Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
niespokojna
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nibylandia
|
Wysłany: Wto 0:28, 13 Lip 2010 Temat postu: Wpiekłowzięci |
|
|
Skąd wrażenie, ze już dawałam tu to opowiadanie?
Dodam jedynie, że jest niestety pisane na faktach autentycznych. Wysłuchałam i za zgodą człowieka, który to przeżył piszę. Autorka.
„Wpiekłowzięci” -12.06.2010 godz.22:41
„Nie chcę iluzji, pustego uwielbienia”
Rozdział pierwszy: „Względne pojęcie początku.”
Luty 2006
Chodź. Nie bój się. To tylko to. To tylko mnogość chorych bóstw, to tylko dno. To tylko piekło. Ty tylko się kończysz. Jakże słowo „tylko” może być względne.
„Nasze bloki są zajebiste”- bardzo popularna nuta, gdzie nie pójdę słyszę tę piosenkę i gdzie się nie rozejrzę widzę zbyt wesołe twarze współtowarzyszy życia w betonowym zamknięciu. Tak kurwa, właśnie to jest nasze Betonowe Królestwo. Betonowe bloki, betonowe murki, betonowe ścieżki, kamienne serca i przepalone umysły. Mógłbym zacytować Ci tak wiele filozofii z mego krótkiego życia, nie widzę jednak takiej potrzeby.
Idę. Idę automatycznie jak gdyby ktoś na górze od czterdziestu minut naciskał ciągiem równomiernie przyśpieszonym: enter enter enter enterenterenter. Podnoszę łeb ku górze, widzę niebo, kilka najwyższych pięter, balkony i zasrane wolne ptaki. Pieprzyć.
- Czołem koledzy, co robicie?- podchodzę do grupy znajomych zbitych w jeden sześcioosobowy tłumik stojących w bramie. Podejrzewam jaka będzie odpowiedź. Oni zawsze robią tylko jedno.
- Czekamy na jaranko, zostajesz koleś? – pyta jeden z nich. A nie mówiłem?
- Prochu kumplu mój, może i bym został gdybym tylko nie miał przed oczami Twych kurewsko przećpanych oczu.
Jedna z dziewczyn zmierzyła mnie z pogardą. Typowe. Piętnaście lat, kilka pierwszych machów ma za sobą i jest już królową życia. Spokojnie, porozmawiamy z nią za kilka lat.
- Pierdooolisz ziom – zaakcentował długie „o”. Często to robił. – Masz łeb przejarany tak samo jak my jeżeli nie gorzej, za kogo się kurwa uważasz za Boga? Jesteś taki sam-mm, taki… sam.- zachwiał się na nogach, podnoszenie głosu najwyraźniej nie było na jego siły. Zresztą na moje też nie. Nie na trzeźwo, o nie, nie, nie. Ręka sama zacisnęła mi się w pięść.
- I co zrobisz? Przypierdolisz mi? No nie gadaj… - tłumaczyłem sobie, że Prochu jest na głodzie, że trzeba się wziąć w garść.
- To JAK, zostajesz?- pytał uparcie.
- Powiedziałem NIE.- rytm moje serca powracał do normy. Odwróciłem się powoli obserwowany przez całą szóstkę, dzieliły mnie już od nich jakieś cztery metry. Niecałe. Dobiegł mnie jego głos.
- Właśnie! Czekaj…- nie zatrzymałem się. – CZEKAJ mówię mój kochany pierdolony ćpunku.- zastygłem w bezruchu.- Byłem wczoraj na trasie po towar, zgadnij kogo spotkałem na odcinku agencji?!
To już nie byłem ja. Chłopak znów przesadzał, wracałem powoli. Piątka pozostałych cofnęła się z lekką rezerwą. Prochu jeszcze nie kojarzył faktów, śmiał się głośno. Zbyt głośno.
- NO zgadnij kogo!? Twoooją matkę! Hahaha.. Twoją matkę kochasiu! TAKTAKTAK! Dobra jest w te klocki, jeśli wiesz o co mi chodzi, ahahaha! I tania, tania kurwa. Słyszysz?! TANIA KU… zaraz ziomek co ty KURWA ROBIII…- nie pozwoliłem dokończyć mu słowa. W głowie miałem kosmos. Oczy zasnuła mgła i ciemne plamki, w dłoniach miałem całą moją siłę. Moje uszy wypełnił głośny wrzask Procha. Opanowałem się dopiero w momencie gdy usłyszałem dźwięk kruszonej kości, od rąk po ramiona płynęła dziwna bordowa ciecz, na ramieniu miałem ciętą ranę.
- Pie..rdol..ny ku..tas- wycharczał Prochu wypluwając zęba wraz z krwią. Leżał na ziemi, kaszlał, krztusił się. Poniżony. Pokonany. Znajomi widzieli jego porażkę. A mimo wszystko w jego brązowych oczach lśniło wyzwanie. Kilka sekund trwałem w bezruchu patrząc w jego błyszczące oczy po czym, czując przy tym szaloną i jednocześnie chorą satysfakcję kopnąłem go kilka razy po żebrach po czym odbiegłem.
Mroźne powietrze obezwładniało mi myśli, oplatało mi głowę i to ono wyciskało z mych oczu łzy. W uszach trwał wrzask i trzask kości, doszedł do tego dźwięk policyjnej syreny. Uwalany po łokcie krwią, zdyszany z pozdzieranymi knykciami. Nie miałem szans. U nas nie ma szans. Żadnych. Nasze bloki są zajebiste.
2006…
2007…
Luty 2008
- Łukasz.- rozległ się zmęczony głos z głębi mieszkania. Odpowiedziała mu cisza.
- Łukasz!- Zero odpowiedzi.
Leżałem na wytartym brązowym materacu i przyglądałem się kłębom kurzu pod komodą, miały ciekawe kształty. Szyba w drzwiach mojego pokoju zadrżała gdy posiadaczka głosu zaczęła zbliżać się do wejścia. Ta szyba mnie drażniła.
- Wołam cię od kilku minut, nie słyszysz?- drzwi się otworzyły, stanęła w nich niska przysadzista kobieta w kuchennym niebieskim fartuchu, z siwymi włosami związanymi w ciasny kok. Moja babcia.
- Nie słyszałem.
- Nigdy nie słyszysz.- westchnęła. – Spójrz, znowu przypaliłeś dywan, trzeba go zwinąć bo jeszcze pożar w domu wywołasz, przecież my na dziewiątym piętrze mieszkamy, zanim straż tu dotrze będzie po mieszkaniu. Zresztą… prosiłam, żebyś nie palił w pokoju. Cały dom zadymiony, można na klatkę schodową przecież wyjść… Słuchasz mnie smarkaczu?! Co ja do siebie gadam? Odezwij się! Zrób coś. Słyszysz?
- Nie krzycz, słyszę.
- Szkołę byś poszedł skończyć, lub robotę jakąś legalną znalazł, przestał palić to gówno.
- Mów do mnie jeszcze.
- Nie pyskuj m tu bo Cię mogę na zbity pysk wyrzucić! Żadnego z Ciebie pożytku odkąd z poprawczaka wróciłeś! Myślałby kto, że Cię tam czegokolwiek nauczą, a tu nic. Jak byłeś darmozjadem tak jesteś. Twój ojciec w więzieniu i mu wygodnie z jego tłustą, zadłużoną dupą, Twoja matka zdzira i…-
Nie chciałem by powtórzyło się to samo. Miałem okropne de ja vi.
- Wyjdź, przesadziłaś. Wyjdź.- wyszeptałem podnosząc się z materaca.
Babcia się cofnęła, obrzuciła mnie spojrzeniem w, którym nienawiść mieszała się z lękiem.
- Wybacz, ja tylko mówię jak jest.- wzruszyła ramionami.- Uspokój się i idź potem wyrzucić śmieci.- wyszła z pokoju zatrzaskując drzwi.
- Dobrze, że dziadka nie ma w domu, znów by się wtrącał. Tak mam względny spokój.- mruknąłem sam do siebie i odpaliłem ręcznie skręconego papierosa. Nawet nie miałem sił by wstać i rzucić się z okna. Paranoja, dwa lata waliłem głową w kraty by teraz wrócić do uderzania łbem o betonowe ściany. Poprawczak. Tam mnie tak wykończyli, gdybym nie był twardy to bym sam siebie nie przetrzymał. Tylko oni potrafią tak zgnoić od wewnątrz człowieka. Ale to też względne pojęcie gnojenia. Widzisz jakie to wszystko cholernie bajeczne? Posłuchaj ja wiem naprawdę dużo, wiem nawet dlaczego zginął Lenon, Magik i wielu innych tylko bezimiennych. Wiem dlaczego statystyki samobójstw na naszych osiedlach rosną. Wiem dlaczego wszyscy tak szybko się spalamy i upodlamy, na końcu zapierdalając kilku gościom życie i dlaczego spowiadając się w konfesjonale olewamy pokutę, rozrywając w windzie różaniec i rozsypując go na wycieraczce sąsiada. Ja to wszystko wiem bo ja to wszystko robię i krzyczę codziennie. Z bezsilności. Widzisz teraz względność całego takiego życia? Może i się powtarzam, może i jestem kolejnym niezrozumianym i upalonym gościem z polskich blokowisk. Takim z ogoloną głową, w przetartych spodniach i zniszczonych martensach, takim co musi złamać kilka kości by się uspokoić. Ja wiem. Nas są miliony, to my napierdalamy się metalowymi pałkami, to my nosimy szaliki miastowych klubów piłki nożnej. Tylko, że niektórzy z nas jeszcze myślą. Jeszcze myślą o tym by opowiedzieć komuś to co przeżywamy my i cała pierdolona podobna nam ludzkość. Mam osiemnaście lat, jeszcze ich nie skończyłem, mam na koncie kilka brutalnych bójek, dwa lata w poprawczaku, nieskończone technikum, kobietę, którą kocham, prokuratora i przejaraną głowę. Dalej, no już, pomyśl teraz coś typu „Kolejna oklepana luźno, żałosna historia skina z bloków.”. Myśl, Twoje myśli mi nie przeszkadzają bo ich nie znam.
23 luty
5 marca
Rozdział drugi: „Bóg urojony- czyli koniec względny.”
„Mam te same myśli skołatane, marzenia niewypowiadane, przekonanie, że po którymś ciosie się nie wstanie. Bakanie popadanie w manię. I łżecie jak psy pierdoląc trzy po trzy, ej, ej, hej, trzeba było mnie słuchać, gdy nieodparte łzy zalały Ci oczy.”- to roiło mi w głowie, sącząc się bitem przez tanie słuchawki. A wokół mnie okrzyki „sprawdź to gówno, sprawdź ten SYF!”. Genialne, nasze pokolenie reprezentujące JP i biedę w ciuchach z metkami Nike i Adidas.
Odchyliłem głowę do tyłu nabierając w nozdrza marcowe powietrze. Zima już uciekała, ale wiosna za ciepło się nie zapowiadała. Wracałem z kościoła, poszedłem tam upalony, po nabożeństwie przedyskutowałem z pastorem ponad dwie godziny. Byłem jak zwykle spóźniony, nie zmusiło mnie to jednak do przyśpieszenia kroku. Anka znów będzie się wkurzać. Wzruszyłem ramionami, zapiąłem bluzę najwyżej jak się dało i liczyłem kroki. Musiałem zająć czymś głowę, na dziś miałem dość chorych myśli i rymowanych dissów na świat, cisnących mi się na usta.
Domofonem zadzwoniłem dwa razy. Kazała mi trochę poczekać, jak zwykle gdy się spóźniałem.
- Tak? Słucham?- jej głos jak zwykle sprawił, że na mych ustach pojawił się uśmiech.
- Posyłka polecona.
- Trochę późno przyszła, ale w końcu to POLSKA poczta, więc czemu tu się dziwić.- rozległo się westchnienie i otworzyła mi drzwi swojej klatki. Dziesięć minut zajęło mi dostanie się na dwunaste piętro. Przywitała mnie tylko w czarnych majtkach, często to robiła Gdy miała dobry humor. Co do humoru, mój wrócił gdy zobaczyłem zarys jej sylwetki w otwartych drzwiach. Chwilę syciłem się widokiem jej ciała. Tego jak światło lampki zapalonej za nią czyniło jej kontury miękkimi i delikatniejszymi niż w rzeczywistości. Ah, światłocień. Po chwili podszedłem mruknąłem coś w stylu „cześć kotku” równocześnie ją całując obejmując i zatrzaskując drzwi mieszkania. A mówi się, że mężczyzna nie ma podzielności uwagi, niestety drogie panie, podzielność uwagi niektórzy z nas posiadają, jednak o wielokrotnych orgazmach to możemy jedynie pomarzyć
- Pieprzyć pastora. Bóg nie istnieje, albo jest głuchy, ślepy, coś w tym rodzaju.- stałem nagi w oknie i paliłem. Dalej, na łóżku, w pomieszczeniu przepełnionym ciemnością spała Ania. – Słyszysz Boże? Ogłaszam Ci, że w moim życiu od dziś jesteś kolejnym urojeniem.- szepnąłem wyrzucając przez okno peta i patrząc na oddalający się niedopałek podążający ku chodnikom w dole. Zerknąłem na zegarek. 5:04. Możliwe, że nie śpi. Z kieszeni wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer. Odebrała, lekko zdyszana.
- Kochanie, co się.. mmm, stało, że dzwonisz?
To było obrzydliwe.
- Nie śpisz.- nie zapytałem, a stwierdziłem.
- Nie śpię, kończę za półtorej godziny.
- No cóż mamo. Miłego poranka.
- Ale…
Rozłączyłem się. Wszyscy mieli rację. Dziwka, ale zależało mi na niej i kochałem ją.
Rozdział trzeci: „Po drodze mi było- koniec względny.”
Ta klatka schodowa na, której znajdowałem się w tamtym momencie była wybitnym obrazem nędzy i rozpaczy. Cholernie wybitnym. Zalatywało uryną, a w kącie na drugim piętrze leżał i skomlał pies. Powoli pokonywałem kolejne kondygnacje schodów. Przyjemny spacerek na piąte piętro, spoglądając na zegarek stwierdziłem, że skoro jest 6:34 musiała już skończyć. Zasapany dotarłem pod drzwi mieszkania numer szesnaście, dobiegł mnie męski kaszel i zastygłem w bezruchu. Przyszedłem do matki, chciałem wysępić trochę pieniędzy, porozmawiać i w ogóle.. Rozległo się szuranie ciężkich butów i drzwi mieszkania otworzyły się wylewając światło na zaciemniony korytarz. Stanąłem twarzą w twarz z genialnie skretyniałym przypadkiem homo sapiens. Wyższy ode mnie o głowę, pożółkłe od tytoniu wąsy, zrośnięte brwi i popękane naczynka krwionośne. Nos jak bulwa, usta jak dwa płaty surowego mięsa, smród potu, spermy, nie dopięty rozporek i portfel w ręku. Za nim Marlena. Moja matka. To potężne monstrum wyciągnęło z portmonetki pięćdziesiąt złotych i wepchnęło mamie do ręki jednocześnie zerkając na mnie i mówiąc do niej:
- To takich młodziaków też obsługujesz? – zarechotał, mrugnął do mnie i powiedział: - Ostra z niej sztuka, mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą kaganiec.- po czym zanosząc się śmiechem zaczął schodzić ze schodów. Zdaje się, że by poczuć się w pełni szczęśliwym znajdując się na drugim piętrze skopał skomlącego cicho psa. Jego głośne przeciągłe psie wycie rozniosło się po bloku. Matka mając w oczach łzy upokorzenia bez słowa uchyliła szerzej drzwi mieszkania wpuszczając mnie do środka. Nie miała kiedy się ogarnąć. Tusz rozmazany, szlafrok ledwo trzymający się na ramionach. Uśmiechnęła się krzywo, włożyła mi do kieszeni spodni pięć dyszek i powiedziała:
- Zrób sobie kawę jak chcesz. I daj mi chwilę, muszę zmyć z siebie pot oraz spermę tego kutasa.- I zniknęła w łazience.
Usiadłem na niewygodnym krześle w kuchni. Dalej byłem wyprowadzony z równowagi, a łzy ciekły mi po policzkach. To było tak żałosne. Jebany tępy skurwiel, wstrząsały mną dreszcze obrzydzenia. W takim stanie znalazła mnie Marlena gdy wyszła z łazienki.
- Przykro mi, że musiałeś to oglądać, gdyby to zależało ode mnie, przecież wiesz, że muszę jakoś opłacać mieszkanie, dokładać babce do mieszkania i oddawać szefowi część zarobionej kasy. Nie mam wyboru, chodź to syf nie życie.- ujęła delikatnie moją rękę. Zwykle pocieszała mnie tym gestem, jednak tym razem przez głowę przemknęła mi myśl „ciekawe ile kutasów nią obciągnęła.” I szybko cofnąłem dłoń. Zmieszała się, nie wiedząc co zrobić. Po krótkim czasie opuściłem jej mieszkanie, całując ją przelotnie w policzek, mówiąc „kocham Cię i nie mam żalu za zawód, który wykonujesz.” Gdy tylko znalazłem się na dworze, zwymiotowałem. Spojrzałem na jej okna, gasiła światło w kuchni. Nigdy więcej tam nie wróciłem, Nidy więcej też jej nie wdziałem.
Kiedy wracałem przepełniał mnie ogromny smutek, zdemolowałem budkę telefoniczną ale nie pomogło. Biegłem, znowu biegłem próbując uciec od myśli, które natarczywie wrzynały mi się w głowę.
„Z podciętych żył jak z pięciolinii wypływa melodia.”
Piętnaście minut później na palcach wszedłem do swojego pokoju, usiadłem na parapecie opierając czoło o chłodną szybę. Uciekałem, Nie zostało mi już nic. Przekarmiłem się nadzieją na szybki wschód słońca w moim życiu. Tymczasem ono wschodziło, ale oświetlało tylko co dzień gównianą rzeczywistość w, której przyszło mi żyć. Nawet nie poczułem bólu gdy ostrze żyletki przecięło kilka naskórków docierając do żyły. Popłynęła ciepłym strumieniem krew. Spływała z kaloryfera i wsiąkała w dywan. Słońce wschodziło, a ja uciekałem. Uciekałem. Od naszych zajebistych bloków.
13.06.2010 godz.01:00
8 marca
Rozdział czwarty: „Przez pryzmat szaleństwa.”
„Szans nie mają, młodzi w grobach biegają, znam chwile co jak nóż przecinają sznur.”
Wiesz jak to zwykle bywa w snach? Kiedy w głowie się kręci, przed oczami ciemnieje, ręce poruszają się w zwolnionym tempie. Kiedy Ty biegnąc jesteś cholernie powolny, a coś co przed czym uciekasz jest coraz bliżej. Wiesz, że nie masz szans uciec, możesz tylko poddać się i stanąć czekając na przebudzenie lub nie pamiętając, że śnisz uciekać do ostatniego tchu w strachu przed śmiercią. Każdy wie jak to jest. Omijam temat właściwy i krążę wielkim kołem, cóż mnie się udało uciec, a to rzadko się zdarza.
(powrót do 5 marca)
Ciepłe strumienie płynęły nadgarstkami, ręce opadły mi bezwładnie, przed oczami miałem różowo-fioletowe plamki. Czułem się obezwładniony przez najwyższe z bóstw. Śmierć, już czułem jak nadciąga. Powoli i rozkosznie obejmowała każdą komórkę mego ciała. Puls powoli gasł, krew wypływała coraz wolniejszym strumyczkiem, serce kończyło swe bicie. To był akt perfekcyjny, czułem się podniecony perspektywą nadciągającej śmierci, a z oczu wypłynęły ostatnie dwie łzy. W momencie gdy nie miałem sił utrzymywać otwartych powiek, gdy nie mogłem ruszyć palcem dłoni, gdy gasło we mnie życie usłyszałem najgorszy w życiu, przynajmniej do tamtego momentu życia, krzyk, który rozdarł mi uszy i rozpłatał mózg na kilka plastrów. Tak się czułem. Jeden wielki onomatopeiczny wrzask z, którego po chwili wyłapałem pojedyncze słowa:
- Łuka… Boże, KURWA, Jezus Maria! Zdzisiek, cholera ZDZISIEK!
Chrząknięcie i męski głos z oddali:
- Co drzesz ten pysk kobieto, zabił się kto?!
- Łukasz!
- CO „Łukasz”?
- KARETKA! Zdzisiek, dzwoń po tę CHOLERNĄ KARETKĘ, ALE JUUUŻ!
Cięcie.
Świadomość odzyskałem 8 marca. Niczego w życiu tak żałowałem, to jedna z tych rzeczy, której Bogu nie wybaczę. Tego, że nie pozwolił mi uciec, tego, że kazał mi bawić się w bohatera, tego, że nakazał mi żyć gdy ja miałem dość. Tamten dzień pamiętam jak przez mgłę. Płacz, histerię babci, twardy wzrok dziadka mówiący „doigrałeś się”. Badania na, które mnie ciągali. Byłem osłabiony, a musiałem godzinami rozmawiać z psychoanalitykiem. Gdy tylko dawali mi spokój kuliłem się w białej szpitalnej pościeli i patrzyłem w ścianę lub spałem. Karmili mnie na siłę. Dalej nie mogłem pogodzić się z tym, że JESTEM. Że ucieczka się nie udała. Nienawidziłem ich wszystkich, najbardziej tych, którzy próbowali pomóc mi wrócić do zdrowia i pełni sił. Nienawidziłem też samego siebie, przestałem patrzeć w lustro bo nie mogłem znieść mojego lustrzanego odbicia, miało zbyt puste oczy. I tak oto zostałem czubkiem jak ci z, których zawsze wyśmiewałem się ze znajomymi w kościele. Przychodzili do niego pacjenci miejscowego szpitala psychiatrycznego wpatrując się tępo w krzyż zawieszony za amboną. Trudno było mi się pogodzić z tym, ze przegrałem, zdecydowałem się jednak żyć do momentu, aż zasrana śmierć sama po mnie wróci. Miałem nadzieję, że szybko się za mną stęskni. Miałem tylko pustą nadzieję, zero następnych myśli o kolejnej samobójczej próbie. Zero. I właśnie przez wzgląd na to co stało się stało kilka dni później w moim życiu nie potrafiłem Bogu wybaczyć, że kazał mi istnieć. Zakopał mnie po linię oczu w gnoju i powiedział „wykop się z tego sam, pokaż, że chcesz i potrafisz, a potem chodź za mną baranku.” Odparłem by się pierdolił, teraz i zawsze i na wieki wieków amen.
14 marca
Rozdział piąty: „Zamek opętanych książąt.”
Znów leżałem na brązowym materacu. W pokoju unosił się dyskretny zapach środków czyszczących. Dywan dziadek zwinął i wyniósł bo przesiąkł cały krwią i nie można było go wyczyścić. Babcia płakała po kątach i mówiła do mnie szeptem, po kilku dniach poczęła wracać do normy, po staremu krzycząc za palenie w pokoju. Dziadek milczał, nie patrzył na mnie, ignorował moją osobę całkowicie. Więc stanęło na tym, że leżałem, w ostatnią niedzielę pozamiatałem kłęby kurzu z pod szafy, teraz słuchałem bzyczenia muchy obijającej się o szybę. To musiało być przerażające. Widzisz przed sobą wolność, ale gdy tylko próbujesz postawić krok w jej kierunku trafiasz na niewidzialną barierę, której nie można sforsować. Nie poddajesz się, a w końcu kończysz pokryty kurzem na brudnym parapecie, wśród uschniętych liści doniczkowej roślinki. Niby marny koniec, ale zawsze jakiś. Wolałem śmierć niż to co spotkało się później. Łzy wypływają z mych oczu delikatnym ciągiem. Nie wiem czy będę w stanie opisać Ci to co było. Jakby nie patrzeć, przeszłość zawsze była trudniejsza. Cierpię na zawyżoną wrażliwość. Moje życie zdawało się udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Średnio mu to wychodziło.
Schemat był złudnie podobny.
- Łukasz…- w drzwiach pokoju widziałem babcię. To co wyrabiałem ostatnio odcisnęło się piętnem na starej kobiecie. Jej twarz poszarzała, w oczach czaił się lęk. Bolało mnie to, ale tylko odrobinę. Byłem na tyle egoistyczny, że bardziej obchodził mnie MÓJ ból i MOJE cierpienie. Obchodziło mnie też to co działo się ostatnio z moją głową i z tym jak to wpływało na moją rzeczywistość. Nie bakałem. Od jakiś dwóch tygodni byłem czysty, tak czysty, ze psy mogłyby mnie wylizać jak lizaczka. Zastanawiałem się czy kolorowa mgła okrywająca ostatnio ludzi i przedmioty jest skutkiem ubocznym uciekania trucizny z organizmu? Jedno było pewne, było ze mną źle. We łbie miałem taki kosmos jak w oryginale teledysku Lucy in the Sky with Diamonds.
- Łukasz, zastanowiłeś się nad tym o czym mówiłam? To..-
- Tak wiem, to dla mojego pieprzonego dobra! Może jeszcze mam stanąć przy drodze z obłędnym uśmiechem łapiąc autostop, a na kartoniku napisać „kierunek Psychiatryk”?!
- Posłuchaj mnie- zacisnęła mocno usta.- Zdecydowaliśmy, ja i dziadek, że Cię tam poślemy.
Podskoczyłem, jakiś dziwny szept w mojej głowie, brzmiący gdzieś w płacie potylicznym mówił: uciekaj! Skocz! Skocz przez okno! Poczuj freedom!
Kuszące. Cholera, kuszące.
W momencie gdy podnosiłem się by wykonać czynność zaleconą mi przez natarczywy szept babcia podniosła krzyk, zaraz potem do pokoju wbiegło dwóch miłych panów w białych fartuszkach. Potem była już ciemność i opadanie w błogą nicość.
A kiedy otworzyłem oczy byłem dokładnie nie po tej stronie muru po, której powinienem. Byłem w Zamku. W pierdolonym Zamku Opętanych Książąt. I co myślisz o tym wszystkim?
16 marca(Poznanie Księcia)
Nie mogłem w to uwierzyć. Fakt, że trudno jest wierzyć w cokolwiek z krążącą po żyłach stówą fencatilu. Ale to tylko efekt uboczny leczenia. Obudziłem się w sterylnie białej Sali, przywiązany skórzanymi pasami do łóżka. Nade mną pochylał się chłopak. Na oko lat osiemnaście, przetłuszczone blond włosy i wybałuszone zielone oczy. Majstrował przy paskach i uśmiechał się jak gdyby zjarał przed chwilą co najmniej gram.
- Cześć- szepnął.- Jestem Księciem Niepokoju, władcą absolutnym much i szaf. – szybko i zwinnie uwolnił mnie z więzów po czym nakazując milczenie pokazał bym szedł za nim. Chichotał, wciąż chichotał. Było w jego śmiechu coś z dziecka, małego i rozczulającego dziecka. Wybyliśmy na dach budynku, widziałem w oddali swoje osiedle. Tak wyglądało moje pierwsze pół godziny w tym cholernym miejscu nazywanym pobożnie szpitalem. Chłopak, który nazywał siebie Księciem Czegośtam usiadł po turecku na chłodnej papie dachu i kiwał się w przód i w tył.
Zapaliłbym- pomyślałem.
Książe wyciągnął ku mnie lekko zgniecionego camela patrząc błagalnie.
Odpalił mi papierosa i szepnął:
- Nie pytaj o nic. Chociaż teraz.
Milcząc zaciągałem się gryzącym w oczy dymem. I to by było tyle jeśli chodzi o moją normalność. Ta.
- Tutaj nie jest źle. Ty stąd wyjdziesz, ja mam dożywocie. – mówił z zamkniętymi oczami. Jego słowa też były zamknięte.- Wiesz co? Po jakimś czasie wystarczy zamknąć oczy i możesz być gdzie tylko zechcesz. San Francisco, Paryż czy Las Vegas lub coś mniej egzotycznego jak nasza pierdolona Polska dla przykładu. Ja tak zwiedziłem prawie cały świat.- oczy dalej miał zamknięte, usta rozciągnięte w rozbrajającym uśmiechu.
No ja dziękuję państwu bardzo, ale ja zwyczajny koleś w dresie tkwię na dachu psychiatryka słuchając wywodów świra na temat podróży. Dokładnie w tamtym momencie byłem bliski rzucenia się z wysokości. Tak, skoki mi się jeszcze nie znudziły. Zrobiłem kilka kroków w stronę krawędzi, jednak Książe znów się odezwał, mając dalej zamknięte oczy:
- Nie skacz jeszcze. Jeszcze to niczego nie warte.
21 marca
Grzeczna, bezbarwna kolejka cichych cieni. To nie byli ludzie, to były cienie. Książęta, wariatki i Napoleon Bonaparte. To i tak nie wszystko. Kolejka przesuwała się cichym szmerem do przodu, do małego okienka w ścianie. Sala wypełniona była po brzegi milczeniem. Tak było zawsze w spokojniejsze dni, jednak czasami kiedy kogoś zapinano w kaftan i ładowano stówkę innym udzielał się płynący w powietrzu niepokój. Dla mnie to był zwyczajny: niepokój. Natomiast Książe w takich momentach szeptał mi prosto w ucho:
- Spójrz, jak Niepokój płynie przez Nich.- uczucie niepokoju było mu czymś bliskim. Po pięciu dniach zdążyłem przyzwyczaić się do szpitalnej rutyny, ostatniej nocy udało mi się nawet usnąć wśród tych wszystkich nocnych wrzasków. Nieprzyjemny mokry plask pulpecików w sosie jakimśtam, wyrwał mnie z rozmyślań.
- Ziemniaki z koperkiem?- spytał mnie beznamiętny głos kucharki.
Pokręciłem przecząco głową, znienawidziłem koperek. Przypominał mi dom, a wszystko co przypominało dom- bolało. Powłócząc nogami usiadłem na zwykłym miejscu przy jednym z wielu metalowych, przykręconych do podłogi śrubami stolików. Naprzeciw mnie siedziała Psycho. Adrianna. Jej cieni pod oczami nie zamaskowałby nawet najlepszy korektor dla pań po czterdziestce, długie, kasztanowe i proste włosy wiązała jednorazowym bandażem w węzeł na czubku głowy. Jeszcze nie złapałem jej na tym by patrzyła mi w oczy, kiedy próbowaliśmy rozmawiać, zwykle zerkała, na nos lub usta. Tutaj nikt nikomu nie patrzył w oczy, z obawy co zobaczy w tych oczach. Była też słynna Panna Nikt słynąca z tego, że targnąwszy się na własne życie siedem razy wciąż żyła. Nie mówiła dużo, z innych źródeł dowiedziałem się jednak, że nieumiejętnie się powiesiła, matka uratowała ją przed wykrwawieniem się w wannie, nie umiała się utopić, odratowano ją płukaniem żołądka i po chlaniu i po tabletkach. Przeżyła też skok z piątego piętra, naoczni świadkowie twierdzili, że skoczyła po czym wstała z chodnika, otrzepała ubranie i odeszła odrobinę chwiejnym krokiem. Nawet nic nie złamała, potem ją zamknęli. Kiedy ją poznałem właśnie tu przy stoliku urzekł mnie niesamowity ból widoczny w jej oczach, gdy wyciągnąłem rękę by się przedstawić powiedziała:
- Kroczysz po drżącej linie- trzymaj równowagę.
Krzyczysz- trzymaj równowagę.
Spadasz- byle nie na łeb i szyję, kiedyś na pewno było by mi miło Cię poznać, jestem Panna Nikt.- zatkało mnie, po kilku dniach nie byłem jeszcze przyzwyczajony do takich dziwactw.
Żadna z dziewczyn, które tam były nie pobije oczywiście Pauliny. Świruska jakich mało! Wariatka, pojebka, jej nie dawało rady określić słowami. Nosiła krótkie ciemne włosy i miała bystre spojrzenie jak na ilość leków jakie w nią ładowali. Nic na nią nie działało, potrafiła wyplątać się z każdego kaftanu, odpinała każde pasy, uciekała wiele razy. Ponoć miała schizofrenię, nie wiem. Wiem, że zawsze krzyczała najgłośniej i najgorzej. Lesba, do tego posiadała wspaniały dryg do samookaleczenia się, zawsze znajdowała coś czym mogła się poharatać. Czasem jak nie siebie to innych. W stołówce siedziała osobno. No cóż, na rozmyślaniach upłynęło mi trochę czasu, obiad wystygł. Psycho tępo gapiła się na zakratowane okno, na deszcz, na poszarzałe miasto. Podczas pochmurnych deszczowych dni było tu najwięcej prób samobójczych. Obok Książe odganiał od swojego talerza muchy. Dziwnym trafem wszystkie zawsze lgnęły do niego. Ja na tle takiej śmietanki towarzyskiej wypadałem raczej blado, ale ja czekałem na wypis, a większość z nich miała dożywocie.
5 kwietnia
- Jak to kurwa PRZYMUSOWE leczenie?! Popierdoliło ich tam? Niech sobie popatrzą, przecież na tle tych świrów jestem jedynie delikatnie rozchwianym emocjonalnie facetem!
- Kochanie, naprawdę nie mogłam nic zrobić, wolałbyś żeby Cię zapakowali do pudła?
- Na okres?
- Dwóch lat i kolejnych dwóch w zawieszeniu.
- Kurwa.
Babcia patrzyła na mnie ze łzami w oczach.
- Mam przy sobie wszystko, tutaj będziesz kontynuować naukę, zrób to dla mnie.
6 kwietnia
Świetnie, po prostu kurwa prze-cu-do-wnie. Dostałem wyrok, sześciu miesięcy. Tutaj. Zostałem sześciomiesięcznym lokatorem pierdolonego Zamku Opętanych Książąt- i nie pytaj dlaczego właśnie tak go nazywam.
***
To nie jest koniec.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Malleus
Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: po co ja się produkuje...
|
Wysłany: Wto 5:07, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Podoba mi się. Jest Z-A-J-E-B-I-S-T-E. cudowne i wykurwiste. I cytując znanego pisarza; "Więcej!"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Wto 13:50, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Heh... I w sumie hmmm... Kolejny raz wolałbym przeczytać to na Twoich oczach i nic nie musieć mówić. Moja mina... Mój wzrok mówi wszystko.
Wyobraź sobie, że mam fajrant. Koniec. Wolne już do odwołania. Radośnie... Przynajmniej przed lekturą - Radośnie sączyłem Tomatina. 12 letnią whisky. Na pożegnanie z więzieniem, w którym dano mi było zamieszkać półtora roku. Nieopisana radość od rana!
A teraz... A teraz mogę podziękować. Bo smutek napędza wenę. Za to zawsze będę dziękował. Bo tylko kiedy jest bardzo źle, i kiedy wspomnienia wracają zaczynam pisać. A ostatnio jak widzę najlepsze rzeczy, więc całkiem...ekhem... Słodko.
A co do ostatniego zdania. To ja mam nadzieję! Twoje pisanie nigdy nie może się skończyć. To jest mój narkotyk i moja nowa używka, od której uzależniłaś mnie Diablico! I wesoły emot Bo Diablica cieszyć mnie będzie zawsze.
Zatkało mnie i jak zwykle się rozpisałem. Ja na prawdę nie umiem się zamknąć :/
Malleus to i tak za mało. Mimo wulgarności Twojej wypowiedzi to nadal za mało. Bo to było piękne! Jak ona wspaniale uchwyciła te cholerne emocje... Uczucia, które niszczą od środka (???) Chyba dobrze to ująłem.
Znów słodzę i znów nie mogę się zamknąć!
Czekam na ciąg dalszy! Tym razem to Ty mnie rozklekotałaś...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Wto 13:51, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Zapomniałem dodać, ze Lucy in the Sky and Diamonds to jeden z nielicznych utworów Lennona, który wielbię... I tyle...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sleepwalking
Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:02, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Na początek błedy, bo potem zapomnę: dejà vu a nie de ja vi; choć a nie chodź, spod a nie z pod. Jak masz zdanie podrzędne typu: Dywan, na którym leżałem, to przecinek jest przed "na" a nie po.
Nie wiem,co powiedzieć na temat samego opowiadania. Czekam na dalszy ciąg.Mam nadzieję, że będzie bardziej optymistyczny, że Łukasz po pobycie w szpitalu znajdzie sens życia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sleepwalking
Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:11, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Alojzy, nie fetyszyzuj tak smutku. Owszem, on pomaga tworzyć, ale nie jest GŁÓWNYM czynnikiem motywującym do pisania.Nie można go tak przedmiotowo traktować, bo to nie zabawka.
Wiem,mądrzę się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alojzy.G.Cłopenowski
Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź
|
Wysłany: Wto 21:21, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Zgadzam się, ale na smutno z tego co widzę tworzę najlepsze. Zresztą u mnie zawsze jest coś nie tak, a jej dzieła cholernie mi pomagają w wenowaniu się Taki toksyczny związek, który się napędza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sleepwalking
Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:27, 13 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
jasne, wiem, o co Ci chodzi, tylko, żeby nie przedobrzyć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|