Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pią 17:55, 30 Kwi 2010 Temat postu: Paranoidalna rzeczywistość na jawie |
|
|
Będę tutaj umieszczał swoje wypociny. Wszystkie ślicznie wrzuce w ten jeden temat. Mam nadzieje, że tak można. Przedstawie wszystkich moich "przyjaciół". Na początek mój ulubieniec.
Wybiła właśnie godzina zero. Najlepsza pora do pisania. Cisza i spokój. Żadnych wrzasków, pisków i klaksonów z ulicy. Od czasu, do czasu posuchę zmąci, tylko jakiś koci skowyt. Błogi spokój. Czy na pewno? Kiedy nawet najmniejszy dźwięk, nie dobiega do uszu, a widoczność kończy się na blasku monitora, zaczyna się dopiero istna kakofonia w mojej głowie. Słyszę kroki. Plask bosych stóp po podłodze, rozchodzi się po całym mieszkaniu. Czasami podchodzi tak blisko, że czuje jej zimny oddech na karku. Zamykam wtedy oczy. Fakt, udaje mi się sporadycznie dostrzec kątem oka jej cień. Zresztą wiele dziwnych rzeczy miga przed oczami. Zastanawiam się, co się stanie jeśli ją ujrzę... Cóż, to mnie chyba zabije. Lekkie halucynacje to jedno. Zwid, który przybiera ludzką postać, którą widzisz. Możesz nawet dotknąć, to coś zupełnie innego. To coś cholernie innego.
- Alojzy...
Kurwa mać. Znowu. Znowu słyszę jak mnie woła. Tyle lat i nadal te szepty mnie niemalże paraliżują. To tylko twoja wyobraźnia...To tylko twoja wyobraźnia.... To tylko twoja wyo....
- Alojzy...
- ZAMKNIJ SIĘ!!!
Pięknie. Znowu sąsiedzi przyjdą opieprzyć, że pruje japę po nocach. Nienawidzę tego. Nienawidzę tych głosów. Tego, że czasem przelatuje przede mną dziecięce widmo. Mimo to nigdy jej nie ujrzałem w pełni tego słowa znaczeniu. W sumie dobrze. Ale... pieprzona ciekawość. Chciałbym. Jakaś cząstka mnie chciałaby móc ją chociażby musnąć. Przekonać się, że nie jestem obłąkany, że ona jest realna. W sumie jej dotyk tylko by potwierdził moją niepoczytalność. Kiedy włączam muzykę odchodzi. Przynajmniej wydaje mi się, że odchodzi - czuje jej obecność, ale nie słyszę, więc jest okej.
Lato Vivaldiego działa kojąco. Pierwszy takt. Nie za głośno. Nie zapominajmy, że już po północy. I co tu w sumie napisać. Wsłuchać się w rytm i pomysł sam przyjdzie. Zawsze przychodzi.
„ Muzyka. Czy życie miało by sens bez muzyki? Bez tej wspaniałej instrumentalnej symfonii. Każdy najdrobniejszy szczegół, każde uderzenie dzwoneczka, każde delikatne przesunięcie smyczka po skrzypcach, czy kontrabasie, każdy odgłos wydobyty z klawiszy pianina, razem tworzą coś nadludzko pięknego. Tylko zamknąć oczy i odlecieć razem z echem muzyki...”
Nie. Nie chce mi się pisać o muzyce. Cholera, chce mi się pisać, a nie wiem o czym. Parę relaksacyjnych ćwiczeń. To pobudzi krążenie i dotleni mózg. 15 pompeczek. 30 brzuszków. Kilka skłonów. Teraz to bym się napił. Tak. Napił. W lodówce tylko resztki soku. Szlag by to trafił. Jabłko. Twarde i słodkie. Takie jak lubię.
Zmiana repertuaru. Może... Co my tu mamy? Crimson Jazz Trio. Tak, zdecydowanie teraz mam ochotę na melodyjną ambrozję. Kwintesencję wszystkiego co najpiękniejsze w muzyce.
Może coś obejrzeć. Z pisaniem coś nie idzie. Cały czas ta sama pusta biała kartka. Ekran lekko oślepia. Jak ja nie cierpię komputerów. Pieprzony XXIw. Kto powiedział, że ja chcę obsługiwać, te ustrojstwa? Gdyby nie fakt, że kompletnie nie umiem się rozczytać, to nadal pisał bym ręcznie. Jak wpada pomysł, wena dodaje skrzydeł, zaczynam pisać szybciej niż Usain Bolt biega. Lepsze nagrywanie. Dyktafon zawsze pod ręką, w sumie praktycznie w ogóle go nie wyłączam. Jak pisze to też mówię, nie zawsze na ten sam temat. Ot co... zwykła konwersacja ze sobą. Chyba każdy tak robi. Może nie. Wole jednak myśleć, że wszyscy. Właśnie...
„ Czy jestem obłąkany? Czy ja to ja? Czy ktoś inny? Czy jestem Alojzym? Tomkiem? Rastą? Łysym? Fifarafą? Jackiem? I jeszcze paroma innymi osobami, które stworzyłem na papierze. Czy moja wyobraźnia wykreowała te osoby? Czy te osoby wykreowały mnie? Czy będąc nimi, jestem sobą? One są mną, a ja jestem nimi. Tworzymy i dopełniamy siebie nawzajem. Każda z tych postaci ma coś ze mnie, a wszystkie one tworzą jednego mnie. Więc będąc nimi, jestem zarazem w pełni sobą. Czy nie jest to skrajne zagubienie własnej osobowości? Czy ja w ogóle wiem co robię i kiedy robię? Nie pamiętam wielu rzeczy. Nie pamiętam wielu napisanych stron. Czytam je później ze zdziwieniem. Czy tworzę nowego bohatera, tworze nowe Ja, które nie posiada kontroli nad swoim... Ja. Niektórych historii kompletnie nie mogę sobie przypomnieć. Czy pisałem je będąc kimś innym? Jak można być kimś innym będąc sobą? Cholera, czy jutro będę pamiętał, to co teraz pisze? Może jestem kimś innym teraz?”
- Alojzy...
Podskoczyłem na krześle rozlewając wodę po całym biurku. W tym amoku nawet nie zauważyłem, że płytka się skończyła i od dłuższego czasu panowała grobowa cisza. Pieprzona szmata! Ona teraz powinna to wytrzeć.
- Przepraszam. Almo nie chciałem tego pomyśleć. Jeszcze raz ślicznie przepraszam.
Cholera wie, czy czyta w moich myślach. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nazwałem ją Alma. Na cześć bohaterki z gry F.E.A.R. Jeśli udaje mi się coś dostrzec, to tylko jej długie, czarne włosy. Wykręceni japońce! Przez nich nie mogę żyć spokojnie. Wiedziałem, żeby nie grać w takie gry, ani nie oglądać żadnych kręgów, sręgów i innych klątw. Jak zwykle nie posłuchałem siebie. Teraz mam. Swoją własną osobistą zjawę. Słodko. Kuresko słodko. Najważniejsza jest muzyka. Teraz może Marika. Kojący głos. I do tego szybciutkie dancehallowe brzmienie.
Na czym to ja skończyłem...
„Dlaczego w ogóle zadaje sobie takie bzdurne pytania? Dlaczego tysiące pytań, przewija mi się co sekundę? Dlaczego... Znowu to robię. Chciałbym być normalny. Może jestem? Może to inni są niepoczytalni? Lęki, paranoje, fobie, nerwice... Z jednej strony przeraża mnie to... z drugiej zaś ciekawi. Podoba mi się i napawa strachem zarazem. Może powinienem się leczyć? NIE! Nigdy więcej nie pójdę do żadnego darmozjada. Szurnięci wyzyskiwacze. Psychiatrzy od siedmiu boleści.
Proszę Pani. Każdy mnie obserwuje, czuje, że każdy chce mnie skrzywdzić. Ja już nie mogę... Ja chcę się zabić.
Rozumiem, rozumiem. Przeżywasz kryzys młody człowieku. Zaiste niepokojące. O... już godzina minęła. Cóż do zobaczenia w przyszłym miesiącu. Dwudziesty trzeci, marzec może być?
Dwudziesty trzeci marzec. Nigdy nie zapomnę tej daty i jej beznamiętnego spojrzenia. Nigdy więcej tam nie wróciłem, a w dniu wizyty, poszedłem po prostu się powiesić. Na szczęście człowiek był młody i głupi. Popełniłem wtedy dwa monstrualne błędy. Pierwszy to za cienki sznur. A drugi to chyba najwyższa gałąź na drzewie. Prawdopodobieństwo połamania nóg, w tym przypadku, było wyższe niż śmierć”
Zerknąłem na ulice przez okno. Wspomnienie tamtego dnia wróciło. Dziwny przypadek. Przepełniła mnie wtedy nadzieja. Dziwaczne uczucie... Zaraz, zaraz. Pisz to, a nie mów!
„Wbiła się wtedy we mnie, swymi wielkimi zębiskami, nadzieja. Jutro będzie lepiej - Powtarzałem sobie dzień w dzień. Nawet jeśli będzie faktycznie gorzej, to znaczy że dzisiaj do końca nie jest tak źle, więc jest dobrze. Optymistyczna wizja w pesymistycznym ciele. Pesymizm i brak wiary w siebie skrupulatnie podlewane od najmniejszych lat.”
Jesteś idiotą Alojzy! Nigdy w życiu nic nie osiągniesz! Jesteś nikim! Nikim! Marzenia się nie spełniają! Jesteś debilem, jeśli w nie wierzysz! ŹLE! Mogłeś to zrobić lepiej i szybciej! ŹLE!ŹLE!
Czy te słowa kiedyś odejdą? Dlaczego słowa najbliższych powtarzane od kołyski mogą tak wryć się w głowę? Przecież wiem, że to nie jest prawda. Nie jestem głupi. Jestem inteligentny. Jestem kowalem swojego losu. Mogę osiągnąć wszystko co tylko chcę.
Albo nie. Może faktycznie jestem zerem. Nic nie znaczącym trybikiem w potężnej maszynie. Jezuuu! Nie teraz. Nie myśl o tym teraz! Pisz tamto. Ładnie piszesz. Nie martw się. Będzie dobrze, tylko pisz!
„Jeśli nie będziesz myślał, że jesteś w czymś dobry, również inni w to nie uwierzą. Tak więc zacząłem wierzyć. I przestałem tamtego dnia pisać. Na wiele, wiele lat. Stałem się szczęśliwym człowiekiem. Pełnym miłości i nadziei. Wiary, że z natury każdy z nas w głębi jest dobry. Chciałem tak myśleć. Naiwniak ze mnie. Tyle razy dać się wyrolować, a mimo to z uśmiechem na twarzy iść przed siebie. Do momentu. Do momentu, w którym cały utopijny świat runął. Runął z łoskotem do morza. Słona woda wyżarła wszystko co ludzkie i rzuciła na kamienisty brzeg, by jeszcze bardziej poharatać i poranić. Zgwałcony i przepełniony goryczą wróciłem. Wróciłem do 4 ścian i kartki papieru. Niektóre wspomnienia – obleśne, obrzydliwe i potworne zamknąłem w głowie na mocną żeliwną kłódkę. Udaje, że nigdy się nie wydarzyły. Pustka jednak została. Wypluta razem z ostatnim ludzkim tchnieniem na szorstki piach. Obłuda i fałsz. Nowe cechy. Hipokryzja i kłamstwo. Nowa dewiza. Żyje w iluzji już tyle lat. Czy jest klucz do wyjścia z tego świata? Czy jest szansa utraty pamięci? Zapomnienia wszystkiego co wydarzyło się kiedyś, co dzieje się teraz i co wydarzy się w przyszłości. Została mi już tylko kartka papieru. Tu mogę stworzyć każdy świat. Świat prosty i bez niekończących się pytań. Ale czy na prawdę chce coś takiego pisać? Trywialne: żyli długo i szczęśliwie. Chyba już nie wierzę w takie zakończenia. Więc w co wierzę? Najgorsze to jest, że w nic. Pustka. Kompletna pustka. Czasem zastanawiam się nad kolejną próbą. Jak przysłowie mówi, do trzech razy sztuka. Chciałbym z kimś pogadać, ale... To nie ma sensu. Czy jakaś głupia gadka może pomóc? Kogo to interesuje, że ktoś mnie bił, czy poniżał. Że wpajał przez całe życie, że nic nie zdołam zrobić, że...”
I naciskamy bekspejsik. Lecimy, lecimy. Alojzy nikt nie chce wysłuchiwać twoich narzekań. Stwórz pozory szczęśliwego człowieka. Uśmiechaj się i raduj, będąc w 100% pustym w środku. Na swój sposób jest to zabawne.
„Tak więc, zacząłem wierzyć. Po dziś dzień jestem szczęśliwy, bo w to wierzę. Uśmiechaj się do świata, a świat uśmiechnie się do ciebie. Ze wszystkiego wyciągam plusy. Nawet z najgorszych sytuacji. Chory psychicznie? Ja bym to nazwał nietuzinkowy i ciekawy. Z Almą się może nawet zaprzyjaźnię. A jak będzie mi znowu przeszkadzał nie poprawiony kołnierzyk u prowadzącego program w tv, to nie będę już rzucał pilotem, tylko po prostu przestawię kanał. Ze wszystkiego jest wyjście, tylko trzeba chcieć”
Kiepskie. Zresztą jak wszystko, co piszesz.
- Nie prawda!
Kiepściuteńkie. Sam dobrze wiesz, że teraz to usuniesz. Prawy klawisz, a potem lewy klawisz i siup w koszu. Usuwasz wszystko co piszesz,, bo ci się nie podoba. Wiesz, że kicha.
- Nienawidzę cię.
Chyba SIĘ, chciałeś powiedzieć. Szurnięty jesteś i tyle. Do tego gadasz sam do siebie. Mdłe jak kasza manna bez cukru. Weź lepiej tabletki nasenne i spróbuj zasnąć. Może dzisiaj ci się uda.
Zasnę. Na pewno zasnę. Przecież organizm ludzki musi spać. Albo i nie. Sam już nie wiem, który to już dzień bez snu. Tydzień. Może nawet miesiąc. Nie wiem. Spróbuję.
Nie zapomnij opróżnić kosza.
Już dawno opróżniony. Tak jak i ja.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alojzy.G.Cłopenowski dnia Pon 16:30, 14 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Akinari
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 213
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:39, 30 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Akinari dnia Pią 16:13, 02 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Sob 13:26, 01 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Dziękuje uprzejmie >P
Teraz zdecydowanie słabiej, ale ledwo co pamiętam jak to pisałem. Kolejny z wielu: Tomasz Dzikowski.
"Był późny wieczór, całkiem mroźnego marca roku pańskiego 1999. Tomek wracał, jak już sobie obiecał z ostatniej misji. Po raz ostatni, wcielił się w podwójnego agenta. Po raz ostatni, rozbił groźną szajkę przestępców. Po raz ostatni, bowiem ta skończyła się kompletnym fiaskiem.
Krwawa rzeźnia. Dokładnie sam nie był w stanie opisać, co się stało. Wiedział tylko tyle, że na dłoniach cały czas czuje krew swojego przyjaciela. Człowieka, z którym się wychował. Chciał wrócić do domu, wtulić się w jędrne piersi żony, przypalić soczystego blanta, a na koniec po ścieżce kolumbijskiej koki, bzykać się jak króliki do rana ze swoją ukochaną. Potrzebował tego jak nigdy.
W głowie cały czas słyszał huki wystrzeliwanych pocisków, świszczących nad głową. Widział życie, które ulatniało się z ludzi. Widział je często, ale teraz jakby głębiej to przeżył. Wydaje mi się, że to ze względu na bliską mu osobę. Sam jak zwykle wyszedł bez szwanku. Po 10 latach służby zyskał sobie pseudonim Wayatt Earp, ponieważ tak jak legendarny szeryf z dzikiego zachodu, nigdy żadna kula go nawet nie drasnęła. Może właśnie dlatego czuł się tak podle. Nie chciał o tym myśleć, a mimo to nie potrafił na niczym innym się skupić.
*
- Kurwa... stary – Z ust bryzgnęła stróżka krwi, a z oczy pociekły łzy – Ja nie chce...
Tomek leżał ze Sławkiem w ramionach. Podtrzymywał jego bezwładne ciało, które co jakiś czas wierzgnęło nogą, to lekko machnęło ręką. Jedna dłoń spoczywała na głowie, druga zaś na rozchełstanej ranie postrzałowej. Krew była dosłownie wszędzie, tryskała na lewo i prawo. Najprawdopodobniej kula uszkodziła aortę. Jacek płakał jak małe dziecko.
- Ja nie chce umierać! Nie chce... - Razem z kaszlnięciem, wyleciała kolejna mokra, czerwona mgła.
- Uspokój się! Wszystko będzie dobrze.
- Obiecaj mi – kolejne stróżka krwi poleciała z ust – Obiecaj, że rzucisz tą robotę...
- Stary wyjdziesz z tego!
- Obiecaj!
- Okej, okej. Razem zmienimy wydział... - Sławek? - zakrwawioną dłonią poklepał przyjaciela po twarzy – Sławek kurwa... kurwa NIE!
*
Wchodził po schodach do mieszkania. Mieszkał w przyjemnej okolicy. Dorobił się pokaźnego apartamentu w bogatszej dzielnicy Krakowa. Każde półpiętro z wielką szybą, na praktycznie całą ścianę było bogato przystrojone w kwiaty. Jedno z pięter sam dekorował z Anitą zaraz po zakupie lokum. Białe i czerwone róże, parę aksamitek, lilie przewiązane jaśminami i mnóstwo stokrotek z szafirkami. Wszystkie mówiły praktycznie o tym samym. Miłość, fascynacja, zmysłowość, ideały związków.
Mimo ciężkiego charakteru, donośnego i twardego głosu, ostrych rysów twarzy przyozdobionych małymi bliznami z czasów dzieciństwa, w którym jeśli tylko nadarzyła się okazja wdawał się w różnego rodzaju konflikty i bójki, mimo tego wszystkiego był bardzo wrażliwym człowiekiem. Romantykiem piszącym listy i wysyłającym kwiaty, o których znaczeniach wiedział tylko on sam. Bo przecież kto w dzisiejszych czasach interesuje się kwiatami. Od zawsze wielbił spokój ducha i naturę. Marzył o domku w jednej z polskich wsi. Gdzie mógłby wychowywać małe Anitki i Tomeczki.
Każdy schodek przybliżał go do tego marzenia. Nie mógł się już doczekać kiedy stanie w progu ucałuje swoją ukochaną i oznajmi jej o zmianie wydziału. Koniec z narażaniem życia.
Przekręcił kluczyki w zamku i wszedł do środka. Na samym wejściu poczuł namiętny zapach perfum, którym psikała się zawsze na wielkie okazje Anita. Poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Nie wiedziała, że przyjedzie. Powinien wrócić za 3 dni. Z powodu klapy był wcześniej. Rzucił torbę w kąt przedpokoju i udał się od razu do sypialni. Nie witał się już w progu, tak jak zawsze to czynił miał bardzo złe przeczucie, a sytuacje, z którymi niedawno miał styczność, dały mu jasno do zrozumienia, że jeśli ma złe przeczucie to znaczy, że jest bardzo źle. Odchylił drzwi sypialni i stanął jak wryty.
Jego miłość. Jego ukochana. Jego bogini. Ta pieprzona suka, właśnie dosiadała jakiegoś fagasa. Podskakiwała co raz szybciej w rytm muzyki Barrego White. Stękając i pojękując co jakiś czas mocno ściskając aksamitną pościel. Znał te westchnienia. Zaraz dojdzie. Złapał z całych sił za rękojeść swojej służbowej Beretty, z którą nigdy się nie rozstawał, ale nie odpiął kabury. Nie wyjął i nie zaczął strzelać jak oszalały. Dokładnie sam nie wiedział dlaczego. Czuł wszystko oprócz nienawiści. Oprócz chęci mordu i zemsty. Jego uczucia można bardziej sprecyzować w kierunku bezsilności, obojętności kompletnego poddania się. Na jego twarzy można było dostrzec nawet lekki uśmiech.
I wtedy krzyknęła z całych sił, fala rozkoszy rozlała się po całym jej idealnym ciele. Wyprężyła się do tyłu i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Zeskoczyła szybko opatulając się kołdrą w kąt ich wielkiego małżeńskiego łoża.
- O Boże!! - ten krzyk był zdecydowanie głośniejszy niż wcześniejszy ukazujący orgazm – To nie jest to co myślisz... t...t...to jest wypadek!
- Tak kurwa, przewróciłaś się.
Nic sensowniejszego nie przyszło mu do głowy.
- Przepraszam – Rzekł mężczyzna z jeszcze naprężonym członkiem, po którym spływała biała maź.
Można by rzec, iż była to katastroficzna sytuacja, że gorzej być nie mogło, ale kiedy mężczyzna powiedział „przepraszam” Tomek dopiero teraz zawiesił na niego swój otępiały wzrok. I wybuchł śmiechem. Najbardziej obłąkańczym jaki tylko udało mu się z siebie wydusić. Mężczyzną okazał się bowiem jego młodszy brat.
- Przepraszam Tom...
- MILCZ!!
Przerwał w połowie zdania, a ryk jaki z siebie wydobył zdawało by się słyszeć w sąsiednich blokach.
Podszedł do szafy. Z górnej półki zdjął torbę i zapakować tylko kilka najpotrzebniejszych ubrań.
W tle dalej przygrywał Barry. Gdyby nie on panowała by grobowa cisza. Nikt nawet głośniej nie odetchnął. Stanął w progu spojrzał ostatni raz na ukochaną i brata. Chciał coś powiedzieć. Chciał, ale nie mógł. Udał się do kuchnia. Wziął pierwsze lepsze z brzegu jabłko i ugryzł soczyście. Pogryzł chwile po czym cisnął owocem w okno. Pragnął hałasu i demolki, jednak na plastikowym oknie nie pojawił się żaden odprysk, nawet najmniejsze pęknięcie, została tylko spływająca plama słodkich soków. Nie tego oczekiwał, ale zadowolił się i tym. Z przedpokoju zabrał jeszcze neseser, kluczyki i kurtkę. Wyszedł nie trzaskając nawet drzwiami, w sumie to zostawił je otwarte. Zerknął, schodząc na dół, na pięknie udekorowane półpiętro. Brew lekko drgnęła zwiastując nieunikniony napad szału. Wiedział i czuł, że kiedyś musi nastąpić. Stracił w końcu przyjaciela, miłość i rodzinę. Coś prędzej, czy później musiało się w końcu wydarzyć. I wydarzyło.
Rzucił się pędem w dół przeskakując po 3-4 schody na raz. Z impetem wyleciały o mały włos drzwi wejściowe od bloku. Nie złapał nawet za klamkę. Łupnął w nie z całych sił barkiem. Otworzyły się na oścież waląc o ścianę i wyginając zawiasy.
Zatrzymał się dopiero przed autem. Cieszył się jak nigdy, że był posiadaczem Forda Mustanga z 87. Potrzebował teraz prędkości. Maksymalnej i niebezpiecznej. Ruszył z pod bloku z piskiem opon. Wyjechał jak najszybciej tylko mógł na 3 pas mówkę i wcisnął gaz do dechy. Wskazówka niebezpiecznie zbliżała się do końca. Nie zapiął pasów. Mimo to nie czuł ryzyka. Nie czół nic.
Zaciągnął ręczny. Samochód zaczęło rzucać w każdą stronę, okręcił się kilka razy w wokół własnej osi. Wskoczył na chodnik i zatrzymał się dosłownie przed latarnią. Wysiadł i zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem. Wyciągnął i wycelował pistolet prosto w skroń. Zamknął oczy z całych sił ściskając powieki. Opadł na kolana. Dwoma dłońmi pochwycił rękojeść i tym razem włożył sobie lufę do ust.
Wszystko trwało dosłownie kilka sekund. Jemu wydawała się to jednak wiecznością. Kompletnie nie wiedział co powstrzymuje go przed pociągnięciem za spust.
Nie chciał żyć. Nie chciał również umierać. Nie czuł ani smutku, ani radości. Nie czuł żalu. Nie czuł nic. Zupełna pustka. Jakby już nie żył. Zginął wtedy gdy uchylał drzwi własnej sypialni.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alojzy.G.Cłopenowski dnia Sob 13:26, 01 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Wto 18:48, 04 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Mam dziwne wrażenie, ze trochę przekombinowałem. W pośpiechu trochę pisane, ale prosze. Tadam. Taki mnie dziwny pomysł złapał.
***
Kolejna noc. Kolejny koszmar na jawie.
- Alojzy...
Łzy bezradności powoli napływają do oczu. Dlaczego ja? Co ja takiego zrobiłem?
- Alojzy...
- Zostaw mnie! Zostaw mnie w spokoju!
Czuje nacisk na kołdrze. Leże cały opatulony, w pozycji embrionalnej. Gdybym tylko mógł sięgnąć do przełącznika. Zapalić światło. Światło. Iluzja bezpieczeństwa. Czy, to by coś dało? Piekło rozgrywa się w mojej głowie, więc zapalając je mogło, by się wcale nie zapalić. Kolejny nacisk na kołdrze.
- ODEJDŹ!!
To tylko twoja wyobraźnia. To tylko twoja wyobraźnia.
- Alojzy...
Ktoś ewidentnie ciągnie za kołdrę. To jest kurwa niemożliwe. Fikcja stała się realna. Realna jak dotyk. Na trzy-cztery biegnę do łazienki.
Nie dasz rady. Ona cię złapie.
Jezuuu. Tego było mi jeszcze trzeba.
- Zamknijcie się oboje!
Teraz to moja jedyna szansa. Cisnąłem pierzyne i rzuciłem się do szaleńczej ucieczki. Ucieczki do łazienki. Małe pomieszczenie ze światłem. Tam nie wejdzie. Tam będę bezpieczny.
Stała, taka niewinna. Bezbronna dziewczynka z długimi, prostymi włosami, opadającymi na twarz. Nie widziałem jej twarzy. Może to i dobrze. Zamknąłem oczy i z wyciągniętymi rękami, po omacku doszedłem do łazienki. Szarpnąłem za klamkę i znalazłem się w środku. Nastąpiła błoga jasność. Usiadłem na sedesie, podkulając nogi. Uchwyt zaczął się przekręcać, na szczęście drzwi były zamknięte.
- Alojzy...
Zatkałem uszy palcami i zacząłem śpiewać.
Ona i tak cię dopadnie. Wiesz o tym.
Kolejna noc w łazience. Nie mam już siły. Bombardują mnie głosy. Jej i ten w głowie. Z nerwów zaczęło mi mrugać oko. W stresie lata jak szalone. Nie trzeba się domyśleć, że w zaistniałem sytuacji stres przeżywam na okrągło, więc prawe oko praktycznie w ogóle się nie zatrzymuje. Nie mam już siły.
*
Wybiła północ. Cholernie mroźna i wiatrzysta noc. Fale rozbijały się o drewniane bale mola. Uciekłem przed nią, aż tu. Mój dom nie był już bezpieczny. Nic już nie jest bezpieczne. Gdzie nie spojrzę widzę ją. Jej czerwoną zwiewną sukienkę. Gdy tylko jest w pobliżu słyszę klapanie jej bosych stópek. Odwracam się w stronę plaży. Znów ją widzę. Jest na końcu mola, i wolnymi kroczkami idzie w moją stronę. Łzy spływają mi po policzkach. Nie mam już sił. Nie wiem co robić.
Skacz. To jest twoja jedyna ucieczka. Odejdzie wraz z twoją śmiercią.
Przeszedłem na drugą stronę barierki. Spojrzałem na rozszalałe fale. Zaczął padać ciężki, siarczysty deszcz. Czułem jak wbija mi się w poliki. Odwróciłem się ten ostatni raz. Była już całkiem blisko. Zamknąłem oczy i dałem krok do przodu.
- Alojzy nie!
Spadanie wydawało mi się całą wiecznością. Czułem jak bym wznosił się, ku przestworzom. Lecę, ja lecę wśród chmur. Ze złudzenia szybko wybiła mnie lodowata woda.
Płyń przed siebie. Uciekaj przed nią! Szybko!
Zacząłem płynąć jak najszybciej się dało. W obecnych warunkach pogodowych, było to wyjątkowo męczące. I już po chwili czułem się kompletnie wyczerpany. Miałem co raz większe problemy z utrzymaniem się na powierzchni.
Udało się.
Umieram. Czy na pewno tego chce? Nagle, coś uderzyło mnie najpierw w plecy, później zaś w bark. Bojka. Skąd u diabła znalazła się tu bojka. Mniejsza z tym. Złapałem ją z całych, pozostałych, sił.
Co ty wyprawiasz? Puść się! To jest twoja jedyna szansa.
Ja nie chce. Nie chce odejść w taki sposób. Nie stąd ni zowąd wróciła mi niewyobrażalna wola życia. Pokonam swoje demony. To jest tylko moja pieprzona wyobraźnia. Ona nie może mnie zabić. To tylko moje urojenie nic więcej.
To coś więc...
- Zamknij się! - wrzasnąłem, przerywając w połowie zdania... sobie. Głos nie głos, ale to w sumie nadal ja.
Kilka głębszych oddechów, rozluźni mięśnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. Uspokoić pracę serca. Dam radę. Do brzegu nie jest tak daleko. Na oko nie całe 300metrów. Niby mało, ale pogoda wszystko psuje. Muszę spróbować. Dam radę. Puściłem się i tym razem, już nie szaleńczo, lecz spokojnym i miarownym tempem starałem się dopłynąć do lądu.
Ona cię zabije. Twoja jedyna szansa to śmierć.
Nie słuchaj tego. Alojzy nie słuchaj tego. Płyń. Już jesteś blisko. Kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od brzegu. I wtem zerwał się potężny wiatr. Deszczu, ostrego jak brzytwa, narastało z każdą sekundą. Morze wezbrało na sile. Potężnej sile. Fale rzucały mnie w tą i z powrotem, jak marionetką kuglarz. Obijając chyba o każdy możliwy kamień. Mimo to starałem się odpychać od dna nogami i rękami w stronę brzegu. Upragnionego brzegu. Tak niewiele zostało.
Przestań się bronić. Nie wygrasz tego pojedynku.
Czułem pod stopami ląd. Udało się. Jeszcze kawałem i będzie po wszystkim. Wyszedłem z wody na czworaka, cały poobijany i poharatany. Jednak żywy. Upadłem na plecy. Zamknąłem oczy i zacząłem głęboko oddychać. Odchyliłem powieki i ujrzałem ją. Stała nade mną z uśmiechem na twarzy. Miała strasznie białą skórę. Czerwone słodkie usteczka, wypełnione lśniąca klawiaturą białych ząbków. Mały zadarty nosek i wielkie zielone oczęta. Mimo potężnej wichury i deszczu, była sucha, a jej puszyste, długie czarne włosy opadały na jej sukieneczkę bez ruchu. Nawet nie drgnęły. Zamurowało mnie. To był koniec.
Ona cię zabije. Już po tobie!
Ukucnęła, uśmiechnęła się jeszcze bardziej i pogłaskała mnie po głowie.
- Nie martw się. Pomogę ci.
Jej głos. Taki...taki ciepły i sympatyczny. Emanował dziecięcym dobrem. Zmrórzyłem oczy ze zdziwienia. Pomogę ci? To ona chce mnie zabić, czy nie?
- Czemu chciała bym cię zabić? - odpowiedziała na moją myśl.
Usiadłem nadal wpatrzony w jej piękne, wielkie oczka.
- Nie rozumiem – wydukałem.
- Czego nie rozumiesz, głupiutki?
Ona była słodka. Słodziutka jak cukierek. Jej głosik. Dlaczego jej się bałem. I boje nadal.
- No właśnie?
- Przestań czytać w moich myślach – zadrżał mi głos. Nie wiedziałem, czy mogę podnieś ton.
- Nie mogę przestać – zachichotała.
- Dlaczego?
- Bo ja jestem twoją myślą głuptasie – znów ten niewinny uśmiech.
- Czyli jak przestane o tobie myśleć to znikniesz.
Zamknąłem oczy z całych sił. Nie ma jej tu. Nie ma jej tu. Nie ma jej tu. To tylko halucynacja. Nie ma jej tu. Otworzyłem ostrożnie najpierw lewe, potem prawe oko. Była.
- Jak już chcesz coś wymyśleć, to wymyśl mi lizaka.
- Przecież mówiłaś, że jesteś moją myślą? Więc dlaczego...
- Pomyliłam się – przerwała mi w połowie zdania – Jestem tobą. A siebie nie możesz zniknąć – zaśmiała się.
Kompletnie zdezorientowany, nie mogłem połapać tego wszystkiego. Tego było za dużo. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
- No to zacznij je zadawać – spojrzałem na nią ostrzejszym wzrokiem – Przepraszam już nie będę.
Wstała i zaczęła podskakiwać z nóżki na nóżkę do o koła mnie. Co rusz przystając i zbierając muszelki.
- No zaczynaj. Mów głuptasku.
Usiadłem po turecku. Podrapałem się po głowie. Od czego by tu zacząć.
- Kim jesteś?
- Tobą – niemal natychmiast odpowiedziała – Zobacz jaka fajna muszelka – oderwała wzrok od skorupki i zauważyła moją lekko podirytowaną minę – Ojojoj... nie denerwuj się, w końcu jestem dzieckiem – znów zaczęła latać do okoła.
- W czym chcesz mi pomóc?
Kucała po kostki w wodzie i dłubała, dopiero co zabranym z ziemi patykiem, w meduzie, którą los rzucił nie chcący pod jej małe nóżki.
Utop ją! Teraz! To twoja szan...
- Z nim – tym razem, przerwała mojemu głosowi w głowie, co było jeszcze dziwniejsze – On ci przeszkadza.
- Dlaczego mam zaufać tobie, a nie jemu?
- Aleś ty głupi. Przed chwilką prawie co cię nie utopił – pogroziła mi patykiem.
- W sumie, jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy – tym razem to ja się uśmiechnąłem – a w jaki sposób chcesz tego dokonać?
- To proste. Musisz stać się dzieckiem.
- Co? Jak mam to niby zrobić?
- Głuptasku nie tak jak myślisz. Nie możesz przecież stać się taki mały jak ja. Ale możesz zacząć znów tak myśleć jak ja.
- Chyba jeszcze bardziej nie rozumiem.
- Ojejku... a podobno dorośli są tacy mądzii...
- Mądrzy...
Poraziła mnie swoim wzrokiem. Skrzyżowała ręce.
- Dzieci się nie poprawia! - patrzyła cały czas na mnie w ten porażający sposób – Długo mam czekać?
- Przepraszam? - zakłopotany odrzekłem.
- Żebym to ja musiała takiego dużego manier uczyć. Nu Nu – pomachała mi wskazującym palcem przed nosem.
I znów wróciła do swych zabaw z meduzą.
- Nie przerywaj sobie, mamy całą noc – można było wyczuć sarkazm nie tyle, co w mojej wypowiedzi, co w jej tonie.
- Ta galeretka taka ciapowata.
- To meduza.
- Słucham?
- To meduza. Nie dotykaj, bo cię poparzy.
Nie zdążyłem. Dotknęła i odskoczyła, przytulając zaczerwienioną dłoń drugą ręką.
- Ajj!! Głupia meduza.
- A nie mówiłem – zaśmiałem się po cichu.
Po raz kolejny przebiła mnie swym wzrokiem.
- Nie ładnie śmiać się z czyjegoś nieszczęścia - pod koniec zdania zamachnęła się, i rzuciła we mnie patykiem.
Zasłoniłem się rękoma, ale nic nie poczułem.
- Haha! – zarechotałą z całych sił – dałeś się nabrać! Jak ty to lubisz powtarzać, to tylko twoja wyobraźnia.
- Skończmy może z tymi żartami i przejdziemy do wyjaśnień z tym zdziecinieniem.
- Oj, pan dorosły nie lubi się bawić. Szkoda. - odchrząknęła i nabrała powietrza, zbierając się na dłuższą wypowiedź – Musisz znów poczuć się niewinnie jak dziecko, znów ufać i kochać, podchodzić do wszystkiego bez dystansu, lecz z zafascynowaniem. Musisz traktować wszystko jak nowe odkrycie i nowe szanse na spełnianie marzeń. Znów żyć w pełni tego słowa znaczenia.
Spuściłem głowę.
- Ale ja już nie potrafię ufać, a kochać to już na pewno.
- Źle! - znów pomachała mi palcem przed oczyma – Nie chcesz. A to co innego. Boisz się zranienia to fakt, ale nie możesz odrzucać wszystkich możliwości. To duży błąd.
- A jeśli spotkam osoby, które znów będą chciały mnie skrzywdzić?
- Spotkasz na pewno. I to dużo, ale jeszcze więcej spotkasz wartościowych ludzi, których pokochasz i znów poczujesz się szczęśliwy. - - Ale tylko wtedy, kiedy otworzysz się na świat.
- Łatwo mówić, tru...
- I wcale nie tak trudno wykonać. Wystarczy chcieć. A chcieć...
- To móc – tym razem ja przerwałem jej wypowiedź.
Wyszczerzyłą wszystkie swoje ząbki
- Szybciutko się uczysz. Grzeczny chłopczyk – poklepała mnie po głowie – Nie żyj przeszłością, bo nie warto. Pamiętaj i wyciągaj z niej wnioski, ale niech nie będzie ona twoim całym obrazem na świat. Bo świat jest piękny.
Podskakiwała z nogi na nogi, chichocząc pod nosem. Taka śliczna i niewinna.
- Tylko ludzie są okrutni.
- Ale tylko niektórzy. A jeśli będziesz odpychać wszystkich, ominą cię ci wspaniali.
- Może masz racje.
- Mam na pewno. I nie słuchaj tego głupka w tobie, to pesymista, a jak wiadomo pesymiści żyją krócej – zaśmiała się – będzie mówił i mówił, ale masz go nie słuchać.
- A ty?
- Co ja?
- Gdzie ty będziesz?
Przytuliła się do mnie.
- Ja będę zawsze przy tobie – pocałowała mnie w policzek, wyciągneła do mnie dłoń – Wstawaj z tego brudnego piasku, bo dostaniesz wilka, hihi, idziemy bo zimno.
Spojrzałem na nią zaciekawiony.
- Przecież nawet mokra nie jesteś?
- Głuptasie, ja to ty, a ty jesteś już cały roztrzęsiony.
Fakt, rozmowa pochłoneła mnie tak bardzo, ze nie zauważyłem, że cały się trzęse. Nie było na mnie nawet jednej suchej nitki. Wstałem i złapałem ją za dłoń. Ruszyliśmy przed siebie.
- Jesteś bardzo mądra jak na dziecko.
- Wiem, bo ja to ty.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alojzy.G.Cłopenowski dnia Wto 21:47, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Śro 18:41, 05 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Teraz tak trochę z innej beczki. Taki mały bojkot nie powtarzających się imiom w filmach, serialach i książkach. W rolach głównych: Tomek "Rasta" Łazikowski, Tomek "Łysy" Łysy, Tomek "Fifarafa" Kokarda. Chyba mam jakąś szajbe na punkcie imienia Tomek. Dziwne. W każdym bądź razie takim małym marzeniem jest napisanie scenariusza, więc nacisk kładę głównie na dialogi. Mam nadzieje, że się spodoba. Nie zapominajcie o krytykowaniu >D
Dwóch chłopaków zeszło po stromych, drewnianych schodach, w starej rozpadającej się kamienicy. Jeden ubrany w niebieski ortalionowy dres, łysy, nie za wysoki, ale za to przypakowany. Drugi był jego przeciwieństwem. Nie wiele wyższy, dosłownie o kilka centymetrów, ubrany w szerokie ciemnozielone spodnie, zielone buty, czerwono-żółto-zieloną koszule. Na głowie wiły mu się brązowe dredy, opadające na ramiona. Mniejszy otworzył puszkę piwa. Pssst!
- Czy, może być kurwa piękniejszy odgłos. I ten zapach żuberka pod wieczór mmm...
- Lepsze skwierczenie rozżarzonej bibułki ziomuś.
Kolorowy odpalał pokaźnych rozmiarów skręta. Z pierwszym machem poleciał od razu kaszlak.
- Łysy daj łyka.
- Mówiłem kurwa nie po nazwisku.
- Sorry Łysy. Łysy daj łyka, bo się uduszę za chwile.
- Od razu lepiej. I widzisz. Dziecko się polało.
Po brodzie popłynęło kilka stróżek napoju, który automatycznie poplamił również koszule.
- Czyś ty zdurniał! Nowiuśkie koszule.
Chłopaki zaśmiali się i przybili sobie piąstki.
- Klasycznie widzę dzisiaj.
- Sami swoi się ma rozumieć.
Wyszli z kamienicy, i wązkim podwórkiem zmieżali, w stronę ulicy.
- Gdzie ciśniemy Rasta?
- Skminimy amplitude wiatru i się przekonamy gdzie nas poniesie.
- Co kurwa skminimy? Am..ampli... kurwa co to znaczy?
- Nie wiem, wczoraj w pogodzie usłyszałem, więc myślałem, że będzie pasować..
- Ty kurwa przynajmniej wiesz co mówisz?
- Czasami.
Znowu się zaśmiali. Łysy przechylił do końca puszke i rzucił nią, za ogrodzenie, na strzeżony parking.
- Łoł ziomek, nie zdążyliśmy nawet wyjść z podwórka.
- Tak mi się jakoś pić chciało. Czyli kierunek lewo, do sklepu po kolejnego żuberka.
Łysy wyjął z szeleszczącego dresu portfel i zaczął liczyć pieniądze. Wychodząc w końcu na chodnik, po lewej stronie, Rasta dostrzegł dwóch, całkiem potężnych osiłków obijających jakiegoś szczupłego chłopaka, który również posiadał dredy. Szybko zwrócił się w prawą stronę, popychając towarzysza pieszych wypraw.
- Słyszałem, że Czesiu dzisiaj wcześniej zamyka. Trza iść do żabki.
Łysemu wypadł portfel z dłoni i kilka złotych monet rozsypało się po trotuarze.
- Kurwa co ci odjebało – podnosząc fanty z ziemi, zauważył kafarów znęcających się nad młodzikiem – Ty zobacz kurwa. Frajerzy dwóch na jednego cisną.
- O! Kurcze nie zauważyłem.
Łysy zmierzył go wzrokiem.
- Tak kurwa, nie zauważyłeś.
- No ziomuś, oni są więksi od nas jakieś pół miliarda razy.
- Nie rób kurwa miny jak srający kot w dżungli...
- Na puszczy się mówi – Przerwał mu Rasta w połowie zdania.
- Kurwa, wyjebane mam gdzie srał. Cho! Idziemy pocisnąć świerzaczków. - Będzie zabawnie.
- Ale oni są kurwa więksi.
Tomek złapał go za ramiona. Spojrzał w jego oczy i rzekł:
- Wyobraź sobie, że ty jesteś większy – Dodał jeszcze – Nie ma żadnej łyżki.
I pobiegł w stronę dresiarzy. Rasta wziął jeszcze trzy szybkie buchy i wyrzucił skręta.
- Psu w dupe śliczny wieczór, bo temu debilowi jak zwykle zachciało się strugać bohatera.
Sprintem ruszył w stronę kompana.
- Hej! Leszczyku! - Krzyknął Łysy i zamachnął się na większego z oprychów, celując go prosto w nos. Zgrzytnęło i polała się jucha. Ten większy zamotał się i poleciał na plecy. Nie przerywając ataku, Łysy skączył za nim dosiadając go jak rumaka, i okładając go, raz to lewą, raz to prawą ręką.
W między czasie z rozbiegu, Rasta próbował zaatakować tego drugiego. Już miał wyskakiwać, gdy potknął się o krawężnik i wpadł rozpędzony na zszokowanego dryblasa. Szczęście w nieszczęściu takie, że razem polegli na ziemię. Pech chciał, że kafar uderzył głową o chodnik, co poskutkowało omdleniem.
- O żesz ty. Widziałeś to Łysy?!? Strażnik Teksasu wymięka w tym momencie.
- Ślicznie Tomuś. Tomek jest z ciebie dumny.
Satysfakcję z wygranej potyczki, szybko popsuła policyjna syrena. Chłopaki nawet nie zauważyli nadjeżdżającego radiowozu. Zerwali się na nogi. Cała trójka. Dwóch zwycięzców z bananami na gębie i trzeci, młody chłopaszek lekko poobijany. Z piskiem opon zahamował wóz i wyskoczyło z nich dwóch mundurowych.
- Nie ruszać się kurwa!
- Tu 32! Mamy pobicie. Trzech na dwóch. Karetka na Wodną 18.
Łysy spojrzał na Raste i szeptem rzekł:
- Spierdalamy kurwa?
Rasta parsknął śmiechem. Nie wiedzieć czemu, zawsze śmieszyło go, nadmierne używanie wulgaryzmów przez przyjaciela.
- No co ty? Będzie zabawnie.
- Zamknąć ryje! - warknął jeden z funkcjonariuszy – Pod ścianę. RAZ!
- Dwa!
- Trzy!
Chłopaki zerknęli na młodzika, który stał obok nich z podniesionymi rękami.
- Ej no kurwa. Miało być cztery.
- A tak to nie jest zabawnie.
- Ja wam kurwa dam zabawnie! - Drugi z policjantów uderzył pałką w brzuch Łysego, po czym popchnął go na ścianę, zamachnął się na Raste.
- Ja już sam pójdę. Chill – wystraszony razem z milczkiem, prawie podbiegli do ściany.
Funkcjonariusz zaczął ich przeszukiwać. Skuł po kolei każdego i zaprowadził do radiowozu. Zatrzasnął za nimi drzwi. Stanął razem z współpracownikiem przed autem, czekając na karetkę.
- Mówiłem Łysy, w prawo. Rozumiesz. P-r-a-w-o.
- Wyluzuj ziomek, bo nam towarzysza niedoli wystraszysz. - odwrócił się w stronę nadal milczącego młodzieńca – Co jest ziomek? Jak masz kurwa na imię?
Chwila ciszy, którą przerwał zbulwersowany dredman.
- Zobacz ich kurwa, kaleke zaatakowali. Głucho-niemego bili.
- Przecież on nie mówi, a nie nie słyszy kurwa – zrobił krzywą minę Łysy.
- Debilu jak ktoś nie mówi to najczęściej nie słyszy.
- Kurwa, podwójne kalectwo. Ale co ma kurwa wspólnego głos do słuchu?
- Dżizus człowieku, co ty discovery nie oglądasz? Jak ktoś nie słyszy, to -skąd ma wiedzieć jakie dźwięki wydobywa. Kminisz już?
- Powiedzmy. I porozumiewa się jezykiem brejla, te śmieszne machanie palcami – zrobił dumną minę myślać, że powiedział coś mądrego.
- Pompa z ciebie ziomek. To machanie palcami to język migowy. A brejl to jest pismo dla niewidomych.
- Pismo kurwa dla niewidomych? Ciekawe, jak mi to wyjaśnisz mądraliński, kurwa.
Proste czołgu. Taki ślepiec dotyka palcami kartki i wyczówa takie małe śmieszne kropeczki, w sensie wzniesienia na kartce, które tworzą wyrazy.
- To mi powiedz jak taki ślepiec wie gdzie jest taka karta, jeśli jej nie widzi.
- Uuu... ziomek. Pojechałeś. Fakt. - Rasta zaczął się wierzgać – Cholera teraz przydała by się piostka, a tak to dupa. Wiem! Barkiem dajesz przybijemy.
Poszamotali się dotykając sie barkami.
- Barczek i huj – odezwał się łysy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
niespokojna
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nibylandia
|
Wysłany: Śro 20:42, 05 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
pierwszy tekst- trwam w zachwycie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Czw 16:58, 06 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Najpierw genialne, później trwam w zachwycie... bez przesady, okej? Dżizus, jak zjadą to się obrażę, jak chwalą to znowu też źle. Ja chyba faktycznie powinienem się leczyć. Z ciekawości, aż sobie to przeczytam >P W każdym bądź razie wielkie dzięki. Postaram sie więcej w tych klimatach pisać. Jeśli się uda oczywiście.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
niespokojna
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nibylandia
|
Wysłany: Czw 20:58, 06 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
O poprzednim komentarzu zupełnie zapomniałam więc fakt faktem, wyszło przesadnie.
Można by i zjechać. Tylko kiedy ja lubię teksty w takich klimatach. Uda się. Uda, and powodzenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pią 18:44, 07 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Dzięki. Chciałbym móc powiedzieć, że to w tych podobnych klimatach, ale sam nie wiem. Staram się rozwijać postać Alojzego, ale nie lubie tych rozbić. W sensie, czas na kompa mam średnio po 2 godziny dziennie, trudno jest coś zmajstrować w takim czasie. Zwłaszcza, że przerywasz w połowie. Zaczynanie od środka nie jest najlepszym rozwiązaniem, szczególnie jeśli ma się tylko ogólny zarys tego co się piszę. Nie czytuje, więc nie wnikam >P Ale już niedługo będzie lepiej. Idąc śladem mojej ulubionej postaci czas na zmiany >D
Obudziłem się jadąc autobusem. Stojąc i trzymając się uchwytu, poczułem się jak bym dopiero teraz odzyskał świadomość. Gdzie ja jestem? Co ja to robię? Kim znów jestem?
Uciekaj!
Przed kim? Przed czym? Cholera! Myślałem, że jak ją ujrzę, jak z nią porozmawiam to sen wróci. To już chyba pół roku. Wyglądam jak strzęp człowieka. Znów wybrałem się na jakąś wycieczkę, o której kompletnie nie wiedziałem.
Ona jest za tobą!
Odwróciłem się i w odbiciu okna, ujrzałem jej dziecięcą twarz. Wzdrygnąłem się. Zacząłem się już w sumie przyzwyczajać. Albo i nie? Nie wiem, wiem, że staram się uciec. Przed samym sobą. Wiem, że ona nie chce mnie skrzywdzić, mimo to nie chce jej widzieć, ani nic słyszeć. Mam już tego dosyć. Może to paranoje, wywołane brakiem snu? Tabletki nie działają, jak się schlam do nieprzytomności, to i tak budzę się w środku nocy z tym pieprzonym helikopterem. Cały pokój wiruje, chce mi się rzygać, do tego jestem piekielnie zmęczony. I głosy. Czy one kiedyś odejdą? Tam na plaży myślałem, że się wszystko skończy, a gehenna się dopiero rozpętała. Epicka wojna, między dobrem i złem, mojego własnego JA. Na przemian dołujący, chrapliwy głos, przypominający wszystko co złe mnie spotkało i ona. Taka niewinna i dziecięca. Mówiąca tym swoim słodkim głosikiem o pozytywnych stronach życia. Gówno prawda. Gdyby przynajmniej dali mi się wyspać. Mógłbym walczyć do usranej śmierci, tylko sen. Proszę o odrobinkę snu. Czy proszę o zbyt wiele?
I gdzie ja do cholery jestem? Gdzie jadę? Podszedłem do pasażera siedzącego przy oknie. Rówieśnik, no może kilka lat starszy. Już miałem się pytać o dzielnicę, gdy zobaczyłem przez okno lotnisko. Lotnisko Okęcie! Co jest kurwa?!?
- Przepraszam, jakie to miasto?
Chłopak lekko zdziwiony moim pytaniem, odpowiedział:
- Warszawa.
Jak ja się u licha znalazłem w warszawie? Wysiadam. I to jak najszybciej. Na lotnisko na pewno są autokary do Łodzi. Do domu. Warszawa-Łódź. Musiałem stracić świadomość na minimum cztery godziny, maksimum... O tym wolałem nie myśleć. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam, to... Nie pamiętam. Pustka. Plecak! Mój piękny, zielony plecaczek jest. Odetchnąłem z ulgą. W nim mam dyktafon i laptopa. Często piszę, lub mówię co robię. To jedyna szansa na kojarzenie faktów. Dzięki temu mam jakiś kontakt z realnym światem. Jeśli to w czym się znajduje można nazwać „realnym światem”. Autokar dopiero za pół godziny. Słuchawki na uszy. Lekki niepokój przed włączeniem dyktafonu. Play:
Zamknijcie się oboje.... Nie idź za mną... zostaw mnie w spokoju... Tak... Dobrze... zepchnę ją... Nie!...nie mogę... To przecież dziecko... [słychać dźwięk nadjeżdżającego pociągu]... Nie dam rady... Sam skocze...
Łoł, łoł, łoł! Zrzuciłem słuchawki. Wole nie słuchać dalej.
Jesteś mordercą Alojzy. Morderca!
Nie! Nie! Przestań.
Morderca!
Zrobiłem to? Popchnąłem ją? To nic. To tylko moja wyobraźnia. Czy na pewno? Jeśli to zrobiłem, to tak jak bym zabił siebie. Ona to ja, a zabicie swojej świadomości jest gorsze niż śmierć cielesna. Nie mogłem tego zrobić.
Morderca!
To dziecko we mnie, którym boję się stać. Ona jest czystym dobrem. Jak mógłbym skrzywdzić tak niewinną, małą osóbkę.
Do oczu napłynęły łzy. Zwilżone oczy, od razu przetarłem. To nie może być prawda. Nadjechał autokar. Wsiadłem. Usiadłem prawie na samym końcu. Po przeciwnej stronie, siedziała tylko jedna osoba. Spokojnie mogę przejrzeć teraz laptopa. Parę bzdurnych zdań na temat muzyki, nic więcej. Jak mogłem w takiej chwili pisać o muzyce.
Morderca!
Utworzyłem nowy plik tekstowy. Zacząłem pisać:
„ Kłamstwo powtórzone tysiąc razy, staje się prawdą. Czy ja na prawdę nie mogę ufać? Czy ja na prawdę nie mogę wierzyć? Czy tylko powtarzałem sobie, to na tyle długo i systematycznie, że pozostała mi już tylko paranoiczna nienawiść do wszystkiego co mnie otacza? Czy może ja tak na prawdę, nic nie słyszę, ani nie widzę? Może tylko wmówiłem sobie te halucynacje? Zawsze chciałem być dziwny i inny. Będąc innym i dziwnym, pragnę być normalnym. Może śpię, a to tylko sen? Wmawiam sobie, że nie śpię. Może czas wmawiać sobie, że kocham i jestem kochanym? Może by tak podejść do pierwszej, napotkanej osoby i bezgranicznie jej zaufać? Co może się jeszcze gorszego stać? Czy można mnie jeszcze bardziej skrzywdzić? I czy na prawdę jestem skrzywdzonym? Co stało się w moim życiu, że to piętno nie pozwala mi żyć? Dlaczego mam pustkę emocjonalną w głowie? I dlaczego, jeśli mam pustkę, czuje tylko niechęć i nienawiść? Czy kiedykolwiek odpowiem sobie na te pytania? Czy kiedykolwiek odpowiem na jakiekolwiek pytanie, które sobie zadaje? Czy...”
- Czy to wolne prze pana?
Podniosłem wzrok znad ekranu i poczułem ulgę, a zarazem gniew.
- Czy wy mnie kiedykolwiek zostawicie?
Spojrzałem na pasażerkę po lewej, która wpatrywałą się we mnie. Znów to dziwne zakłopotanie. Przecież tego co widzę nie ma, więc dlaczego za każdym razem się odzywam. Bez zgody usiadła obok mnie. Bosymi nóżkami machała na przemian, bawiła się rączkami. Nigdy nie potrafiła zachowywać się spokojnie. Ciągle musiała coś robić. Jak nie podskakiwać, to dłubać w jakiś przedmiotach, to znów nucić i śpiewać, albo tańczyć.
- Przecież jestem dzieckiem.
Denerwowało mnie to, że czyta w moich myślach. Znała każdą moją najskrytszą myśl.
- Bo jestem tobą – wyszczerzyła się od ucha do ucha.
Nawet nie mogę jej nienawidzieć, bo głupio się czuję jak ktoś wie, że go nie lubię.
- Czemu mnie nie lubisz?
Bo siedzisz w mojej głowie. Łazisz za mną. A ja chce być sam! Rozumiesz? SAM! Gdybym chciał mieć towarzysza to bym sobie znalazł dziewczynę, albo przyjaciela.
- Nie chcesz być sam.
A jeszcze bardziej denerwowało to, że zawsze ma racje.
- Bo cię znam.
Nie znasz mnie.
- Znam.
Nie, nie znasz.
- Znam.
Przestań się ze mną droczyć!
- Pierwszy zacząłeś – zachichotała.
Sam siebie nie znam, więc jak możesz mnie znać?
- Siedzę głęboko w twojej głowie. Znam każdy jej zakamarek. Każdą ukrytą myśl, którą sam ukrywasz przed sobą. Co piszesz?
Nic.
- Pisałeś coś przed chwilką, na pewno.
Tak, ale już usunąłem.
- Wiedziałam. Widzisz? Znam cię – obdarowała mnie chyba swoim najsłodszym uśmiechem.
Wystarczyło zobaczyć na pusty ekran, by wiedzieć, że nic nie napisałem, lub dopiero co to usunąłem. Nic specjalnego.
- I tu się mylisz. Wiedziałam już wcześniej, że skasowałeś, bo ty kasujesz wszystko co piszesz.
Bo jest to głu...
- Głupie, beznadziejne bla, bla, bla – przerwała mi w połowie zdania, strasznie tego nie lubiłem – A ja ci powiem, że świetne. A, że ja, to ty, to znaczy, że też uważasz to za fajne.
Gdybym uważał to za fajne to bym tego nie ska...
- Nawet tego nie przeczytałeś, więc jak możesz wiedzieć, że głupie?
Przygryzłem wargę.
Nie muszę tego czytać, by wiedzieć, że nie umiem pisać.
- Błąd – pomachała mi palcem przed nosem – Jak byś przeczytał, to byś zobaczył jakieś niedociągnięcia i byś je poprawił, a tak to kiszka.
Jak bym zaczął poprawiać, to bym zaczął poprawiać wszystko bez końca. Czyli chcąc nie chcąc, wychodzi na to, że gównianie pisze.
- Oj, okropecznie trudno się z tobą rozmawia. Dlaczego ty w siebie tak bardzo nie wierzysz?
Wiesz dobrze.
- Chce żebyś mi to powiedział.
Wiesz również, że nie powiem.
- Wiem.
Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?
- Odpowiem na wszytko co tylko będziesz chciał – założyła nóżkę na nóżke i udała wielce dorosłą.
Czy wy mnie kiedyś zostawicie? I czy pozwolicie spać?
- Miało być tylko jedno pytanie – znów zaczęła się wiercić – Nie potrzebujesz naszego pozwolenia na sen.
To dlaczego nie spałem już chyba pół roku! - Warknąłem – I czemu nie odpowiedziałaś na pierwsze pytanie.
- Jak się tak dłużej zastanowisz, to wydaje mi się, że znasz odpowiedź.
Nie chce się zastanawiać, chce to usłyszeć od ciebie! - krzyczałem w myślach, w głowie mi się kotłowało.
- Na dzieci się nie krzyczy – zachichotała.
Jak Boga kocham za chwilę zrobię jej krzywdę.
Uduś ją!
Ruszyłem ręką w stronę jej, bladej, cieniutkiej szyji. Zniknęła. Pojawiła się i wychylając się na siedzeniu przede mną uśmiechnęła się do mnie, mimo mego ataku, bardzo sympatycznie. Zaczęła trajkotać, wyrzucając słowo po słowie.
- Właśnie dlatego nie śpisz, bo słuchasz jego. A on to nienawiść. Człowiek zdenerwowany nie śpi. Jeśli twoje jedyne emocje, to agresja, to nie jesteś w stanie zasnąć. Jest to po prostu niemożliwe. Żyjesz przeszłością, a przeszłość to nieszczęście i złość. Wiesz to bardzo dobrze, ale i tak chcesz by ktoś ci to powiedział. Masz nadzieje, że jak ktoś to powie, to uwierzysz. Ale ty nie chcesz wierzyć. Wiesz, że dobrze piszesz. I z całego serca chcesz to usłyszeć od kogoś, ale on podsyca twoje wahanie. I ty głuptasku mu ulegasz kasując wszystko co stworzysz. On, czyli ty sprawia, że jesteś nikim, wiedząc, że jesteś kimś. Ja powtarzam ci cały czas jaki to jesteś wspaniały, a mimo to słuchasz jego – naburmuszona usiadła z założonymi rękami, znów obok mnie, wpatrzona w tył oparcia.
Zamurowało mnie.
Nie wierz jej!
- Ty podejmujesz wybory. Ja wiecznie mówić nie będę, a chcę. Bardzo chcę być cały czas przy tobie. Ale to ty musisz wybrać kogo chcesz słuchać – spojrzała na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami – Twój wybór.
Zniknęła. Autokar zatrzymał się. Koniec podróży. Szedłem po woli do domu. W głowie jak zwykle panował totalny rozgardiasz.
Kogo słuchać? Ją? Jego? Siebie? W końcu to ja. Oni to ja. Czy na pewno? Wydają się tacy różni. Czy w człowieku może, być aż tak wiele różnych myśli. Pewny siebie, nieśmiały. Optymista, pesymista. Marzyciel, racjonalista. Dobry, zły. Spokojny, agresywny. Wybór jest taki prosty, a zarazem strasznie trudny. Dlaczego tłumie w sobie wszystkie te emocje? Czy chciałbym je wyrzucić? Całą tą nienawiść?
Wszedłem do domu. Usiadłem w dużym pokoju na sofie. Czy, natłok tych wszystkich myśli, sprawił tą całą popieprzoną iluzję? I, czy to na pewno imaginacja? Może to ja nękam tą małą dziewczynkę? Odkąd zaczęły się te pytania, przestałem spać. Tysiące pytań. Może czas najwyższy na zmiany. Ale jak ich dokonać nie raniąc innych? Zawiodą się na mnie.
Wstałem. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem. Chrzanić to! Zawiodłem się tysiące razy na nich! Teraz mogą rozczarować się mną. Tak! Cały czas żyje tak jak mi zagrają! Wyjeżdżam, snuję się jak cień po całej europie. W pogoni za czym? Za pieniędzmi? Żeby spłacić ich nędzne długi. Mimo to jestem egoistą i idiotą. Wskazałem palcem w górę.
- Jeśli tam na prawdę jesteś, to chyba sobie ze mnie, kurwa kpisz!
Dlaczego uczestniczę w tym cholernym cyrku? Dość! Dość tych pytań. Czas na odpowiedzi. Czas na zmiany. Czas na życie takim jakim chce, aby było. W dupie mieszkanie, w dupie praca. Wyjeżdżam. Tak! Ale gdzie? Przed siebie. Od miasta, do miasta. Nie zatrzymam się dopóki, dopóty nie znajdę odpowiedzi.
Nigdy ich nie znajdziesz.
- A żebyś wiedział, że znajdę! Nie mogę się was pozbyć, więc będę z wami żył!
- Brawo! - klaskała stojąc na stole. Zeskoczyła i zaczęła podskakiwać, nucąc wesołą melodyjkę.
Uśmiechnąłem się. Dam radę.
- A czemu miał byś nie dać? Będziesz wielkim pisarzem, mówię ci – wyszczerzyła wszystkie, bialutkie ząbki.
Skwasiłem minę. Nie umiem pisać. Kopnęła mnie w kostkę i krzyknęła.
- Przestań! - wskazała palcem na biurko, na którym leżał mój plecak – siadaj i pisz!
- Co mam pisać?
- Co chcesz. Co ci przyjdzie do głowy.
- Chciałbym się wygadać. Wykrzyczeć całemu światu co przeżyłem. Ale... - zamyśliłem się chwilkę – ale nie chce narzekać.
- A co rozumiesz przez pojęcie narzekania?
- Siedzisz i gadasz co ci się nie podoba, nie wykonując żadnego kroku w kierunku polepszenia własnej sytuacji.
- No właśnie. A ty? - spojrzała na mnie swoimi słodkimi oczkami i zamrugała nimi szybciutko.
- A ja – uśmiechnąłem się, to już drugi raz dzisiejszego dnia, humor mi się polepsza – A ja nie narzekam. Bo coś robię. Zmieniam się. Nie chce żeby ludzie myśleli, że to ja przeżyłem. Stworzę sobie jakiegoś bohatera. Stworzę takiego jakim chciałbym być. Pewnego siebie, zawsze mówiącego co ma na myśli. Twardo stąpającego po ziemi. Ale z piętnem, silnie wyrytym na jego świadomości. Taki antybohater, szukający własnego ja, który nie zawsze postępuje zgodnie z narzuconymi normami.
- Bardzo ładnie. A jak mu dasz na imię?
- Jeszcze nie wiem, ale ważne, że mam koncepcję.
Usiadłem i rozłożyłem laptopa.
- Nie denerwuj się tylko, ale nie muszę później tego czytać.
- Jak chcesz pisać i tego nie czytać?
- Bo mi się na pewno nie spodoba. Ale obiecuje, że gdzieś to wyśle. Może na jakieś forum. Odpowiada?
- Niech będzie – westchnęła – lepsze to niż nic. Później i nad tym popracujemy.
Włączyłem nową płytkę Mariki. Plenty. Położyłem palce na klawiaturze, czekając na jakiś dryg. Nie martw się. Za chwilę wena przyjdzie. Zamknij oczy. Mam pomysł, ale nie wiem jak go przelać na papier. Po kilku minutach, bezczynnego siedzenia wstałem, i poszedłem po szklankę wody.
Nic nie napiszesz.
Znów zwątpienie. A przed chwilą byłem pełen energii. Dlaczego? Dlaczego to minęło? Przez chwilę czułem się świetnie, a teraz znów...ehhh. Idę spać. Parsknąłem śmiechem. Dobry dowcip. Położyłem się i zamknąłem oczy. Otworzyłem je po chwili. Wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze za dużo zbyt negatywnych emocji. Już niedługo miną na pewno. Zmienię wszystko. Obiecuje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Sob 18:29, 08 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Może to przez chorobę, ale średnio jestem zadowolony z tego. W sumie nie jestem zadowolony z niczego co pisze, ale to jakoś tak szczególnie mnie odpycha. Zły humor mam. Jak ja nie cierpię być chory. Bleh... Zresztą nie ważne. Nowa dostawa Alojzego. Prosze bardzo. Na zdrowie...
Otworzyłem oczy. Zbudziły mnie promienie słońca, wpadające przez okno. Łóżko zawsze musi leżeć na wschód. Znajomość fengshui daje swoje. Nie ma to jak słoneczna pobudka. W ogóle pobudka! Już zapomniałem jak wspaniale jest się budzić. Człowiek taki wypoczęty. Czuje się jak młody Bóg.
Wstałem i poszedłem do łazienki. Przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem na siebie w lustrze. Promienieje z każdym dniem. Snem zmyłem z siebie tą brudną i przemęczoną twarz, wieczne, fioletowe wory pod oczami. Nie da się ukryć, że odmłodniałem. Jeszcze miesiąc temu, tak niedawno, kotłowało się we mnie wszystko.
- Wyspałeś się?
- Tak – odpowiedziałem ze szczerym uśmiechem.
Fakt, że rzeczy, które myślałem, że odejdą zostały. Ale nie są już tak męczące jak kiedyś. Nie irytuje mnie już, jej ciągłe zaczepki słowne, podskakiwania, biegania, znikania i nagłe pojawiania się, w ogóle mnie już nie drażni. Tak jak inni oddychają, ja widzę różne rzeczy, z którymi w końcu się chyba pogodziłem. Jego głos również osłabł, pojawia się rzadziej. Stał się znośny. A wszystko przez nią.
- Dziękuje – siedziała i machała wesoło nóżkami na blacie w kuchni.
- Nie o ciebie chodzi – naburmuszyła się, a mi nie o to chodziło, człowiek z rana nie zawsze zastanawia się nad tym co mówi – Oj nie o to chodziło, wiesz przecież dobrze.
- Wiem, żartowałam – zeskoczyła i pobiegła do dużego pokoju.
Nalałem do szklanki soku i poszedłem do komputera. Nadal nie umiem jeść z rana. Całe te śniadania są jakoś przereklamowane. Po pobudce muszę odczekać minimum godzinę czasu. Czuje głód, ale wszystko smakuje jak papier. Takie mdłe, mymłanie bez celu. Usiadłem.
- Co piszesz? Powiedz mi co piszesz – doskoczyła do mnie jak hiena do padliny. Prawie rozlałem sok.
- Spokojnie, jeszcze nie wiem. Dopiero co usiadłem.
- Najpierw pewnie włączysz muzykę.
- Żebyś wiedziała.
Odnalazłem ją. Swoją muzę. Swoje natchnienie. Pisze i zasypiam przy jej muzyce. Przy wirtuozerii jej skrzypiec. Dziwne, bo zawsze skrzypce wydawały mi się takie piskliwe, był to chyba najbardziej denerwujący instrument, jaki słyszałem. A teraz pochłaniam każdą nutkę, którą na nich wygrywa.
- Dlaczego tego nie piszesz?
- A po co? Kogo to interesuje jakiej muzyki słucham?
- Tu nie chodzi o muzykę, ale o jej wpływ na ciebie. A tym warto się podzielić z innymi.
- Ehhh... no dobrze.
Westchnąłem i wziąłem się za pisanie.
„ Zrozumienie. Tak błahe, a jednak...”. Nie. To zły początek. Jeszcze raz.
„Muzyka. Zawsze odgrywała wielką rolę w moim życiu. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Często jako jedyna dodawała mi tzw. Pałera. Bez różnicy, czy była to instrumentalna muzyka klasyczna, czy też elektroniczne umcy-umcy. Kocham muzykę, nie jako gatunek, ale jako całość. Chyba w każdym typie znajduje coś dla siebie. Czy to komercyjna popowa papka (Beyonce, nie wiem dlaczego, ale po prostu ją lubię), czy rock, w każdej odmianie, od prostego punku (Farben Lehren, The Bill, Ciemna Strona Pomidora) do mojego ulubionego alternatywnego rocka (King Crimson, New Model Army, Joe Satriani), czy też może jamajskie klimaty, od reggaeeeeeeee zaczynając (klasyczny Bob Marley) kończąc na raga i dancehallu (Natural Dread Killaz, EastWest Rockers, Marika, Jamal), lekko muskając hip-hop (OSTRY, Kaliber44, Fisz), nawet w cięższym brzmieniu coś bym znalazł (Slayer, a w szczególności płytka God Hates Us All), no i oczywiście nie zapominajmy o muzyce klasycznej i jej pianinowo-fortepianowym aspekcie (Mozart, Chopin).
Muzyka jest zbyt piękna by ją dzielić, powinniśmy ją łączyć. I tutaj natrafiłem na majstersztyk. Siedząc kolejną noc przed ekranem monitora, przelatując przez setki stron, dla zabicia czasu, zatrzymałem się na jednej, a dokładnie na Demotywatorach. Na jednym z demotaów było zdjęcie ślicznej dziewczyny ze skrzypcami w dłoniach. Napis pod obrazkiem brzmiał „Była sobie amerykańska skrzypaczka... która napisała o sobie artykuł na Wikipedii. Tekst został odrzucony z komentarzem :co za idiotyzm, to nie ma nic wspólnego z prawdą”. Od razu myślałem, że huknę klawiaturą w monitor, bo jak zwykle jakiś kretyn wystawił zdjęcie jakiegoś artysty, bez nazwiska i myśli, że tylko on słucha porządnej muzyki. Na szczęście zauważyłem komentarz. Emilie Autumn. Już po godzinie miałem jej całą dyskografię na dysku. Na pierwszy ogień poszła płyta Opheliac.
Zamurowało mnie. Sama mówi, że gra muzykę violinindustrial. I tak chyba najłatwiej opisać jej muzykę. Połączenie klasycyzmu, elektroniki i rocka. Skrzypce, piano, organy, elektroniczne sample tworzą coś... coś pięknego. Cholera, tyle emocji w głowie, że aż trudno mi się wysłowić na ten temat. Obłęd, kompletny obłęd. Miesiąc mija od momentu znalezienia jej twórczości. Zasypiam przy Enchant, pisuje przy Laced/Unlaced lub One Day, żyje przy Opheliac. Na przemian. Średnio jakieś 12 godzin dziennie słyszę jej dźwięki. Zero jakiegokolwiek znudzenia, wręcz przeciwnie. Maksymalna fascynacja, tak jak za pierwszym razem. Jeszcze żaden artysta nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, jeszcze nikogo nie słuchałem z takim zaangażowaniem. Nie znam tej dziewczyny, ale czuje się tak, jak bym ją znał całe życie. I vice versa. Poczułem się zrozumiany.
To o to mi przez cały czas chodziło. Zrozumienie. Taka błahostka, a nie pozwoliła mi spać przez ponad pół roku. Chciałem czyjejś akceptacji. I dostałem ją. To tak jak bym przez cały swój żywot słyszał w głowie jakąś melodię, która nie dawała mi spokoju, a dopiero teraz została ona sprecyzowana. Nie jestem już sam. Wreszcie się uspokoiłem. W końcu mam kogoś. Może to i głupie...”
Cholernie głupie. Przestań pisać!
- Nie słuchaj go. To jest wspaniałe. Pisz dalej.
Lekko wybity z rytmu, ale powróciłem do pisania.
„ Może to i głupie, takie banalne, ale jednak. Coś jest takiego w jej muzyce, że daje mi siłę i natchnienie. Uczucie jakiego do tej pory nigdy nie odczuwałem. Jak tylko zagra koncert w Polandzie, to będę musiał uściskać jej dłoń i podziękować za... chyba najbardziej za sen. Potrzebowałem tego jak nic innego. Mam w sobie mnóstwo energii. Tak jak obiecałem małej Almie rzuciłem wszystko. Jestem teraz bodajże w Gdyni. Wczoraj przyjechałem stopem. To już czwarte miasto w tym miesiącu, które odwiedziłem. Dzięki pracy za granicą mam na koncie odłożone kilka złotych. Śpię raz w hoteliku, to raz pod chmurką. Jest lato, więc na razie mi to odpowiada. Na szczęście nie jestem drogi w utrzymaniu, ot co, dwa do trzech posiłków dziennie i to by było na tyle. Obliczyłem sobie, że jestem w stanie tak minimum rok przeżyć, potem niestety będę musiał poszukać sobie jakiejś roboty. Może zacznę pisać do gazet...”
Nie umiesz pisać!
Może faktycznie się do tego nie nadaje.
- Daj spokój. Zero zwątpienia pamiętaj.
- Ale o czym miałbym pisać?
- Żartujesz sobie chyba? - podeszła do mnie bliżej – od miesiąca palce ci się nie zatrzymują praktycznie. Na każdy temat coś wymyślasz.
- No tak, ale to się może ludziom nie podobać. Każdy może pisać, ale nie każdemu to musi się spodobać.
- Okropecznie trudny jesteś. Więc wyślij to gdzieś, nigdy się nie przekonasz, jeśli nie spróbujesz. - Poklepała mnie po włosach – A teraz pisz. Ja idę się pobawić.
Zaczęła rzucać kamyczkiem, po jakiejś kwadratowej planszy, na dywanie. Plansza na dywanie? Mniejsza z tym, to chyba klasy, albo coś takiego. Skacze na jednej nodze, nie wiem nie rozumiem tej gry. Nie wnikam w jej zasady. Zwróciłem się znów w stronę monitora.
Nie umiesz pisać.
- Oj zamknij się, albo zmień przynajmniej płytę. Nudzi mi się wysłuchiwanie tego samego.
Warknąłem sam do siebie. Usłyszałem tylko chichot Almy.
„I tak dzięki muzyce jestem tu. Z nowym życiem.
Uważam, że tylko dzięki muzyce można wyrazić prawdziwego siebie. Pisanie to nie to samo. Tutaj musi być wszystko czarno na białym. Ewentualnie jakimiś półsłówkami wszystko dobrze zgrane, ale to nie to samo. Może zacznę grać na jakimś instrumencie? Pianino? Zawsze chciałem na czymś grać. To musi być fantastyczne uczucie, usiąść i odpłynąć razem z pierwszym dźwiękiem wybitym na klawiaturze. Tak! Pójdę na lekcje gry na pianinie. W końcu czemu nie?”
Przewinąłem na sam początek i zacząłem czytać co napisałem. Już po trzecim zdaniu skapitulowałem. Zmienił bym je. Ehh... lepiej od razu gdzieś wyśle. Najwyżej mnie zjadą, że nie umiem pisać. Lepsze to niż, nie wysłać i się nigdy nie dowiedzieć. Czy na pewno? W sumie niewiedza to błogosławieństwo. Im człowiek więcej wie, tym więcej ma zszarganych nerwów. No dobra, ale jeśli chce pisać to przynajmniej przydało by się dowiedzieć, jakie błędy popełniam, lub czego powinienem się trzymać. Raz kozie śmierć. Wyśle to gdzieś.
- Jestem z ciebie dumna.
Uśmiechnąłem się.
- Dziękuje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 13:26, 09 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Może coś dla odmiany o Tomaszku. Trzeba w końcu rozwijać każdą postać, szczególnie jeśli losy ich wszystkich kiedyś muszą się zetknąć.
Siedział w swoim ulubionym barze. Często spędzał w nim wieczory, z kumplami z pracy. Teraz był sam. Czekał na Jacka. Swojego adwokata. Popijał wódkę, piwem. Wiedział, że urżnięcie się nie jest wyjściem z sytuacji, ale teraz tego potrzebował. Myśli mu się szaleńczo kołatały w głowie. „Dlaczego ich nie wystrzelałem?”, pomyślał. Chcąc nie chcąc, to był jego brat. Uśmiechnął się pod nosem. „I pomyśleć, że broniłem go przed ojcem. Stawałem między tym zapijaczonym skurwielem, a małym skulonym w kącie braciszkiem. Przyjmowałem pasy na siebie”. Pochwycił w nerwach kolejny kieliszek i wlał go do gardła. Skrzywił się lekko i szybko przepił browarem. „Pieprzona szmata. Dlaczego kobiety potrafią zrobić coś takiego? Kogokolwiek, ale kurwa mojego brata uwieść? Pieprzona ździra”. Nienawidził jej z całego serca. A przynajmniej z resztek tego, co wybijało rytm jego życia. Podszedł do niego młody mężczyzna, na oko około trzydziestki. Elegancko ubrany w drogi garnitur, koloru srebrnego, śnieżno biała koszula i czarny krawat. Włosy ciemne, idealnie przystrzyżone i zaczesane na prawą stronę. Nienaganna sylwetka. Odezwał się pierwszy, bowiem Tomek nie zdążył go jeszcze zauważyć.
- Ty jak zwykle wyglądasz jak strzęp człowieka.
Tomek podniósł głowę spod kieliszka i zerknął na adwokata.
- A ty jak zwykle od jebałeś się jak stróż w Boże Ciało – oceniając go od stóp do głowy, dodał jeszcze - Człowieku to jest kurwa, jakaś speluna, a nie pięcio gwiazdkowa restauracja.
- Też cię miło widzieć.
Uściskali się i zasiedli do barku.
- Krzysiu! Polej jeszcze jedną kolejeczkę – skinął ręką na barmana Tomasz.
- Ja poproszę burbon.
- Francuski piesek.
- Od wódki mnie mdli. Zresztą nie po to zostałem adwokatem, żeby jakiś tani szajs pić.
Wyszczerzył nienagannie białe zęby.
- Mów co było takiego ważnego, żeby mnie człowieka interesu ściągać z łóżka na wpół przed północą.
- Chce rozwodu – policjant przechylił kolejny kieliszek.
- O! Widzę, że z grubej rury. Sprawa nie cierpiąca zwłoki. Anitka pewnie z samego rana by zadzwoniła, żebym cię ogołocił do samych skarpet.
- Nie wymawiaj przy mnie jej imienia, bo wyjebie jak psu.
Jacek odchylił się na krześle z uśmiechem na twarzy.
- Uuu... Coś ciężkiego się wydarzyło. Gadaj. Krzychu jeszcze jedna. - tym razem to Jacek zamówił kolejną kolejkę.
- Nie ma co opowiadać. Zastałem ją siedzącą na kutasie... Mar... - wychylił kolejnego shota, skrzywił się i dokończył – Mariusza.
- Mariusz. Zaraz, zaraz, czy to czasem nie jest twój brat? - Tomek przeszył go wzrokiem. Jacek złapał się za usta, ukrywają uśmiech, mimo to zaśmiał się po cichu – O stary! Ty to masz słodkie życie.
- Uśmialiśmy się już?
Parsknął niegrzecznie Tomasz. W gruncie rzeczy, właśnie dlatego po niego zadzwonił. Nie potrzebował na pewno użalania się nad sobą. „Jak mi przykro. Współczujemy ci”. Gówno prawda. Pomyślał. Chciał zimnego i bezwzględnego typa, który dopiecze mu jeszcze jakąś docinkom. A taki właśnie był Jacek. Kochał pieniądze. Nie miał sumienia. Wiedział, ze wygraną ma w kieszeni. Jacek kłamał, oszukiwał, podkładał fałszywe dowody, byle by zwyciężyć każdą rozprawę. Nie przegrał jeszcze żadnej. „Szczwany lis”. Uśmiechnął się do siebie.
Prawnik zrzucił marynarkę na krzesło obok. Podwinął rękawy i rzekł.
- Zabierzemy tej suce wszystko...
- Uważaj na język – przerwał mu Tomek.
- Widzę, że jeszcze ją kochamy – szturchnął kumpla w bark – Jakie to urocze – Ich spojrzenia znów się spotkały – Dobra, dobra, nie denerwuj się. Zabierzemy JEJ wszystko. Dom, samochód, pieniądze. Wszystko!
- Zostaw jej apartament.
- Ochujałeś? - Zaskoczony Jacek podniósł prawą brew, zawsze to robił kiedy nie wierzył w to co słyszy – Przecież to mieszkanie jest...
- Gówno mnie obchodzi ile jest warte! - warknął co raz bardziej podchmielony funkcjonariusz – Moja noga więcej nie przekroczy progu tego domu.
- To przynajmniej go sprzedaj. Lekką ręką dostaniesz za niego z pięćset tysięcy.
- Zostaw jej mieszkanie. Koniec i kropa.
- Ehh... niech ci będzie. Ale tylko to jej zostawię. Nic więcej. - Wychylił swój burbon i skinął na barmana, dając jasno do zrozumienia, że chcą jeszcze jedną kolejkę – Powiedz mi tylko, dlaczego ci tak na czasie zależy? Dlaczego jutro do biura nie przyszedłeś? Bałeś się, że będzie pierwsza – zaśmiał się – wiesz, że nic bym ci nie zostawił. Co?
Pieprzony drań.
- Domyślam się. Ale nie o to chodziło. Jutro mogło by mi przejść. Może mógłbym jej wybaczyć...
- Dlatego jestem sam – wyprężył się na krześle – Kobiety to zło konieczne, ot co. Szybki numerek i wypad z łóżka. Ewentualnie do garów – zarechotał ze swojego szowinistycznego żartu – Tyle spraw już przeleciałem, że powiem ci tylko jedno. Kobiety to manipulantki. Pokażą dupę i cycki i myślą, że każdy facet na to poleci.
- Tobie musiały by dać pieniądze.
- W rzeczy samej – nawet nie przejął się moim komentarzem, prawił dalej swoje kazanie – Całkiem niedawno prowadziłem sprawę rozwodu, w której jakaś zimna SUKA, włączyła do swych gierek swoje własne dzieci, by tylko dostać wszystkie pieniądze mężusia. Jakim to trzeba być chorym zbokiem, żeby manipulować własnymi dziećmi?
- Ma się rozumieć, że ogołociłeś ją do zera?
Przechylił szklankę i rzekł:
- No co ty? Ja ją reprezentowałem – zaśmiał się – Babka miała łeb na karku. Podobała mi się. Dobra ja spadam. Trzymaj się stary. Jutro prześle ci wszystkie papiery. Głowa do góry.
To były jedyne ciepłe słowa, na które mógł sobie pozwolić. Rzucone od niechcenia były bardziej szczere. Pożegnali się. Tomek wypił jeszcze kilka kolejek i wyszedł. Z rękoma w kieszeni przechadzał się ciemnymi uliczkami. Szedł w stronę najbliższego hotelu. Za niecały kwadrans powinien tam bez problemu dojść. Bez problemu. Z jednej z kamienic wyskoczyło trzech oprychów. Każdy łysy i dobrze zbudowany.
- Co jest dziadek? Zgubiliśmy się? - Najwyższy z nich odezwał się pierwszy. Miał wytatuowaną łezkę pod okiem. Resocjalizacja chyba w tym przypadku nie zadziałała.
Tomek uśmiechnął się pod nosem. Prawdopodobnie wyżyje się na tych młokosach. W grupce jak zwykle myślą, że są silniejsi. Nie z takimi dawał już sobie radę.
- Dasz telefonik to pokażemy drogę – zaśmiała się cała trójka.
- Może nie. - Wyjął ręce z kieszeni.
- Że co kurwa?
Tęższy z nich wyciągnął dłoń w stronę Tomka. Chciał go złapać za kurtkę. Tomasz był jednak szybszy. Złapał za nią, przekręcił się stając do niego tyłem, jego rękę miał przeciągniętą za lewym barkiem. Pociągnął ją raptownie w dół, wyłamując ją w łokciu, kość donośnie pęknęła, tyłem głowy poprawił jeszcze łamiąc mu nos. Przeciwnik osunął się na ziemie. Tomek ruszył w stronę dwóch, zaskoczonych całą sytuacją kafarów.
- Dziadek, kurwa może pogadamy. - przerażenie w głosie, można było wyczuć na kilometr. Najwyższy wyjął nóż, tzw. Motylek. Zamachał nim otwierając go.
Dźgnął po długości od prawej do lewej strony. Tomek odskoczył. Tym razem napastnik zaatakował w przód. Dobrze wyszkolony policjant złapał za nadgarstek, pociągając go w swoją stronę, przez co twarz delikwenta zatrzymała się dopiero na jego kolanie. Wpadł na niego z takim impetem, że to jedno uderzenie wystarczyło, by bezwładnie osunąć się na ziemie. Trzeci, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Tomek niczym zwierzę wyskoczył, za swoją zdobyczą, podcinając go. Dresiarz z łoskotem obalił się na ziemię, Tomasz wraz z nim. Usiadł na nim i zaczął go okładać pięściami. W szaleńczym amoku, przestał po dopiero dwudziestym uderzeniu. Dłonie miał całe we krwi, a twarz oprycha była cała zmasakrowana. Przesadził. Zdecydowanie przesadził. Sprawdził tętno. Żył. Odetchnął z ulgą. Zadzwonił po karetkę, wytarł ręce w kurtkę napastników i udał się w stronę hotelu. „Dostali nauczkę. Może w końcu pójdą do normalnej roboty”. I odszedł, jak gdyby nigdy nic.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 21:39, 09 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Tak mnie naszło. U kogoś. Pilnując bachorków znajomych. Po paru lampach wina. Nie w wordzie, bez korekty. Za wszelkie błędy przepraszam, jutro poprawie. Jestem dyslektykiem, więc bez czepiania sie literówek. Alojzy znów.
" Dlaczego znów czuje pewien niedosyt? Wydaje mi się, że zostałem w końcu zrozumiany. Znalazłem swoja bratnią duszę. Może tylko mi się wydaje. Czuje się wolny. Dlaczego więc nie jestem szczęśliwy? Usłyszałem gdzieś kiedyś słowa, że człowiekiem wolnym może być tylko człowiek, albo bardzo bogaty, albo bardzo biedny. Ja nie mam nic. Sprzedałem wszystkie dobra materialne, tylko ja i mój laptop. Jestem bezdomnym, podróżującym po Polsce. Więc dlaczego nie jestem szczęśliwy? Może muszę być bardzo bogaty? W sumie jak zarabiałem dużo, to nie powiem, żeby mi to bardzo odpowiadało. Więc co? Szukać miłości, w którą nie wierzę? Wszystko przemija. Czy szczęście też? Całkiem niedawno czułem się dobrze. Czy to przeminęło? Co muszę takiego zrobić, by odnaleźć swoje miejsce na ziemi? Czy w ogóle tego potrzebuje? Może to są tylko moje urojenia? Jedne z wielu. Siedzę jak w więzieniu swej własnej wyobraźni. Bez krat, a mimo to nie mogę wyjść. Cały czas coś jest nie tak. Czegoś brakuje. Czego? Czy mym...”
- Coś podać jeszcze? – zapytała się urocza kelnereczka, w jednym z pubów, we Wrocławiu.
- Jeszcze jedno piwko, i może jakąś szklaneczkę rumu. Widziałem u was Capitana Morgana, za którego byłbym bardzo wdzięczny.
- Szklankę? Oj widzę, ze stoliki będą musiały być wypolerowane na błysk – zażartowała i odeszła z uśmiechem na twarzy.
Dogadałem się z szefem lokalu. Za sprzątnięcie tego całego bajzlu, mogę pić prawie do woli. Akurat ze cztery piwa i szklanka rumu. Uwielbiam rum, a w szczególności Capitana Morgana. Olałem trzy posiłki dziennie. Doszedłem do wniosku, że jeden gorący wystarczy, a reszta idzie na używki. Złapałem pewnego rodzaju fascynacje narkotykami. Czytuje o nich niemalże cały czas. Gdzież wyczytałem, że Kochanowski leciał prawie cały czas na meskalinie. Tuwim był kompletnym alkoholikiem z nerwicami i depresją. Dżizus. Tuwim? Moje dzieciństwo legło w gruzach. Jak Lokomotywa mogła być pisana w pijackim amoku? Może to tylko plotki? Nie wiem. Zresztą o czym to ja pisałem?
„Czy mam...”
Co ja do cholery chciałem napisać. Wybiłem się z rytmu. Kompletnie zapomniałem. Wziąłem łyka, dopiero co dostarczonego rumu. Mniejsza z tym.
„ Dlaczego jestem idealistą? Czy można się tego od uczyć? Wystarczy jeden maleńki szczegół, który nie pasuje mi do układanki i czar pryśnie. Wszystko jest spieprzone. Nie ma nic pomiędzy. Albo tak, albo nie. A czegoś mi brakuje? Czuje nadal pustkę, staram się nie rozdrapywać starych ran. Otworzyłem się na ludzi. Może nie ufam, ale zacząłem z nimi rozmawiać. To już coś. A może jednak za mało?
Czy człowiek na prawdę potrzebuje miłości lub przyjaciela? Może właśnie tego mi brakuje? Dlaczego, więc będąc z kimś chce się tej osoby jak najszybciej pozbyć, a będąc samemu pragnę być z kimś? Czy ludzie tacy jak ja, są z góry skazani na przegraną? Czy mogę być szczęśliwy? Czy o to mi na prawdę chodzi? A może po prostu muszę być nieszczęśliwy. Nasuwa się od razu kolejne pytanie. Czy jestem nieszczęśliwy? Nie czuje smutku, przygnębienia, ani też wielkiej radości. Czuje się nijak. Czegoś mi brakuje. Czego? Myślałem, że jak zacznę sypiać ten cały burdel się skończy. A czuje jeszcze większy natłok pytań. Bo w końcu śpię, a mimo to coś jest nie tak. Spokój odczuwam pod czas słuchania Emilki, ale czy spać będę potrzebował słuchać jej cały czas? Boję się spróbować. Usnąć wśród ciszy nocy. Boje się, że cały ten poukładany świat może runąć. Pierwszy raz od ponad pół roku czuje we wewnętrzny spokój. Dzięki jej muzyce.
Lenistwo. Nadal nie spróbowałem grać na żadnym instrumencie. Chce, ale jakoś nie mogę się przekonać. A jak instruktor powie, że się nie nadaje? Kocham muzykę, ale czy mogę ją tworzyć? Czy po pierwszej lekcji może wyjść na jaw, że nie umiem kompletnie grać? To jest pewne, że nie umiem, ale... Dlaczego zawsze musi być jakieś ale, w tej pieprzonej głowie?
Czego ja chce od życia? Czy kiedyś się przekonam? Czegoś bardzo mi brakuje. Czego więc?”
Skończyłem piwo. Rumu jeszcze trochę zostało. Otworzyłem własnego bloga. I o dziwo spotykam się z przychylnymi komentarzami. Bałem się bardzo. Do netu ma dostęp niestety każdy idiota. Więc wszelki nie uzasadniony komentarz w stylu „Kurwa, debil i chuj”, prawdopodobnie by mnie dobił. Dlaczego jestem taki krytyczny, w stosunku do własnej osoby? Potrafię śmiać się z każdej rzeczy, podchodzę do życia z wielkim dystansem, ale na temat własnej osoby jestem bardzo drażliwy. Panicznie boję się negatywnej krytyki na temat własnej twórczości. Ale w sumie tylko nie uargumentowanej. Zbyt wiele się w życiu nasłuchałem od rodzinki, że jestem idiotą, bo tak. Dlatego strasznie mnie to razi. Nigdy nie usłyszałem „jesteś idiotą, bo...”.
Boję się pomyśleć o niej. Nie widziałem już jej dobry tydzień. Czy to już koniec halucynacji? Święty spokój? Dlaczego więc czuje jej brak? Nie mam z kim szczerze pogadać. Może daje mi teraz lekcje? Może muszę znaleźć sobie „normalnego” rozmówce? Nie wiem. Dopiszę jeszcze:
„Łykam życie pełnym duszkiem, nie malże za każdym razem się krztusząc. Dlaczego więc czuję niedosyt? Niby pełny żołądek, ale jeszcze coś bym zmieścił. Czy muszę być na żarty do granic? Czuć, że aż pęknę za chwilę”
Dobra, styka na dziś. Trzeba jeszcze ogarnąć to wszystko. Czasami mam ochotę wypić wszystko i uciec. Byłbym spalony na tej miejscówce. A przyjemny lokal, nie powiem.
Cały czas jednak czegoś brak.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alojzy.G.Cłopenowski dnia Pon 8:18, 10 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
OSA
Administrator
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Europy
|
Wysłany: Nie 23:19, 09 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne. Zdecydowanie najlepiej, w moim odczuciu, wypadają fragmenty o Alojzym. Pamiętaj o zadeklarowanym poprawieniu błędów(profilaktyczne wspomnienie).
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez OSA dnia Nie 23:19, 09 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pon 8:23, 10 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Spokojnie, pamiętałem >D Już zrobione. Postać Alojzego jest najbardziej bliska memu sercu. Aż boję się zapytać, ale trzeba... co nie pasuje i co mógłbym poprawić w swoim pisaniu? Jestem w trakcie jednego z tych nagłych ataków, chęci usunięcia wszystkiego co napisałem, bo po prostu coś mi nie pasuje >P Ot co zły humor... czy ja w ogóle kiedyś miałem dobry? Dobra, lecę poudawać, że pracuje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pon 18:41, 10 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Zły humor, to i Alojzy w złym humorze również. Miłej lektury.
Jedna nie przespana noc. Jedna, jedyna, a długa jak cała wieczność. Zaczęła się właśnie druga. Jest już zdrowo po północy, a ja boję położyć się do łóżka. Co będzie jak znów nie zasnę? I wszystko przez jeden pieprzony telefon. Zadzwoniłem pochwalić się, co u mnie słychać. Już na wstępie zostałem wyzwany od idioty. Dowiedzieli się, że rzuciłem pracę. Nawet nie wspomniałem, że jestem bezdomny i, że podróżuje po kraju. Jak powiedziałem, że chce pisać, że pisze bardzo dużo ostatnimi czasu, cóż... Nie przeczytali nawet jednego słowa, które napisałem, a z góry uznali to za tandetę. „Bzdury, bzdury i gówno nic nie warte”, usłyszałem tylko w słuchawce.
Dlaczego wciąż tak mocno pragnę akceptacji własnej rodziny? Podobno najlepiej wychodzi się z nimi na zdjęciu. Dlaczegóż, więc każde z nich przynosi wspomnienia, przepełnione goryczą? Znów marazm. Kompletna deprecha. Nic mi się nie chce. W niczym nie widzę sensu.
- Uspokój się Aloj...
- Zamknij się! ZAMKNIJ SIĘ!!
Rozdzierający krzyk wydobył się z mych ust. Miałem dosyć. I jej i jego.
- Myśl pozytywnie.
- Wypierdalaj! - warknąłem ponownie - Zostawcie mnie samego! Zrozumiałaś?!? Samego! SAMEGO!!
- Ale...
- Nie ma żadnego ALE! Chce być sam. Ten jeden malutki raz. SAM!
Rozwiała się niczym mgła na wietrze. Kompletna cisza. Pierwszy raz od... nawet nie pamiętam kiedy, miałem cisze w głowie. Żadnych szeptów, świstów, jęków i Bóg jeden wie, czego jeszcze.
Czy to jest tak trudno powiedzieć „Jesteśmy z ciebie dumni”? Zawsze czepianie się. Nieuzasadniona krytyka. Podcinanie skrzydeł. Zawsze wtedy kiedy, czułem się pewny siebie. Czułem, że mógłbym coś osiągnąć. Dlaczego mi to robią? Już wiem. Motywacja. Pieprznąć kijem po plecach, najlepszy sposób na zachętę. Doping jak jasna cholera. „Przewróciłeś się? Oooo... Bo jesteś kaleką!”. „Popełniłeś błąd w tym zadaniu? Oooo... Bo jesteś idiotą!”. „Spóźniłeś się do domu, pół godziny? Oooo...”, tu już krzyku nie było. Był za to skórzany rzemyk. Rozlanie herbaty, chodzenie na boso, spóźnienie się... każdy powód dobry, by ździelić pasem.
Spokojnie Alojzy. Trzeba wyciągać pozytywne aspekty, w nawet najgorszych tragediach. Jak wiadomo dwa minusy, dają plus. Herbaty nie rozlewam, chodzę w klapkach, dzięki czemu się nie przeziębię. No i zawsze jestem przed czasem. Ehhh... Lubie oglądać familijne, rodzinne filmy. Śmiejące się i szczęśliwe dzieci, kochane całym sercem przez rodziców. Zachęcane i chwalone za najdrobniejsze sukcesy. Przeszłość... dla innych radosna, dla mnie piekło. A mimo to ich kocham, i z całych sił nienawidzę zarazem. Pragnę ich akceptacji, której nigdy nie dostanę. Zawsze będzie za mało, zawsze będę mógł zrobić coś ciut lepiej.
Moja książka będzie bestselerem numer jeden w Europie... „Czemu nie na całym świecie?”
Będę sprzedawał artykuły do Newsweeka... „Czemu nie Wprost?”
Będę zarabiał 10 tys. zł... „Czemu nie 11?”
I tak całe życie. Zawsze za mało. Najzabawniejsze jest to, że nawet jak doskoczę do poprzeczki, którą mi zawiesili, to w sumie tak jak bym nie doskoczył, bo w sumie przed skokiem zdążyli ją podwyższyć o milimetr, ale zawsze. Nie. W sumie to nie jest najzabawniejsze. Najzabawniejsze jest dopiero to, takie prześmieszne, że aż boki zrywać, że ja cały czas chce im zaimponować, zamiast po prostu olać. Mieć gdzieś ich zdanie, bo w głębi siebie wiem, że nie mają racji, a mimo to w jakiś sposób mnie to zabija.
Cel obrałem sobie niesamowity. Łatwiej by mi było zwalczyć głód na świecie niż to.
Wiem, że jest to strasznie głupie. Więc po co o tym myślę? Dlaczego spędza mi to sen z powiek? Dlaczego jak normalny człowiek, nie mogę się zdenerwować, a później pójść spać? Wszystko na raz jak zwykle musi być w tej tępej główce. Nie dość, że z nerwów cały się trzęsę, to jeszcze nie mogę spać. Do czego ja w ogóle zmierzam? Samo destrukcja osiągnięta już dwa razy. Może do trzech razy sztuka? Nie! Nie! I jeszcze raz NIE! Nie poddam się. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. W takim wypadku, cholera jestem już chyba nieśmiertelny. Włączę muzykę i spróbuje zasnąć. Nie chce mi się dzisiaj nic pisać. Nie mam pomysłu. Nie chce pisać o nieszczęściu i jaki to jestem smutny. Gówno to każdego interesuje.
- Mnie interesuje. - powiedziała niemal szeptem, siadając obok mnie na łóżku.
- Wróciłaś...
- Uspokoiłeś się już. Uznałam, że potrzebujesz pocieszenia.
- Bla, bla, bla... wszystko będzie dobrze, jutro będzie lepiej i tego typu bzdury? Daj spokój z takimi gadkami.
- Dobrze będzie, jeśli będziesz chciał, żeby było.
- Chciał, nie chciał... jak mnie to wkurza! - parsknąłem – Ciągle te gierki. Jak bym miał wpływ na wiele rzeczy.
- Masz, ale nie wierzysz. Przynajmniej czasami, przestajesz wierzyć.
- Zostało jeszcze, jutro będzie lepiej – rzekłem z ironicznym uśmiechem.
- Nie będzie. Jutro na pewno nie. Ale już niedługo. Zmieniasz się, ale czasami wątpisz. Musisz przestać.
- To wcale nie jest... - przerwałem widząc jej minę – Okej. Postaram się.
- Grzeczny chłopczyk. A teraz ślicznie idź spać – wyszczerzyła swoje białe ząbki i ponownie rozpłynęła się w powietrzu.
Włączyłem muzykę. Płyta Enchant. I najpiękniejszy z utworów, Juliet. Położyłem się. Zamknąłem oczy.
Zasnąłem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|