiolet. Na północy pokryte było grubą warstw ciemnych chmur. Na ulicy zaczęły zapalać się pierwsze latarnie by oświetlić ludziom drogę. Co chwila spoglądałem w jego stronę, jednak on cały czas szedł wpatrzony przed siebie. Czego on ode mnie chciał? Pomógł mi, doceniam to i podziękowałem mu, więc? Nie podobało mi się jego towarzystwo i chciałem jak najszybciej się stąd zmyć, jednak wiem, że w tym przypadku byłoby to b a r d z o nie na miejscu po tym co dla mnie zrobił. Wziąłem głęboki oddech. Czyli to oznacza, że muszę się po prostu wyluzować, być sobą i spróbować się z nim dogadać.
- …Więc nazywasz się Vincent..? – Zapytałem uśmiechając się do niego. Szedł dalej jakby w ogóle nie usłyszał tego pytania. – Rozumiem. Ja jestem Liam, Liam Shtrōks. Miło poznać. – Rzucił tylko na mnie okiem. Okeej… Widzę, że rozmowa się klei… Wziąłem głęboki oddech. – Więc co robiłeś w szkole o tej porze..? – Wzruszył ramionami. – A… Po co chciałeś się przejść..? – Ponownie wzruszył ramionami. Zwiesiłem załamany głowę. HELP!! Idę właśnie przez miasto z jakimś Marsjaninem i ni w ząb rozumiem o co mu chodzi! Poczułem, że dłużej nie zniosę tej atmosfery.
- Chcesz coś zjeść? – Zapytał. Podskoczyłem przerażony.
- Co?! – Patrzył na mnie czekając na odpowiedź. – A… Tak… Możemy coś zjeść… - Tym sposobem parę minut później we dwoje zaszliśmy do pubu, w którym sprzedawali tanie ale dobre jedzenie. Na jego widok od razu poprawił mi się humor. Uwielbiałem jeść i gotować. Oboje usiedliśmy przy stoliku. Ja zamówiłem kebab wypchany wszystkimi możliwymi dodatkami, a on… Dwie kulki ryżu i miskę pokrojonych pomidorów! Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Teraz się nie dziwię dlaczego jest taki blady i ma sińce pod oczami. Rozumiem, jeżeli ktoś je takie coś na przekąskę ale nie jako danie główne! Może na takiego nie wyglądam ale jestem strasznie wyczulony na to jak ktoś się odżywia i zawsze takiej osobie zwracam na to uwagę, jednak teraz nie byłem pewny czy to najlepszy pomysł, dlatego z ciężkim sercem to przemilczałem. Kiedy na niego patrzyłem doszedłem do wniosku, że gdyby nie wyglądał tak mizernie i przybrał więcej koloru na twarzy to wyglądałby nawet ładnie. Może nawet lepiej… Wiem, że to może brzmieć jakbym był jego babcią, kiedy gadam o… „mizerności” i „kolorach na twarzy” ale jest to jeden z efektów ubocznych złego odżywiania, więc na to też nie mogę nie zwracać uwagi. Jedliśmy w ogóle się do siebie nie odzywając. Nie wiem jak on się z tym czuł ale mnie to cholernie irytowało. W głowie szukałem jakiegokolwiek tematu do rozmowy.
- Jeżeli wolno spytać… Ile masz lat? – Nie wierzyłem w to by mi na to pytanie odpowiedział skoro nawet nie potwierdził, że nazywa się Vincent.
- Chodzę do trzeciej liceum. – Właśnie popijałem colą swoje jedzenie i kiedy usłyszałem jego słowa zakrztusiłem się nią i dostałem napadu kaszlu. Patrzył się na mnie bez emocji dalej zajadając się kulką ryżu. What the fuck?! Jest starszy ode mnie?! A ja podejrzewałem, że jest jednym z pierwszaków! W sumie nie wiem dlaczego skoro jego rysy są zdecydowanie za ostre jak na szesnastolatka ale kompletnie go nie kojarzę w naszej szkole, a doskonale znam wszystkich trzecioklasistów. Wziąłem głęboki oddech.
- Znasz Fryderyka?
- Można tak powiedzieć. – Teraz się nie dziwię, że się z nim dogadał, a tamten znał jego imię.
- Też od niego bierzesz? – Zapytałem z uśmiechem na twarzy.
- Nie. – Znudzony napił się wody ze słomki.
- Rozprowadzasz?! – Naskoczyłem na niego.
- Nie. – Opadłem zdziwiony na krzesło. – Ja w przeciwieństwie do takiego idioty jak Ty nie siedzę w tym gównie. – Zmarszczyłem niezadowolony brwi. A wyglądasz mi na takiego co by w tym siedział po uszy i jeszcze sam brał. Nawet włosy Ci odbarwiło od nadmiernej ilości. W duchu wybuchnąłem śmiechem.
- Więc czego chcesz? – Założyłem rękę na rękę.
- Chcę się zabawić. – Spojrzałem na niego zdziwiony. Zabawić? Muszę przyznać, że dziwnie to zabrzmiało. Zauważyłem też, że nie wiadomo dlaczego stał się bardziej rozmówny.
- A mianowicie?
- Chcę się zabawić z Tobą. – Gdybym w tym momencie również coś pił to umarłbym na skutek utopienia. Moją pierwszą reakcją było wybuchnięcie niepochamowanym śmiechem, a następnie spojrzenie na niego z wytrzeszczonymi oczami, kiedy zrozumiałem, że nie żartuje.
- Ty tak na poważnie? – Upewniłem się. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej portfel po czym podał mi swoją wizytówkę. Przyjrzałem się jej. Widniało na niej imię i nazwisko Vincent Soulkz i jakiś adres.
- Tutaj masz mój adres zamieszkania. – Wskazał palcem. No tak… Nie „jakiś” tylko j e g o adres.
- Słuchaj… - Odłożyłem ją na bok i spojrzałem mu w oczy. – Jestem Ci naprawdę wdzięczny za to, że mi pomogłeś i w ogóle… A jeżeli Ty chcesz coś w zamian to ja mogę Ci to zagwarantować. Wystarczy, że powiesz co.
- Już powiedziałem czego chcę.
- Dobra… Pomińmy tą jedną opcję… Ale na inne się zgodzę! – Próbowałem się z nim dogadać.
- Przyjdź do mnie pojutrze koło dziewiętnastej. – Zignorował mnie.
- Nie… - Oparł się o krzesło. – Nie mogę tego zrobić.
- Pytałeś się mnie czy znam Fryderyka. – Uśmiechnął się do mnie obłudnie. Nie był to przyjemny uśmiech, a raczej drażniący. – Tak, znam go i to na tyle dobrze, że zawsze mogę z nim porozmawiać o tym czy i ile masz mu oddać pieniędzy. – Na chwilę się zawahałem. Zadowolony podniósł się i zapłacił za swoją porcję. – To do zobaczenia pojutrze. – Po czym wyszedł zakładając słuchawki na uszy. Siedziałem tak jeszcze przez jakieś dziesięć minut ze wzrokiem wlepionym w talerz. Vincent Soulkz… Vincent Soulkz… Największy cham jakiego widziałem! Takie było moje pierwsze spostrzeżenie na jego temat. Facet od samego początku mi się nie podobał ale teraz po prostu go nie trawiłem. Zebrałem swoje rzeczy, zapłaciłem i powolnym krokiem wróciłem do „domu”. W drodze myślałem nad tym co się dzisiaj wydarzyło i co miało się wydarzyć. Nie rozumiałem jaką rolę miałem odegrać w tym pochrzanionym przedstawieniu. Kiedy dotarłem na miejsce było już po dziewiętnastej czyli dwie godziny po tym, kiedy miałem wrócić ze szkoły. Oczywiście Pani Karolina (tak miała na imię pracowniczka ośrodka) jak zwykle mnie za to opieprzyła, jednak ja jej skargi puściłem mimo uszu. Nie miałem teraz głowy na tego typu sprawy. Udało mi się wybrnąć z jednych kłopotów lecz zaraz potem musiałem wpaść w następne. Gdzie tutaj widać jakikolwiek sens? Wykończony poszedłem do łazienki by się przebrać w piżamę i umyć zęby po czym udałem się do swojej sypialni. Był to przestronny pokój o prostej budowie: naprzeciwko wejścia było duże okno, przez które można było wyjść na dach, jednak nam nie wolno było tego robić. Wzdłuż ścian poustawiane były po cztery łóżka. Moje stało na końcu tuż pod ścianą. Pasowało mi jego położenie, gdyż w ciągu dnia mogłem się tam zakopać pod kołdrą i nikt mi po nim nie skakał. Większość dzieci już spała z wyjątkiem Iwo, który miał łóżko naprzeciwko mnie. Był to chłopczyk w wieku ośmiu lat, który jeszcze nigdy się do nikogo nie odezwał i nie wiadomo było czy kiedykolwiek to zrobi. Spojrzał w moją stronę znad zeszytu, w którym jak zwykle coś notował (nikt nie wiedział co). Uśmiechnąłem się do niego po czym wskoczyłem pod swoją kołdrę i zapaliłem nocną lampkę. Na chwilę zerknąłem w jego stronę.
- Nie powinieneś do późna siedzieć w nocy. – Powiedziałem mu na co on spojrzał w moją stronę i pokazał mi zeszyt, na którym było napisane: „Nie powinieneś tak późno wracać do domu.”. Uśmiechnąłem się po czym położyłem i sięgnąłem do torby po wizytówkę, którą dzisiaj dostałem. Vincent Soulkz… Przeczytałem nazwę ulicy, na której mieszka i przypominając sobie mapę zrozumiałem, że znajduje się to gdzieś w dzielnicy mieszkaniowej. Przyłożyłem ją sobie do nosa, jednak nie wyczułem żadnego konkretnego zapachu. Przez chwilę Vincent wydał mi się bardzo podobny do Iwo. Oboje w końcu nie za wiele mówili. Ciekaw jestem czy z takim czymś człowiek się rodzi… No! Ale na groźby to mu ochoty do mówienia nie zabrakło! Obróciłem się w stronę ściany. Vincent Soulkz… Zasnąłem, a w głowie słyszałem echo jego imienia.
Następnego dnia znowu nie potrafiłem się na niczym skupić i tym razem nie dlatego, że byłem w złym humorze, a przez to, że nie dawały mi spokoju słowa chłopaka o siwych włosach. W ciągu przerw próbowałem go złapać gdzieś na korytarzu by móc pogadać, jednak nigdzie nie mogłem się go dopatrzeć. Wydawał się być taką zjawą, która pojawia się tylko w tych momentach, w których najmniej się tego spodziewasz. Na przerwie śniadaniowej postanowiłem porozmawiać na ten temat z Nickiem. Nie wiem tak naprawdę po co. Może po to by móc się komuś wygadać lub wierząc w to, że może mieć jakieś informacje na jego temat. Oboje siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy jednej ławce jedząc kanapki i rozmawiając na różne tematy. W końcu, kiedy zapadła chwila ciszy zgniotłem puste opakowanie i spojrzałem w jego stronę.
- Nick… - Zacząłem.
- Hmm… - Żując kęs swojej bułki wyglądał przez okno.
- Znasz Vincenta Soulkz’a? – Kiedy wypowiedziałem to imię przez moment wydało mi się jakby parę osób, które siedziały niedaleko nas spojrzały na mnie zdziwione. Potrząsnąłem głową. Na pewno mi się wydawało.
- Chodzi Ci o tego albinosa?
- Kogo? – Przez chwilę uznałem, że nie w porządku jest kogoś nazywać w ten sposób, chociaż Vincent rzeczywiście bardzo kogoś takiego przypominał, jednak zaraz potem o tym zapomniałem.
- Chłopaka o siwych włosach. – Spojrzał zniecierpliwiony w moją stronę. Rozumiem, że w ten sposób go kojarzyli.
- Tak…
- Powiedzmy, że go znam ale nikomu nie polecam nawiązywania z nim bliższych relacji.
- Co masz na myśli..? – Lekko zdziwiło mnie to, że Nick zna Vincenta. Gdzie i kiedy go poznał..? Dobre pytanie. Zgniótł swój papierek od kanapki i wycelował go w stronę kosza.
- Ci co go lepiej poznali mówią, że jest niezrównoważony psychicznie. – Tutaj się z nimi zgodzę. – Facet w ogóle owiany jest gęstą mgłą tajemnicy i z tego co wiem przeszłość też miał nie za ciekawą. Niestety… Parę razy próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej ale nikt nic na ten temat nie wie, a nauczyciele nie chcą za wiele mówić. – Westchnął. – Dziwak i tyle.
- A ty..?
- Co ja?
- Mówiłeś, że go znasz. Co Ty o nim sądzisz?
- Nie poznałem go na tyle dobrze by móc go osądzać ale już pierwsze wrażenie robi nie za ciekawe. – Przypomniałem sobie moment, w którym pierwszy raz go ujrzałem i ciarki przeszły mi po plecach. Nagle mój przyjaciel oparł się o ławkę i przysunął bliżej mnie. Przyjrzał mi się dokładniej. – Nie mów mi, że go spotkałeś. – Zastygłem.
- Eee… Cóż… - Nie chciałem go okłamywać, a poza tym i tak nie byłem w tym dobry.
- Liam!! – Uderzył oburzony dłońmi o ławkę. – Co Ty znowu zrobiłeś?!
- Dlaczego od razu zakładasz, że coś zrobiłem?! – Oparł się o krzesło i spojrzał na mnie wymownym wzrokiem. No dobra… Jeżeli na mojej drodze stanął chłopak znany w całej szkole jako ten z ciemną przeszłością, owiany mgłą tajemnicy i niezrównoważony psychicznie to rzeczywiście musiałem coś zrobić. Westchnąłem. – To samo jakoś tak wyszło…
- „Samo jakoś tak wyszło…” Liam! Miałeś wczoraj pozbyć się kłopotów, a nie je sobie podwajać!
- Nie podwoiłem ich tylko… - Zakłopotany zacząłem uderzać o siebie dwoma palcami wskazującymi. - …Wyrównałem szalę…
- Słucham?! – Był zdenerwowany, dlatego na spokojnie opowiedziałem mu o wszystkim co się wczoraj wydarzyło. O tym jak wpadłem w tarapaty z Fryderykiem, z których później wyratował mnie Vincent, o tym jak we dwoje wyszliśmy na miasto, aż w końcu do rozmowy w pubie.
- To jego wizytówka. – Podałem mu ją, a on dokładnie się jej przyjrzał po czym zrezygnowany rzucił ją na ławkę.
- Nie idź tam…
- A Ty myślisz, że ja mogę o tym tak po prostu sobie zdecydować?!
- Żyjesz w wolnym kraju. Masz wolną rękę.
- Tak ale jeżeli zrobię co chcę to się właduję w jeszcze większe kłopoty, a tego chyba nie chcemy?!
- Dlatego mówię abyś pozwolił mi rozprawić się z Fryderykiem.
- Nie! Nie pozwolę Ci wystawić się na takie ryzyko!
- Z nim nie miałeś takiego problemu!
- Ja go nie prosiłem o pomoc!! – Oboje coraz głośniej się przekrzykiwaliśmy aż w końcu niektórzy uczniowie zaczęli na nas dziwnie patrzeć. Nick opadł zrezygnowany na krzesło.
- Dobra… Ale jeżeli cokolwiek Ci zrobi. W jakikolwiek sposób Cię skrzywdzi to nie będę się już powstrzymywał, a wtedy z Fryderykiem też się rozprawię. Rozumiesz? – Spojrzał mi w oczy.
- Tak, tak… - Westchnąłem. – Co niby miałby mi zrobić..?
- On? – Zamyślił się. – Cóż… Jeżeli zadaje się z ludźmi pokroju Fryderyk to teoretycznie… Wszystko. – Uśmiechnął się. – Ale nie… Nie ma co się martwić. Ty jak zwykle poradzisz sobie sam, prawda? – Nie wiem czy to miały być wyrazy wsparcia z jego strony czy uszczypliwa uwaga. Spojrzałem na niego. On natomiast położył mi rękę na głowie i podniósł się z krzesła tym samym mnie przygważdżając do ławki. Podirytowany oparłem brodę na rękach. – Coś czuję, że szykuje się niezła przygoda. – Po czym zadowolony wyszedł z sali. „Niezła przygoda” co? Jak dla kogo?! Westchnąłem. Już jutro miałem się o tym dowiedzieć. Vincent Soulkz… Skoro nikt o nim tak naprawdę nic nie wie to czy to oznacza, że nikt się z nim nie zadaje..? A jednak Fryderyk go kojarzył… Tak czy inaczej do jutra musiałem przygotować się na spotkanie z nim.
…
Piątek. Dzień, którego zawsze wyczekiwałem, gdyż wiedziałem, że to zawsze po nim następują te dwa dni upragnionej przerwy od szkoły. Niestety… Dzisiaj całe moje dobre samopoczucie musiał popsuć fakt, iż o godzinie dziewiętnastej miałem udać się do domu chłopaka, a ściślej mówiąc Vincenta Soulkz’a i zrobić to o co mnie poprosi czyli… Właśnie? O co mogła mnie prosić tak niepojęta i niedorzeczna osoba jak on? Na pewno o coś równie niepojętego i niedorzecznego. Tak czy inaczej o godzinie 17.30 po pożegnaniu się z Nickiem, który w ciągu dnia jeszcze ponad siedem razy odradzał mi to spotkanie, powolnym krokiem udałem się w miejsce, w którym już wcześniej się umówiliśmy. Znajdowało się ono w dzielnicy mieszkaniowej niedaleko ładnego parku nad rzeką. Czasami nad nią przychodziłem z kumplami, kiedy zrywaliśmy się z lekcji. Zawsze było tam tłoczno, gdyż dla ludzi z osiedla było to jedyne zielone miejsce w okolicy. Pomyślałem nawet, że mógłbym teraz tam zajść, jednak doszedłem do wniosku, że lepiej się do niego nie spóźnić. W sumie nie wiem dlaczego… Takie miałem przeczucie. W końcu po odnalezieniu odpowiedniego bloku zacząłem rozglądać się za odpowiednim mieszkaniem. Ogólnie całe osiedle było dziwnie zbudowane: budynki były dwupiętrowe, a by dostać się do mieszkań na parterze trzeba było wejść po schodach i przejść po czymś w rodzaju… Balkonu lub antresoli… Właśnie w jednym z takich lokali mieszkał. W drodze do niego zastanawiałem się jakie podejmuję ryzyko i czy nie warto byłoby jeszcze zawrócić. Nie! Zdecydowałem się już do niego przyjść i nie mogłem się teraz wycofać. Tak po dłuższym namyśle to doszedłem do wniosku, że tak naprawdę martwię się na zapas. W głowie zakodowałem sobie jakieś niedorzeczne myśli nie mając nawet podstaw na to, że są one prawdą! W końcu nic takiego… „Chcę się zabawić z Tobą.” Usłyszałem jego głos. Zwiesiłem załamany głowę. Tak, to mogło oznaczać tylko jedno i nic innego… Więc co ja tu jeszcze robię? Wziąłem głęboki oddech i powoli zacząłem wchodzić po schodach. Może zapomniał i wyszedł? W końcu ma tyle rzeczy, nad którymi musi rozmyślać… Tak! Na pewno zapomniał! Nagle gdzieś niedaleko usłyszałem cichą muzykę, która z każdą chwilą, kiedy stawiałem kolejny krok robiła się coraz bardziej wyraźna i głośna. W końcu zrozumiałem, że dochodzi ona z mieszkania, do którego zmierzałem. Jeżeli wyszedł to nie powinien zostawiać włączonego radia! Czy on chce aby go stąd wywalili?! Wziąłem głęboki oddech i po chwili zastanowienia zapukałem do drzwi.
- Chwila! – Usłyszałem jego głos. Westchnąłem. Czyli, jednak jest w domu… Przez głowę przemknęła mi myśl, że może organizuje imprezę, jednak zaraz ją zignorowałem, gdyż wydała mi się zbyt przerażająca. Co by było gdyby zaprosił na nią Fryderyka?! Nagle usłyszałem odgłos powolnych kroków w stronę drzwi, szczęk kluczy i stukot mechanizmu przekręcanych zamków. Co on, kurde w sejfie mieszka?! Po chwili, jednak otworzył drzwi. Stał przede mną ubrany w to co zwykle czyli białą bluzkę i czarne spodnie, a na głowie miał ręcznik, którym wycierał mokre włosy.
- A, to ty. - Powiedział po czym wpuścił mnie do środka. A kogoś Ty się spodziewał?! Niepewnym krokiem wszedłem do przedpokoju w między czasie zerkając w stronę drzwi. Zatkało mnie. Oprócz zwykłego zamka miał jeszcze dwie zapadki i blokadę na kod cyfrowy. Po kiego?! Potrząsnąłem głową po czym rozejrzałem się po mieszkaniu. Przede mną rozciągał się nie za dużych ale i nie za małych rozmiarów pokój z kanapą, plazmą i dwiema dużymi wieżami stereo, z których leciała muzyka. Wystrój wnętrza był dobrany raczej przypadkowo: jasny błękit na ścianach, hebanowa podłoga i beżowa sofa. Zastanawiałem się czy jest to spowodowane tym, że miał fatalny gust czy tym, że nie zwracał na to zbyt dużej uwagi. Czyli jednak nie organizował imprezy… Odetchnąłem z ulgą. – Rozgość się. – Powiedział dalej wycierając włosy ręcznikiem po czym zniknął za winklem. Lekko zdezorientowany usiadłem na kanapie i dopiero teraz zauważyłem, że pokój połączony jest bezpośrednio z niewielką kuchnią, w której stał stół dla sześciu osób, lodówka i dwie szafki na naczynia i sprzęt kuchenny. Poza tym podstawowe wyposażenie takie jak zmywarka, zlew, piekarnik i kuchenka. Z sąsiedniego pokoju zaczął dochodzić dźwięk suszarki do włosów. Siedziałem nie wiedząc kompletnie co ze sobą zrobić. Bałem się nawet oddalić od mojej torby. Znajdowałem się w cudzym mieszkaniu kompletnie nie znanego mi chłopaka i miałem się tu niby rozgościć? Po namyśle wstałem i podszedłem do odtwarzacza CD. Był to stylowy czarny sprzęt firmy Sony. Przyjrzałem się wyświetlaczowi, na którym widniał tytuł piosenki, która w tym momencie leciała. „Overtime” (Cash Cash). Nie znam. Z resztą był to dziwny utwór. Bardziej nadawał się na imprezę rave niż do słuchania w domu. Obok leżało opakowanie po płycie. Wyczytałem z niego, że jest to amerykański zespół grający od 2008 roku. Grał raczej muzykę w stylu electro pop i dance. Po namyśle przykucnąłem przy komodzie, na której stał telewizor i wysunąłem najniżej położoną szufladę. Wytrzeszczyłem oszołomiony oczy. Przede mną ukazało się ponad dziewięć rzędów równo ułożonych i ponumerowanych płyt. Na ostatniej z nich widniał numer 957. What the..? Spojrzałem w stronę, z której dochodził odgłos suszarki do włosów po czym z powrotem na płyty. Ile on tego ma?! I… Wyciągnąłem pierwszą z brzegu. „Love Lust Faith + Dreams” (Thirty Seconds To Mars). Inną. „Overexposed” (Maroon 5). I jeszcze inną. „Shepherd Moons” (Enya). Mógłbym tutaj tak siedzieć i przeglądać je bez końca. Najciekawsze było to, że nie słuchał jakiegoś konkretnego stylu muzyki tylko wszystkie po kolei. Od akustycznej po heavy metal i electro house. W życiu nie widziałem poza sklepem tak dużej ilości płyt. Jak się później okazało następne trzy szafki też były nimi wypchane po brzegi. Razem miał ich ponad 4 000! Absurdalna liczba wiem, a jednak jakimś cudem tyle ich tu zmieścił. Nie wiem, kiedy miał czas by je słuchać ale wiedziałem jedno – muzyka była jego pasją nr 1. Później za pewne było znęcanie się nad młodszymi… Uśmiechnąłem się, kiedy nagle usłyszałem jego kroki zbliżające się do salonu. Szybko pozamykałem szafki i jak gdyby nigdy nic usiadłem na podłodze. Stanął w przejściu i spojrzał na mnie jak zwykle bez wyrazu na twarzy po czym poszedł do kuchni.
- Chcesz coś do picia? – Zapytał.
- Poproszę. – Wyjął z szafki dwie szklanki i zaczął do nich nalewać jakiś kremowy shake, który już wcześniej był przygotowany. Zauważyłem, że po wysuszeniu włosów dużo czasu musiał poświęcić na ułożenie ich, gdyż miał je idealnie równe i idealnie układały się wokół jego twarzy. Nadal nie potrafiłem rozgryźć o co mu chodzi i po co się tak stroi. Podszedł do mnie i podał mi szklankę. Niepewnie wziąłem ją do ręki.
- Nie martw się, nie jest zatrute. – Powiedział, na co ja cały zesztywniałem. Czy aż tak to po mnie widać? Wziąłem łyk i doszedłem do wniosku, że jest nawet dobre. Miało w sobie posmak mango i miodu. Kiedy ja rozkoszowałem się tym smakiem on od razu wszystko wypił, pozmywał i zaczął zakładać buty. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Muszę na chwilę wyjść i wrócę koło godziny 21.00. – Kompletnie mnie zamurowało. – Do tej pory mieszkanie pozostawiam Tobie.
- Słucham?! – Wykrzyknąłem, jednak on już wyszedł zamykając za sobą drzwi. Stałem na środku pokoju z do połowy wypitym szakem i mętlikiem w głowie. Każde jego zdanie jakie wypowiadał w moją stronę składało się z prostych instrukcji bądź poleceń. Nie było tutaj żadnych zawiłości. „…wrócę koło godziny 21.00.”, „Do tej pory mieszkanie pozostawiam Tobie”. Był pewien, że o tej porze wróci co oznacza, że miał coś w planach. Zamyśliłem się na chwilę. Jeżeli miał coś w planach… To po jaką cholerę mnie tu zapraszał?! Co gorsza godzina 21.00 to już nieco późna pora i gdybym wtedy wrócił do ośrodka to na pewno dostałbym jeszcze większy ochrzan niż zwykle. Spojrzałem na zegarek na ręku. Było w pół do dwudziestej czyli nie będzie go zaledwie półtorej godziny… Nie tak długo. To jednak oznaczało, że siłą rzeczy będę musiał tutaj nocować. Westchnąłem i odłożyłem szklankę do zlewu. Przynajmniej teraz miałem trochę czasu by móc się tutaj w spokoju rozejrzeć. W końcu całe mieszkanie pozostawił mnie, prawda? Tak powiedział. Zadowolony zacząłem je zwiedzać i już po paru minutach doszedłem do wniosku, że facet jednak musi mieć coś z głową. Po pierwsze: w lodówce zamiast podstawowych składników odżywczych były same pomidory! Ja rozumiem jeżeli ktoś jednego dnia nie ma pełnej lodówki bo nie zdążył zrobić zakupów ale 5kg jednego rodzaju warzywa raczej nie można kupić przez przypadek! Po drugie: cała łazienka wypchana była po brzegi najróżniejszymi, i jak dla mnie, zbędnymi kosmetykami. Po kiego były mu potrzebne korektory, markery, fluid, rozjaśniacze do twarzy, żele i pianki do włosów! Ich ilość dało się porównać do kolekcji płyt, które miał w komodzie! I po trzecie: w szafie na ubrania (tak jak się tego spodziewałem) miał po dziesięć takich samych białych koszul i po dziesięć par takich samych czarnych spodni. Jeden zestaw ubrań na każdy dzień. Ale tak poza tym to mieszkanie wyglądało normalnie, taak… Sypialnia, w przeciwieństwie do salonu, była w jednym kolorze, a mianowicie bordowym. Bordowe ściany, bordowa pościel i bordowy dywan. Wyjątkiem była hebanowa podłoga, która znajdowała się w każdym z pokoi z tym że w salonie była idealnie wypolerowana. Łazienka natomiast zrobiona była cała z białego lekko chropowatego kamienia. Wykończony upadłem na kanapę i przeczesałem ręką włosy. Ja pierniczę..! Z kim ja się zadaję..? Oczywiście nie mam problemu z tym jak kto żyje. W końcu to jego sprawa, a mnie nic do tego ale nie popadajmy w paranoję! Jak można żywić się samymi pomidorami?! Muszę po prostu odpocząć… Świeże powietrze dobrze mi zrobi. Otworzyłem przesuwane szklane drzwi i wyszedłem na balkon. Poczułem jak przyjemnie chłodny wiatr muska mi twarz. Podszedłem do barierki i spojrzałem w dół. Mieszkanie znajdowało się na parterze, więc mogłem spokojnie zeskoczyć stąd na ziemię. Przez chwilę nawet pomyślałem by tak zrobić, jednak zaraz doszedłem do wniosku, że tym na dłużej raczej nie pozbędę się problemu. Uniosłem głowę ku niebu. Na ciemnym granacie świeciło miliony małych srebrnych światełek. Każde z nich spoglądało w naszą stronę i zastanawiało się nad tym co robimy. Oczywiście tutaj mam na myśli wszystkich ludzi. Uśmiechnąłem się. Po chwili namysłu wyciągnąłem z torby butelkę wody i jedną tabletkę z wyrytą na niej uśmiechniętą buzią. Przyjrzałem jej się.
- Uśmiechnij się… - Po tych słowach połknąłem ją popijając dużą ilością wody. W jednej chwili poczułem jak coś podchodzi mi do gardła. Zakryłem ręką usta i zacząłem brać głębokie wdechy próbując powstrzymać odruch wymiotny. Efekt uboczny zażycia tabletki. Kiedy już się trochę uspokoiłem z powrotem oparłem się o barierkę i spojrzałem na zegarek. 20.20. Za czterdzieści minut zacznie działać. Westchnąłem. To powinno mnie zrelaksować dzięki czemu nie zbzikuję, kiedy się dowiem co tamtemu chodzi po głowie. Chodzi po głowie… Dziwnie rozbawiło mnie to stwierdzenie. Stałem tak wpatrzony w niebo do momentu aż w końcu zauważyłem jak migoczące światełka powoli zaczęły zamieniać się w biegnące stado owiec. Uśmiechnąłem się do siebie. W końcu… Wyciągnąłem w ich stronę rękę próbując ich dotknąć, jednak one uciekały co chwila zadowolone. Wydawały się takie… Prawdziwe…
- Chodzić po głowie! – Zaśmiała się jedna.
- Chodzić po głowie… - Powtórzyłem oniemiały. W tym momencie pięć z nich poleciało w stronę księżyca, który był w tej chwili w pełni i zaczęły wokół niego zataczać dziwne koła. – Chodzić po głowie! – Wybuchnąłem niepochamowanym śmiechem po czym wbiegłem do salonu i zacząłem kręcić się w kółko wyobrażając sobie jakby to było, gdyby coś mi chodziło po głowie. – Chodzić po głowie! – Po chwili zatrzymałem się i spojrzałem w stronę odtwarzacza CD. – Chodzić po głowie… - Podszedłem w jego stronę, otworzyłem jedną z szafek i zacząłem z rozmachem wyciągać z niej płyty. – Po głowie… Na głowie… Wokół głowy… Chodzi… - Włożyłem pierwszą lepszą z nich do odtwarzacza. – Chodzi… - Nacisnąłem „play”. Z głośników zaczęły wydobywać się w szybkim tempie podskakujące niebieskie nuty, a następnie zaczęły ciągnąć mnie za ubranie i kręcić wokół głowy. – Tabun nut!! – Znowu wybuchnąłem śmiechem i zacząłem skakać po pokoju dając im się porwać. W końcu wykończony upadłem na kanapę. – Chodzić po głowie… - Spojrzałem na swoje dłonie. – Chodzić po…po…Chodzić na głowie… - Uśmiechnąłem się i spróbowałem stanąć do góry nogami, jednak zaraz potem się wywaliłem. Podirytowany uderzyłem w poduszkę. – Bez sensu! – Podniosłem się i powłóczyłem do sypialni. – Chodzić po głowie… - Zajrzałem do szafy na ubrania i wyciągnąłem jedną z białych koszul po czym przeglądając się w lustrze zarzuciłem ją na ramiona. – Chodzić po głowie… - Wskoczyłem na łóżko i zacząłem na nim skakać próbując przy tym dotknąć dłońmi sufitu. – Vincent! Vincent! Co Ci chodzi po głowie?! – Śmiałem się. – Chodzi po głowie! Vinc..! – Nagle poślizgnąłem się na jednej z poduszek i runąłem na materac. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiły się kolejne owce. – Głowie… Chodzić po głowie… - Westchnąłem i poczułem, że strasznie zaschło mi w gardle ale kompletnie nie miałem ochoty wracać się do salonu. – Głowa… Vincent… Głowa Vincent’a… - Zmęczony przytuliłem do siebie jedną z poduszek. Poczułem dziwnie przyjemny zapach. Jakby… Zapach zimy skąpanej w lekko zauważalnych kwiatach róż. – Vincent… - Wtuliłem się w nią zasłaniając twarz, po której właśnie spłynął potok łez. Leżałem tak do momentu aż w końcu usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Zdezorientowany rozejrzałem się po pokoju. Było w nim dziwnie ciemno. Pół przytomnym wzrokiem spojrzałem na zegarek, jednak nie potrafiłem wyczytać z niego godziny. Zbyt bujał się na boki. Powoli się podniosłem i poszedłem do przedpokoju, gdzie zastałem Vincent’a odkładającego kluczyki na stół. Spojrzał w moją stronę. Podszedłem do niego bliżej i przyjrzałem mu się dokładniej.
- Vincent… Vincent… - Położyłem mu dwa palce na nosie i zacząłem nimi powoli wchodzić na jego głowę. – Vincent chodzi po głowie! – Uśmiechnąłem się. On natomiast ściągnął sobie moją dłoń z włosów, minął mnie i wszedł do salonu zapalając w nim światło. Rzucił okiem na rozsypane płyty po czym nalał sobie do szklanki wody z butelki, która stała w kuchni. – Chodzić po głowie… - Spojrzałem w swoje odbicie w lustrze i po namyśle przyłożyłem do niego ręce i zacząłem nimi obrysowywać swój kształt twarzy. Nagle usłyszałem stukot plastikowych opakowań, więc lekko zdziwiony zajrzałem do salonu. Chłopak klęcząc na podłodze zbierał kolejne płyty, segregował je i z powrotem w równych rzędach wkładał do szafki. Zadowolony podszedłem do niego i uwiesiłem mu się na plecach. – Vincent… - Zatrzymał się na chwilę. – Vincent…
- Czy mógłbyś proszę zejść ze mnie i pozwolić mi pracować? – Zapytał.
- Nie. – Uśmiechnąłem się. Tamten podniósł się razem ze mną, zdjął sobie moje ręce z szyi, jednak kiedy chciał się odsunąć ja złapałem go za rękaw bluzki. – Vincent… Co Vincent’owi chodzi po głowie..? – Spojrzał się w moją stronę. Uśmiechnąłem się zadowolony, a tamten po namyśle chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą do sypialni. Pchnął mnie na łóżko po czym podszedł do radia, które stało w tym pokoju. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Co Vincent robi..? – Zapytałem pół przytomnym głosem.
- Nie widać? – Nagle z niewielkich głośników, które stały na ladzie zaczęła wydobywać się przyjemna dla ucha muzyka. Znałem ją. Było to… Giorni dispari (Ludovico Einaudi). Bardzo lubiłem ten utwór. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Po co..?
- Bo jest piękny. – Spojrzałem na niego zdziwiony, a on w tym czasie powoli zrzucił z siebie bluzkę i wszedł na łóżko. Usiadłem naprzeciwko niego. Ściągnął mi przez głowę moją koszulę, a ja zadowolony zarzuciłem mu na szyję ręce.
- Vincent… Dziwak… - Spojrzał mi w oczy po czym położył mnie na plecach sam się nade mną pochylając. Patrzyłem na niego oniemiały śmiejąc się pod nosem. Przyłożyłem dłonie do jego twarzy chcąc go pocałować, jednak on położył ją na mojej klatce piersiowej i objął mnie wokół pasa po czym zamknął oczy. Leżałem tak wpatrzony w niego mając mętlik w głowie. Byłem jeszcze pod wpływem narkotyku, więc nie myślałem trzeźwo ale czułem, że coś jest nie tak w całej tej sytuacji… On, ani razu się nie uśmiechnął, a ja byłem niespełna rozumu. Czułem jego zimne i sztywne ciało jak powoli unosiło się i opadało. Nie było zimne w sensie fizycznym ale od środka pokryte było lodem. Czarną otchłanią, która wszystko wciągała. Niepewnymi i trzęsącymi się rękoma objąłem go lekko i przyciągnąłem do siebie. – Vincent… - Chciałem… Chciałem chociaż trochę je ogrzać… Z tą myślą pozwoliłem się ponieść delikatnym dźwiękom muzyki do krainy snów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|