Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Opowiadania
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Sob 18:41, 08 Maj 2010
Temat postu:
Jedyny pisarz fantasy, który mnie wciągnął w swoją historię to Sapkowski. Ale to w sumie też mi sie podobało. Całkiem przyjemne, bo bez tych dziwacznych elfów, niziołków i innych. Fajne opowiadanko, takie na dobranoc. Z morałem >P
T.Obłuda
Wysłany: Wto 17:21, 25 Lis 2008
Temat postu: Lassos-opowiadanie fantasy
Wpatrywał się w spokojną taflę jeziora. To był przyjemny poranek. Dopiero, co spałaszował królika. Do picia nie miał nic poza czystą i zimną wodą. To wystarczyło. Odkąd pamiętał żył w ten sposób i było mu dobrze. Zdarzało się czasem, że skosztował chleb, ciasto lub nawet łyk wina. Wędrowcy, którzy zawitali do Lassos potrzebowali przewodnika, a on jako zapłatę nie przyjmował pieniędzy. Brał, więc jedzenie, czasem jakąś część garderoby. W rzeczywistości te nagrody były zbędne. W Lassos było dość pożywienia, aby nakarmić nie jednego, a setki Kattatich.
Spojrzał na swoje odbicie w jeziorze i uśmiechnął się. Długie zielone włosy falowały na wietrze, kasztanowe oczy błyszczały radośnie, błękitna skóra odbijała promienie wiosennego słońca.
Przedpołudnie spędził śpiąc. Obudził go hałas. Coś jak uderzenie pioruna. Zmarszczył czoło. Chwycił w swoje długie palce rybę, którą zauważył przy brzegu i ruszył w stronę, z której doszedł go dźwięk. Biegł przenikając przez drzewa, jednocześnie pożerając świeżego karpia.
Zatrzymał się po kilku minutach. Dąb na jego drodze przemówił. W jego głowie pojawiły się obrazy. Wielu ludzi z mieczami i kuszami. Podłożyli pod starą sosną jakiś pakunek, później podpalono go. Odsunęli się, a drzewo rozpadło się na kawałki. Zapytał, dlaczego. Dąb nie wiedział. Może jedli drewno? Tyle, że to byli ludzie. Żywili się tym samym, co Kattati, a on przecież nie był kornikiem. Zgodził się, to było bez sensu. Jednakże jeszcze mniej sensu miało rozbicie sosny.
Rozmowę przerwał im kolejny wybuch. Kattati znów ruszył w pogoń, tym razem z prędkością wiatru. Zatrzymał się przed zgrupowaniem żołnierzy. Stał się niewidoczny. Krzyczeli i śmiali się głośno.
- Panie, wiedźma odnalazła kolejne magiczne! – zawołał jeden z żołnierzy. Z tłumu na białym koniu wyłonił się ich przywódca. Wysoki brunet, o dumnym wyrazie twarzy. Ilość złota na jego zbroi wskazywała, że nie jest zwykłym szlachcicem, lecz wysłannikiem króla.
A, więc chcieli unicestwić mówiące drzewa, przyjaciół Kattatiego. Strażników Lassos. Nie dało się ich ściąć żadną siekierą, ani piłą. Nie bały się też ognia. A ci ludzie posiedli tajemną siłę, zdolną zniszczyć prastare moce. Tylko, jaki był ich cel? Tego Kattati mógł się tylko domyślać. Najstarszy Klon znał wiele odpowiedzi. Postanowił go zapytać.
Znów sunął przez las i po chwili pojawił się pod Klonem. Potężne drzewo o rozłożystej koronie, stało na środku niewielkiego wzgórza. Wokół niego rosły tylko krzaki i krzewy, swoją małością jeszcze bardziej ukazujące jego ogrom. Przypominał króla czekającego na wieści posłańca, otoczonego swoją świtą.
W tym przypadku jednak posłaniec nie przynosił wiadomości, lecz pytania. Kattati usiadł po turecku przed leśnym władcą i otworzył umysł. Klon przemówił. Jego długie gałęzie gięły się, jakby pod wpływem wiatru, jednak powietrze było spokojne. Klon myślał.
Kattati po kilku minutach wiedział już wszystko. Ludzie niszczyli mówiące drzewa, gdyż nie pozwalały zasiedlać im Lassos. Mogliby teoretycznie omijać je, budować domy, uprawiać swoje rośliny. Jednak mądre istoty, chroniły swoją ziemie, nie chciały istnieć jako część miast i wiosek. Żaden budynek nie mógł stanąć w pobliżu puszczy. Po postawieniu fundamentów, na drugi dzień odnajdywano gruzy. Karczowane tereny same się zalesiały. A magicznych drzew nie mogło zniszczyć nic. Poza tym, jak można było je odnaleźć, skoro nie wyróżniały się niczym szczególnym? Jeszcze nie urodził się człowiek, który mógłby słyszeć ich głos. Ludzkie umysły były zbyt ograniczone.
Teraz ludzie posiedli siłę. Magowie stworzyli substancję niszczącą skały. Niszczyła ona też serca drzew. Nie były wstanie oprzeć się tej śmiercionośnej mieszance. A na domiar złego, pojawiła się wiedźma słysząca ukrytą mowę.
Kattati otrzymał też rozkaz, miał się pozbyć najeźdźców. Lassos było jego domem i schronieniem, przyszedł czas, aby podziękować za gościnę.
Kiedy znów znalazł się w pobliżu agresorów, cieszyli się właśnie z kolejnej udanej egzekucji. Tym razem nie ukrywał się, lecz ukazał żołnierzom. Patrzyli ze zdziwieniem na błękitnego stwora, który nie sprawiał wrażenia kogoś, kogo bać się należy. Jeden z nich pobiegł po dowódcę. Po chwili przybył królewski wysłannik. Ten, którego Kattati zobaczył na początku.
- Czego chcesz Ołazi? – zapytał rycerz.
- Nie nazywam się Ołazi, jestem Kattati.
- Ja zwę się Gandandon i jestem pierwszym dowódcą króla Karanona. A ty jesteś Ołazi. Może i zwiesz się Kattati, takie imię nadał ci las, ale jesteś też Ołazi. Jedna z Ołazi jest naszą przewodniczką, zna język Karantów.
- Nie wiem, o czym mówisz Ganandonie, dowódco Karanona. Wiem tylko, że masz stąd odejść.
- Nie odejdę! A zanim cię zabiję, oświecę cię, bo tak głupiego Ołazi jeszcze nie widziałem. Myślisz, że świat jest malutki. Wydaje ci się, że istnieje tylko twoje Lassos i ludzie mieszkający wokół. A takich krain jest wiele. Każda ma swojego Ołazi, leśnego ogrodnika, nie wszyscy są tak nieświadomi, jak ty, większość zna swoją rolę. Karantowie to duchy, które zatruwają lasy. Ukrywają się wśród drzew i nie pozwalają innym korzystać z dobrodziejstw swoich terytoriów. Ja zniszczyłem już jedno takie miejsce, a to dlatego, że służy nam Ołazi. Zdradziła Karantów, za piękne stroje, słodkie wino i lukrowane ciastka. Każdy ma swoją cenę, a może ty Kattati podasz swoją?
- Tak.
- Mów, więc.
- Daruję wam wszystkim życie, pod warunkiem, że odejdziecie z Lassos i zostawicie mi zdrajczynię.
- Jak śmiesz?! – wrzasnął oburzony Ganandon.
- Tak śmiem! Próbowałem już słodkich ciastek i wina, stroje, które noszę wystarczą mi w zupełności. Ten las jest moim domem, a wy go niszczycie. Nie wiem, czym jest dobro, nie znam zła. Wiem, że ja jestem szczęśliwy, a także wszystkie rośliny i zwierzęta żyjące w Lassos. I nie pozwolę na żadne zmiany. Jednak, nigdy jeszcze nie zabiłem człowieka i nie rozumiem, dlaczego miałbym zabijać, kiedy nie chcę jeść waszego mięsa. Wole kuropatwy i zające.
- Brać go! – wrzasnął wściekły rycerz. Kattati zniknął. Żołnierze obejrzeli się do koła. I raptownie padli na ziemię, zasłaniając głowy. W ich stronę, z każdego kierunku leciały setki kamieni. Byli okrążeni. Ziemia zaczęła mięknąć. Część ludzi wstała i rzuciła się do ucieczki. Dowódca nie zdążył wezwać ich do odwrotu, jego koń ugrzązł w rozrzedzonej glebie, a on upadł. Na jego piersiach usiał Kattati, w oczach miał szaleństwo i gniew. Nie musiał robić nic więcej. Napastnicy ginęli w odmętach ziemi, a Ganandon dusił się pod jego uściskiem. Rozluźnił ręce i powiedział.
- Twoi słudzy są martwi. Bardzo się pomyliłeś rycerzu. Lassos jest wyjątkową krainą. Nie wiedziałem tego, ale kiedy obudziłem moc w swojej głowie, odkryłem tę wiedzę. Ja jestem Lassos. Jestem jednym organizmem, mógłbym pochłonąć całe twe królestwo. Cały świat. Ale ja chcę sobie trwać niezmiennie. Nie lubię zmian. Dlatego cię puszczę, abyś głosił tą wieść. Nikt tu nie może wrócić, inaczej będę się gniewał. A gniew to zmiana. Odejdź teraz. Ja mam jeszcze jednego gościa, z którym muszę pomówić.
Ganandon wstał i uciekł przerażony. Mijał miejsca, w których wysadzili Karantów, nie było śladów ich zniszczenia. Wszystko było, jak przedtem.
Lassos w postaci Kattatiego pojawił się przed płaczącą Ołazi. Nie widziała klęski ludzi, ale głosy mówiły. Wiedziała, że kara jej nie ominie.
- Witaj Lattatio.
- Wybacz Lassos – padła na kolana.
- Zdradziłaś nie mnie, lecz siebie. Za drobne przyjemności. Nic nie warte twory tych prymitywnych istot. Nie musisz się bać, nic ci nie zrobię, nie ma większej kary niż życie wbrew swojej naturze i świadomość tego.
- Wybacz.
- Ja już ci wybaczyłem, ale prawa są niezmienne, nie możesz być już ogrodnikiem. Zniszczyłaś swój ogród. Co zamierzasz.
- Umrzeć Lassos. Zamierzam umrzeć. Świat ludzi, nienawidzi inności. Jeśli nie zabiją mnie, to zmuszą bym zabiła się sama.
- Nie umrzesz Lattatio.
- Nie? – przerwała łkanie.
- Zrozumiałaś swój błąd, więc jesteś czysta. Jesteś częścią nas. Pozwolę ci być w Lassos. – Lattatia patrzyła z niedowierzaniem. Kattatio dotknął dłonią jej czoła. Zaczęła stawać się jasna i przezroczysta, aż wreszcie przestała istnieć. Właściwie istniała nadal, lecz jako Lassos.
Wieczorem siedział nad brzegiem jeziora i kończył jeść rybę. To była przyjemna noc.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin