Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
fasulek
Dołączył: 06 Wrz 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:09, 06 Wrz 2009 Temat postu: Trzynaście minut |
|
|
Witam. Chciałbym wszystkim przedstawić wstęp i pierwszy rozdział mojej książki. Do tytułu proszę nie przywiązywać zbytniej uwagi, ponieważ to jedynie tytuł roboczy i na 99% zostanie zmieniony Miłego czytania, w razie jakichś błędów proszę o zwrócenie mi uwagi. Piszę już rozdział siódmy, ale staram się na bieżąco poprawiać drobne błędy. Miłej lektury raz jeszcze.
Wstęp
Owej jesiennej, deszczowej nocy, której mrok raz po raz przezierała błyskawica oświetlająca okolice Brooklynu, tajemniczy, pochylony osobnik w długim, ciemnym płaszczu przemierzał pustą, zapomnianą przez Boga uliczkę. Na głowie miał kapelusz, zaś jego twarz kryła się w półmroku nastawionego na sztorc kołnierza. Spojrzał na zegarek, było dokładnie trzynaście minut po pierwszej. Rozejrzał się… Powietrze dwukrotnie świsnęło. Nagle mężczyzna padł jak kłoda na mokry od deszczu asfalt. Po chwili ciało tajemniczego osobnika leżało już w kałuży krwi. Jedyna lampka na owej uliczce przez chwilę rzuciła odrobinę światła na istotę, która właśnie niewzruszona, bezszelestnie odchodziła z miejsca kolejnej brutalnej zbrodni.
Rozdział I – Tajemnice Brooklynu
I kolejne morderstwo co Smith? – Zapytał mnie redaktor działu wiadomości– Do cholery już mnie doprowadzają te codzienne wiadomości o nieboszczykach z Brooklynu. Wyobrażasz to sobie? Pięć osób znaleźli martwych w tym tygodniu w jakichś ciemnych kątach, a to dopiero środa. Albo to wszystko ze sobą jest powiązane w jedno wielkie gówno i ktoś urządza tu sobie polowanie, albo mamy tu całą bandę niewydarzonych poszukiwaczy przygód. Cała dzielnica trzęsie dupą, a policja tylko siedzi, drapie się po głowie i przesyła nam faksem kolejne nekrologi. Eh… Daję słowo, gdyby to ode mnie zależało to już dawno bym tego wszystkiego nie publikował. Choćby dla odrobiny spokoju tych biedaków i tak z resztą znękanych codziennością tych slumsów.
- Tak jest panie redaktorze, ot co – przytaknąłem panu Johnsonowi, co z resztą skwitował z zadowoleniem. Redaktor był spokojnym człowiekiem mniej więcej po pięćdziesiątce, nie gardził kolorowym słownictwem, choć w towarzystwie kobiet, które mu akurat wpadły w oko, stawał się niezwykle szarmancki, jak na starego kawalera przystało. Był on dla mnie niedoścignionym wzorem do naśladowania, od początku kiedy to zacząłem pracować Newsletter of New York zazdrościłem mu umiejętności retoryki i przekonywania. Opierając się na fragmentach jego życiorysu, których to z wypiekami słuchałem podczas przerw na drugie śniadanie, mógłbym się założyć, że gdyby nie jego chęci i zamiłowanie do rzetelnego informowania ludzi o tym co się wydarzyło, zapewne byłby milionerem. W szczególności ceniłem go za to, że robi to co lubi, a nie żyje w stałej pogoni za pieniędzmi.
- A tą wiadomość o piątym trupie to kto nam dostarczył? – zapytałem się swojego mentora – Znów policja?
-Nie, tym razem jakaś staruszka, wystraszyła się i to nie na żarty kiedy zobaczyła pod oknem trupa. Wypuszczała rano kota i nagle szok. Wyobrażasz to sobie? Wychodzisz rano w szlafroku i kapciach a tu leżą jakieś zwłoki w rozkładzie, do tego w kałuży krwi. Oczywiście powiadomiła policję, ale my byliśmy pierwsi ponieważ to nasza stała czytelniczka. Godzinę później przyszedł Denilson. Wyobrażasz to sobie? Komendant we własnej osobie, dotąd przesyłali nam faksem te nekrologi, a teraz przyszedł sam komendant. Ale wracając do tematu, szczęście, że w tych sprawach mamy wyłączność, innych gazet nie informują. I dobrze, bo gdyby o tym miały rozpisywać się największe brukowce dopiero mielibyśmy sensację. I nie pytaj mnie dlaczego tylko nas informują o tych zgonach, nie pytałem o to Fortuny’ego i nie mój w tym interes – dodał na widok mojej zdziwionej miny – Oczywiście inne gazety i tak wszystko wyniuchają, lecz nieraz po prostu mają za słabe informacje do opublikowania jakiejś sensacji. Taaak, do czego to się nie posunie dzisiejsza prasa aby tylko zwiększyć nakład.
- Ciekawe…
- Co jest takie ciekawe Smith?
- Poprzednie cztery ofiary znajdywała policja, zaś teraz ktoś spoza tego kręgu.
- Nie doszukuj się Smith, nie ma co bawić się w detektywa, za dużo książek, ot co, za dużo książek.
Jednak ta sprawa nie dawała mi spokoju, gdy Johnson wyszedł, postanowiłem poszperać w szufladzie z nekrologami. Odsunąłem jedną, to nie była ta. Obawiając się powrotu Starego energicznie zajrzałem do następnej szuflady. Bingo! Odnalazłem nekrologi z tego roku, szybko wyszukałem te najświeższe i dane było mi zauważyć, że wszystkie ofiary to emerytowani policjanci, w tym jeden detektyw policyjny. „No że on tego nie zauważył, a może wcale nie chciał? Cóż, wiek robi swoje.” pomyślałem, po czym spisałem miejsca w których to odnaleziono owych biedaków. Postanowiłem tam się udać po pracy, a że dziś nie było większych sensacji, no może poza tymi kilkoma zabójstwami, mogłem urwać się wcześniej. Udałem się na stację metra, spoglądając z przyjemnością na codzienny tłok uliczny, w który to standardowo dominowały żółte taksówki. Tak, kocham to miasto. Przeszedłszy dwie przecznice odnalazłem zejście do podziemi na najbliższą stację metra. Miałem szczęście, bo tuż przed zejściem na dół zaczęło lać.
Zadowolony kupiłem bilet, po czym czekałem piętnaście minut aż przyjedzie moja kolejka. Siedząc, zacząłem rozmyślać o nadzwyczajnej zbieżności owych zabójstw W końcu przyjechała. Zamyślony wsiadłem do środka i zająłem miejsce nieopodal drzwi. Przejeżdżając przez most brooklyński, nadal rozmyślałem nad dziwnym przeoczeniem Johnsona, ale po chwili, na widok Statuy Wolności w oddali całkowicie oddałem się rozmyślaniom nad swoim życiem.
Mając dwadzieścia dwa lata miałem już swoje mieszkanie, pracę, nie narzekałem na niedobór pieniędzy, choć sposób w jaki się tego wszystkiego dorobiłem zawsze mnie bawił i nie wiedzieć czemu innych wręcz zasmucał.
Mój ojciec był fizykiem kwantowym, matka zaś laborantką. Mieszkaliśmy w Europie, na Lazurowym Wybrzeżu. Rodzice zarabiali krocie, wspólnie z moim starszym o trzy lata bratem wychowaliśmy się opływając w luksusy. Jednakże w mojej „rodzinie” brakowało prawdziwego ogniska domowego. Rodzicom bardziej zależało na pracy aniżeli na swoich dzieciach. Wychowany zostałem głównie przez opiekunki, pokojówki lub kierowców rodziców. Wszyscy oczywiście dostali od moich rodziców mieszkania w okolicy, aby mieli blisko do pracy i byli na każde zawołanie. Byli to dobrzy ludzie. Rodzice od dziecka mówili mi i Rogerowi, że przejmiemy ich dorobek, że wyślą nas do najlepszych szkół, na najlepsze studia, a po ich ukończeniu będziemy kontynuować dzieło ich życia. Nie zależało im tak naprawdę na nas, tylko na ich prawdziwych dzieciach, na pieniądzach, aby trafiły w dobre ręce, kiedy to oni nie będą już w stanie zarządzać uniwersytetem i laboratorium gdzie to spędzali najwięcej czasu. Tak, największą miłością darzyli pieniądze i to co z nich mieli, lecz nie był to zdrowy szacunek do pieniędzy, lecz chorobliwa chciwość. Jednakże plan rodziców zakończył się fiaskiem, bynajmniej w połowie ich chore zachcianki nie zostały spełnione, a to głównie z mojej przyczyny.
Mój brat był zawsze uległy na wpływy z zewnątrz, wychuchany i rozpieszczony robił zawsze to o co go poprosili rodzice, rzecz jasna nie bezinteresownie. Pomimo naszych dobrych relacji zawsze mieliśmy do siebie pewien dystans, ja byłem inny. Wielkie pieniądze nigdy mnie nie pociągały, ani nie przewróciły mi w głowie. Robiłem wszystko bezinteresownie, a raczej robiłbym gdyby nie to, że za wszystko, nawet za najmniejszą drobnostkę obdarzano mnie słodyczami lub pieniędzmi. Z resztą i tak wszystko oddawałem biednym dzieciom na francuskich slumsach, ciesząc się że chociaż one mają odrobinę tego bogactwa, które najchętniej sam bym im oddał. Osobiście nigdy nie lubiłem Francji. Zapewne była to wina moich rodziców, którzy dbali jedynie o pieniądze, w każdym bądź razie zamiast żywić nienawiść do Francji, postanowiłem marzyć o Nowym Jorku, Ameryce, moim amerykańskim śnie, o tym jak zmieniam imię i nazwisko, i wszystko rozpoczynam od nowa.
Kiedy skończyłem osiemnaście lat i osiągnąwszy tym samym pełnoletniość, bynajmniej we Francji, postanowiłem moim rodzicom powiedzieć co w życiu zamierzam robić. Byli wielce rozczarowani, wściekli, że nie podążę drogą którą sami mi planowali od wczesnego dzieciństwa. Kiedy dowiedzieli się, że chcę pisać książki wyśmiali mnie, dali czek na sto tysięcy dolarów i wygnali z domu. Dla mnie tyle pieniędzy starczyło w zupełności, z kolei oni przepełnieni nienawiścią do mnie za to, że nie zaopiekuję się „owocem ich żywota” wyrzucili mnie z domu zostawiając mnie z sumą może i dla nich śmieszną, ale dla mnie w pełni zadawalającą. Pozwoliła mi ona na rozpoczęcie nowego życia, lepszego życia. Życia pisarza, które to zawsze mi się tak marzyło. Rodzice wyrzucili mnie z domu zapewne z nadzieją, że z czasem powrócę obdarty z ubrań i będę ich prosić o przygarnięcie, lecz to nigdy nie nastąpiło.
Zgodnie z moimi marzeniami i planami, które snułem już od kilku lat, postanowiłem udać się do USA, a konkretniej do miasta moich marzeń, Nowego Jorku. Mając sto tysięcy dolarów na koncie w banku, angielski opanowany w stopniu zaawansowanym, ogromne ambicje, w końcu rozpocząłem własne, niezależne życie, z dala od ludzi, którzy zepsuli mi prawdopodobnie najlepszy okres mojego życia.
Kiedy znalazłem już sobie przytulne mieszkanie w Upper East Side, naprzeciw Central Parku, wykupiwszy je na własność postanowiłem znaleźć sobie pracę. Pracę nie taką, jaką chcieli mi zgotować rodzice, lecz taką, o jakiej zawsze marzyłem, taką gdzie mógłbym wykazać się swoją fantazją i wyobraźnią. Lecz nie od razu Rzym zbudowano, postanowiłem zatrudnić się w gazecie jako powieściopisarz. Wolne miejsce było jedynie w Newsletter of New York, w dodatku na miejscu asystenta redaktora rubryki z wiadomościami.
Pomyślałem sobie „no cóż, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma” i przyjąłem tą posadę z nadzieją na szybki awans, gdzie mógłbym dowieść swoich zdolności. Z czasem od redaktora dowiedziałem się, że właściciele gazety byli niesamowitymi hipokrytami, gardzili chytrością i oszustwami, z kolei sami dorobili się na nielegalnej sprzedaży, a do tego skąpili grosza na choćby odmalowanie, skromnego z resztą, biura starego Johnsona. Z resztą poniekąd było to również moje biuro, lecz na lakierowanej tabliczce na drzwiach było napisane jedynie „Johnson” a wers niżej „Dział aktualności”. Od początku mojej pracy zastanawiałem się nad imieniem Starego Johnsona, jak to zwykłem go nazywać, lecz nie miałem okazji go o to zapytać. W tej chwili wydało mi się to nonsensowne, że po trzech latach wypleniania z siebie rodzonej, jak to zwykłem mawiać „francuskości” nie wiem jak się nazywa dokładnie mój mentor.
Jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że tępo wpatruję się przez okno w tabliczkę z napisem Grand Army Plaza Station. Poderwałem się jak oparzony i wybiegłem z wagonu metra, czując za sobą jeszcze powiew zamykanych drzwi.
- No to do roboty – mruknąłem pod nosem rozejrzawszy się dookoła stacji i ruszyłem przed siebie. Otuliwszy się moją kurtką, zerknąłem na pierwszy adres widniejący na górze listy. Spojrzałem na zegarek, po czym udałem się do Prospect Park.
„Cholerna jesień!” pomyślałem po dwugodzinnym spacerze. Była godzina dziewiętnasta, na ulicę wychodziły już najgorsze męty społeczne tej dzielnicy, a wokół robiło się coraz ciemniej, w i tak dość już mrocznej dzielnicy.
Mijając grupkę kilku młodych Murzynów, pogodziłem się z myślą, że dziś nie znajdę już żadnych śladów zabójstwa. Postanowiłem więc wrócić do domu. Szedłem jedną z bardziej malowniczych alei, czyli taką, na której gwałty, napady i pobicia są codziennością. „Cały urok Prospect Parku” pomyślałem. Idąc tak zamyślony, nagle o coś się potknąłem. Przeklinając pod nosem siebie samego za to, że nie patrzę pod nogi, ujrzałem przed swoimi oczyma pistolet zaklinowany między dwoma płytkami chodnika. Co ciekawe nie był to taki zwykły, jaki to nosi co drugi mieszkaniec Brooklynu, lecz policyjny, taki, jaki wiele razy widziałem u gliniarzy przy pasie, którzy to czasami odwiedzali dział aktualności w redakcji Newsletter of New York. Zamyślając się zbytnio nad swoim znaleziskiem zostałem pchnięty czymś twardym w tył głowy. Zadzwoniło mi w głowie jak na Aniele Pańskim w Watykanie, szczęście, że udało mi się chwycić broń, bo obleśny, nieogolony murzyn już zamachiwał się na mnie po raz drugi. Leżąc na ziemi odepchnąłem go od siebie nogami unikając tym samym, być może już śmiertelnego ciosu. Napastnik padł na ziemię, zaś ja szybko wstałem i z bronią w ręku stanąłem nad nim. Otrzepałem się z kilku suchych liści lewą ręką, nie spuszczając z oka Murzyna wijącego się z bólu na chodniku, stale mając go na muszce. Postanowiłem zrobić sobie małe przesłuchanie, przecież tacy zawsze wiedzą co w trawie piszczy:
- Jeden ruch, a cię zabiję śmieciu – warknąłem z nienawiścią w głosie godną Starego Johnsona, który to zawsze w ten sposób pozbywał się upartych akwizytorów – Mów co wiesz o tym Richardsonie, którego zabili tu w poniedziałek nad ranem.
- Pieprz się białasie! Nie znam gościa!
Oczywiste było to, że mnie okłamuje, przecież ludzie takiego pokroju wiedzą wszystko co się dzieje w dzielnicy, szczególnie o gliniarzach którzy to zostali rozpruci w parku. Odbezpieczyłem broń, bandzior widząc to trwał niewzruszony pod naporem moich kolan na swojej klatce piersiowej.
- Wiem, że nie strzelisz cioto, za biały jesteś na to – po czym zbluzgał na mnie, jak na taką mendę społeczną przystało. Ciesząc się w duchu, że jeszcze we Francji nauczono mnie posługiwać się bronią, oddałem strzał w ziemię, kilka centymetrów od głowy Murzyna, cuchnącego potem, tytoniem i tanim trunkiem:
- Nie strzelę? Jednego śmiecia mniej czy więcej to dla mnie nie różnica. To co, wyśpiewasz mi co wiesz chłoptasiu? Czy wolisz bohatersko zginąć w męczarniach?
- Dobra, dobra… - ociągał się wyrzutek społeczeństwa. Wymierzyłem mu cios w szczękę, w nadziei ze stanie się bardziej rozmowny.
- Ok, już mówię! Nie wiem kto zabił tego kapusia ale chwała mu za to! Ten kutas wsadził do paki z dwudziestu naszych, zaczął od jednego, torturował go i tak wyciągał wszystko z reszty ziomków. A kto go zarżnął to nie wiem, mam to w dupie! – splunął krwią na bok – Siedziałem z kumplami na ławce, a on gdzieś się czaił. Jak go zobaczyliśmy, to chcieliśmy go dorwać za rogiem i nauczyć, żeby się nie wpieprzał więcej do naszego gangu i wtedy z krzaków wyskoczyło to coś. Nie wiem nie pytaj mnie kto to był, na czarno ubrany facet… A może to jakaś babka? A cholera to wie, w każdym bądź razie mamy spokój w dzielnicy nie? – po czym raz jeszcze splunął krwią na chodnik. Przyłożyłem mu pistolet do głowy:
- Na pewno wszystko mi wyśpiewałeś ptaszku?
- Tak, tak, na pewno! – powiedział na wydechu, po czym spojrzał na mnie okiem, którego mu nie podbiłem.
- Dobra wierzę Ci, a teraz spieprzaj stąd pókim dobry, bo się jeszcze rozmyślę i nie będę taki miłosierny!
I patrzałem jak mój niedoszły zabójca kulawo ucieka przed siebie. Pomyślałem sobie, że miałem szczęście nie spotykając reszty jego bandy. Postanowiłem wrócić do domu i wszystko przemyśleć, dodatkowo zbadać moje znalezisko, które mogło okazać się kamieniem milowym w moim śledztwie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
OSA
Administrator
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Europy
|
Wysłany: Sob 23:18, 08 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Zapomnij o jakimkolwiek ciele w stanie rozkładu na kilka godzin po śmierci. Możliwe, że nawet nie zdążyło u niego nastąpić stężenie pośmiertne - czyt. organizm miał jeszcze zasoby żeby karmić martwe ciałko.
Opisy czyta się całkiem przyjemnie, poza tym banałem o dzieciństwie i dorastaniu. Dodatkowo mam wątpliwości czy za 100k$ jest możliwość zakupu mieszkania na własność w takiej okolicy, jeżeli (tak wiem, że to nie to samo) jeżeli za kawalerkę w Polsce w nieopłakanym stanie w dużym mieście trzeba wywalić w okolicach 100k PLN. Zauważ po prostu, że NY jest większym i z pewnością droższym miastem niż Kraków/Wrocław/Warszawa, a przelicznik walutowy pokazuje, że owszem 100k$ w Polsce to dosyć dużo, ale już we Francji(euro>dolar) czy w samych Stanach nie jest to żaden rarytas pozwalający na zakup mieszkania za gotówkę.
Swoją drogą główny bohater pasuje mi na mordercę. Jeżeli ma jakieś zaburzenia na tle seksualnym to już niemal doskonale wpisuje się w model, przy braku wykształconej w dzieciństwie więzi dziecko-rodzic i obojętności - braku emocji jaki prezentujesz w części gdzie nie waha się strzelić przy głowie "przesłuchiwanego". Wybacz, ale dzielni bohaterowie w filmach może się tak nie wahają, w rzeczywistości natomiast niewielu by odważyło się tak zareagować, choć z artykułu, który czytałam jakieś dwa tygodnie temu wynika, że w Stanach policja jest zdegenerowana.
Choinka..., odbiegam od tematu. Pisz dalej tylko trzymaj się rzeczywistości. Bo naprawdę bohater jak na razie pretenduje do miana mordercy(bynajmniej nie tych policjantów, a po prostu) i nie jest to wynik szukania w opowiadaniu ukrytego zabójcy na siłę, ani tym bardziej jakichś sztuczek zastosowanych w tekście, a jedynie wpisywania się w model, nawet jeśli dotychczas tylko częściowo.
I zapomniałabym, jak chcesz wykreować portret ciekawego zabójcy, a nie liniowca godnego przeciętnej wiedzy na temat kto, dlaczego, kiedy i jak zabija to polecam stronę, a na początek dwa rozdziały:
[link widoczny dla zalogowanych]
i
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie polecam brać się od razu za opisy życiorysów poszczególnych zabójców, a już szczególnie nie polecam babrania się w pisanych przez nich pamiętnikach, jeśli gdzieś jakikolwiek znajdziesz. Raz, że są obrzydliwe, zwykle napisane w tragiczny sposób - o ile tłumaczący uznał, że należy nie poprawiać błędów ponieważ poprawa zmniejsza autentyczność. W zasadzie na dział o mordercach nie polecam zaglądać, jest naprawdę dobry, ale zdecydowanie nie dla wszystkich. Pozdrawiam i kończę, bo znowu odbiegam...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez OSA dnia Sob 23:38, 08 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|