Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Opowiadania
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Malleus
Wysłany: Pon 15:24, 13 Wrz 2010
Temat postu:
Szczerze mówiąc... to jest gonzo. Poprostu. Niektórym wydaje mi się że ten styl podchodzi (np mi. Mam kiepską pamięc do cytatów i nie znam żadnych wulgarnych cpunów ale i tak mnie to ujmuje) A innym nie. Ja czytuje wszystko co Aloiz napisał i będę czytał dalej. Krytyka mementa jest na miejscu bo sporo rzeczy pachnie tu las vegasem ale i tak jest to twoja własna historia.
Peace !
memento
Wysłany: Nie 16:29, 12 Wrz 2010
Temat postu:
Lęk i odraza w Las Vegas nasunęła mi się nie tylko z powodu cytatu i faktu podróży 2 narkomanów. Cała stylizacja wydaje mi się robiona pod tą książkę. Może się mylę, ale fakt, że to twoja ulubiona książka świadczy o czymś innym.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Nie 15:01, 12 Wrz 2010
Temat postu:
Dlaczego miałbym się obrazić za konstruktywna krytykę?
I to nie było nic metafizycznego. Halucynacja wywołana narkotykiem. A Alma jest jego osobistym zwidem. Główny bohater ma schizofrenie tak w gwoli ścisłości. Lęk i odraza w Las Vegas to faktycznie moja ulubiona książka, i również wiem, że podałem lekki cytat ;P
Adaptacja z tego żadna, chłopaki jadą samochodem i tyle. Jeśli każdą podróż narkomanów będziemy porównywać do utworów, które już powstały, to będzie baaardzo trudno stworzyć coś kompletnie nowego. Tego po prostu nie można. Polecam czytać od początku, wtedy będzie wiadomo o co mniej więcej chodzi, a tak to to wyrwane z kontekstu bardzo jest.
Ćwiczę, ćwiczę. Staram się pisać cały czas. Ale wiadomo, że wszystkich błędów się nie usunie za pierwszym razem. A brak sensu w niektórych zdaniach ehhh... czasami za szybko piszę i sam nie wiem co chce przekazać ;P A potem wychodzą takie buraczki.
Dzięki za uwagę i za komentarz.
memento
Wysłany: Nie 11:58, 12 Wrz 2010
Temat postu:
Alojzy.G.Cłopenowski napisał:
Wszechogarniający strach to najgorszy z rodzajów ataków jakie posiadam.
Najgorszym z rodzajów ataków jakie posiadam jest kop na klatę;] Z Twojego zdania wynika, że posiadasz jakieś stopniowalne rodzaje ataków, a najgorszym z nich jest wszechogarniający strach, chyba nie o to Ci chodziło?
Cytat:
Serce wydaje się jakby stało
"Masz wrażenie, że Twoje serce stoi."
Cytat:
Nie dotarło do mnie jeszcze kilka sytuacji, które właśnie miały miejsca.
Dziwne zdanie, docierają raczej informacje, a nie sytuacje.
Cytat:
Szkoda, że tak krótko – zacząłem się powolnie wycofywać
POWOLI, a nie powolnie.
Cytat:
Nie mam już na to energii.
Brzmi jak "proste jak barszcz". Powinno być "Nie mam już na to siły", nie zmienia się takich zwrotów, bez konkretnego powodu oczywiście.
Cytat:
Zlepek utworów, które kompletnie do siebie nie pasują, jednak teraz nadawały wkręcający klimat.
Stylizowanie narracji na język potoczny jest wspaniałe, jednak dopiero gdy opanuje się język literacki i logikę wypowiedzi. To zdanie jest bez sensu.
Oceniając całą część, którą dodałeś, jest średnio. Wyszła z tego adaptacja Las Vegas Parano w polskie realia, wydaje się, że jesteś tego w pełni świadom, cytujesz nawet film w jednym momencie(mam dobrą pamięć). Przez dialogi przebija straszna sztuczność i stylizacja na prawdziwą rozmowę dwóch wulgarnych, z lekka szalonych narkomanów, co daje efekt wręcz przeciwny. Elementy metafizyczne, które dorzucasz tu i ówdzie jak np. włóczęga z transarentem wychodzą kiczowato i zbyt dosadnie. Nastrój paranoji, który starasz się kreować na początku przypomina trochę ambiwalencję uczuć nastolatki tnącej się żyletką. Pozdro & Poćwicz;) Mam nadzieję, że się nie obrazisz.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Sob 18:26, 11 Wrz 2010
Temat postu:
I tym miłym akcentem kończę wstawianie kolejnych części. Reszta będzie w całości dopiero. Ostatnia podróż w nicość. Ostatni rozdział. Ostatnie tchnienie. Zobaczymy czy kiedykolwiek coś z tego będzie. Pożyjemy zobaczymy.
Spakowany i gotowy. Dzień wyjazdu. Czy znajdę to czego szukam?
A czego szukam? Właśnie! Sam nie wiem czego i to, od rana niszczy mi zdrowie. Nie mogę się w jakikolwiek sposób ogarnąć. Uspokoić. Panika sięga zenitu. Chodzę w tą i z powrotem. Co jakiś czas nawet się położę na podłodze. Tak najłatwiej pozbierać myśli.
Nie odkryje nowych lądów jeśli nie będę potrafił stracić z oczu starych brzegów. Tak! Ale chciałbym posiadać jakąkolwiek mapę. Cel! Cholera! To będzie samobójcza misja. Tomek też to czuł. Wiedział, że to ostatnia próba odnalezienia powodów tej pustki, która tak głęboko się zakorzeniła. Koszmar, który trwa prawie trzy dekady.
Znów leżałem na ziemi. Nie mogłem złapać oddechu. Wszechogarniający strach to najgorszy z rodzajów ataków jakie posiadam. Odczuwasz lęk, ale sam nie wiesz przed czym. Po prostu ściska cię w splocie słonecznym i nie możesz głęboko odetchnąć. Tylko lekkie wdechy. Serce wydaje się jakby stało, a płuca są ściśnięte grubym pasem z ćwiekami, które uporczywie dźgają cię w każdą część wewnętrznych organów.
Czy takie działanie ma sens? Nie ma...Kolejny nic nie znaczący wyjazd. Każde odkrycie jest mroczniejsze i jeszcze bardziej dołujące. Nie mam na to sił. Nie chce jechać.
Zerwałem się na nogi. Chcę! To jest to czego obecnie potrzebuję. Zdecydowanie.
Ale zaiste...To będzie ostatni wybryk. Trzeba będzie to dobrze zaplanować. Ciekawe gdzie najpierw pojedziemy?
Usłyszałem drobny hałas za drzwiami. Ktoś starał się włożyć kluczyki do zamku. Dżizus! Co naznosił Tomeczek, że nie jest w stanie wejść do mieszkania. Wstałem i udałem się przywitać gościa.
Może Kraków na początek? W sumie tam zawsze zaczynamy każdą wyprawę. Jak co roku. Czyli tradycyjnie jedziemy najpierw tam. Trzęsło mnie jeszcze całego. Jak tylko wejdzie Tomeczko to od razu coś łykamy. Dla rozluźnienia. Przed otwarciem drzwi odpaliłem jeszcze skręta. Tak dla uspokojenia.
Otworzyłem drzwi.
Uspokoiłem się. Ale zaskoczony stałem jak wryty. Usta poruszały się jak u ryby. Chciałem coś powiedzieć, ale totalnie mnie zatkało.
- Nic nie mów. Tomek czeka na ciebie na dole. Jak przyjedziesz to pogadamy, a teraz rusz się i pomóż mi z tym bagażem.
Iza wcisnęła mi do rąk największą z waliz i popchnęła mnie w głąb lokum.
Czekaj, zaraz, chwila! Co jest grane? Co ona tutaj robi? Miało jej nie być.
- Izo. Wydaje mi się, że się ugadaliśmy, tak? - zapytałem nieco groźnym tonem.
- Tak, ale zadzwoniłeś. Więc doszłam do wniosku, żeby lepiej wpaść.
- Ja, co? Jakie zadzwoniłem?...- zrobiłem wielkie oczy, chlasnąłem się dłonią w czoło – O żeś, zapomniałem. Ale to nie...Znaczy się...Pomyłka była. Chciałem zadzwonić do kumpla i pomyliłem numery. Bo też pod I jest i tak jakoś mi się źle nacisnęło.
- Jak ma na imię ten kumpel? - zapytała natychmiast.
- Eee...I...Iv...Is...Ignacy. Tak. Ignacy ma na imię, mój kumpel.
Spojrzała na mnie ze swoim rozbrajającym uśmieszkiem. Pokiwała głową.
- Ignacy powiadasz. Ehh... Alojz, dorośnij w końcu. W każdym razie jak wrócisz to pogadamy, a teraz leć. I pamiętaj, będę na ciebie czekać.
Zaczęła rozpakowywać się w swoim pokoju. Nie dotarło do mnie jeszcze kilka sytuacji, które właśnie miały miejsca. Nic. Nie ważne.
Wziąłem dwie torby i udałem się w kierunku drzwi. Już miałem wyjść na zewnątrz gdy coś mnie tchnęło. Położyłem pakunki w przedpokoju i wróciłem do pokoju Izy. Stałem tak przez chwilę patrząc jak zgrabnie układa wszystko na swoim miejscu. Odgarnęła włosy i mnie zauważyła.
- Coś się stało?
Uśmiechnęła się delikatnie. Może ja faktycznie coś do niej czuje?
- Tak! - Alma krzyknęła, pchając mnie z całych sił do przodu – Idź! Obejmij ją, pocałuj. Cokolwiek! Zrób coś!
- Nie drzyj się – puściłem oczko do Almy i ruszyłem w stronę Izy pewnym krokiem.
Wyciągnąłem w jej stronę ręce. Już mieliśmy się objąć gdy zadzwonił telefon.
- Haha! Piękne kurwa wyczucie chwili, zajebie normalnie zajebie – wyjąłem telefon rzucając mięsem na lewo i prawo. Zerknąłem na wyświetlacz, skinąłem palcem na Izę – Poczekaj słońce, Tomuś coś chce – Nacisnąłem zieloną słuchawkę – Coooooo jeeeest! - wydarłem się do słuchawki – Yhym...Rozumiem...Już idę jełopie...Jesteś...Masz na imię...Masz na drugie...Masz na trzecie...Tak na ciebie wołali w przedszkolu...Dobra, dobra, bo my tak bez końca możemy...Hehehe...Okejka...Pięć minut maks...Nara.
Włożyłem telefon do kieszeni. Poklepałem Izę po ramieniu.
- Miło cię znowu widzieć. Szkoda, że tak krótko – zacząłem się powolnie wycofywać – Za dwa tygodnie powinniśmy być, choć znasz nas – zaśmiałem się – Jakoś tak wrócimy na pewno.
Poszedłem do przedpokoju. Podniosłem torby. Otworzyłem drzwi i wyszedłem za próg.
- Alojzy! - Mała Alma stała bojowo z dłońmi opartymi o biodra. - W tej chwili się do niej wróć!
Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem.
- Nie teraz, jak przyjadę.
- Co jak przyjedziesz?
Odwróciłem się. W drzwiach stała Iza. Co mam jej odpowiedzieć? Cholera! Byłem już tak blisko windy.
- Nie, nic słońce. Alma coś wygaduje, a... A... Nic specjalnego. Do zobaczenia.
- Alojzy... - zacięła się - Ciebie też dobrze widzieć. Wracaj szybko i nie przeginajcie z szaleństwem.
- My? No co ty, to ono przegina z nami.
Uśmiechnąłem się i wszedłem do windy, która raz w życiu pojawiła się wtedy kiedy powinna.
Dlaczego przyjechała? Ja już nie mam siły jej odpychać, ani nic w tym stylu. A jeśli nie mam już na to siły, to pozostało już tylko ranić moim zachowaniem.
- Więc się zmień.
Alma jak zwykle pojawiła się w najdogodniejszym momencie.
- Chciałem, ale to oni zawsze coś odpieprzą. Rozumiesz? Zrobiłem to co mi kazałaś? Tak! Zmieniłem się w szpitalu? Tak! I co? Gówno! Nie chce się już przed nikim otworzyć, ani przywiązać, bo każdy odchodzi. Nie mam już na to energii.
- Ona nie odejdzie, przecież wróciła.
- Na jak długo? Hmm... Właśnie. Więc mam tylko jedną prośbę... Odpierdol się ode mnie!
Wyszedłem z windy, w której została smutna dziewczynka.
Wspaniale! Kapitalnie! Fantastycznie! Pięknie! I cholera wie co jeszcze! Nie tak to się miało zacząć. Mimo iż poczułem spokój, to jednak znów ogarnęła mnie panika i lęk... Lęk przed nieznanym. Wkurzyłem się niepotrzebnie.
Początek nie najlepszy, ale pieprzyć to. Innym razem będę zaprzątał sobie tymi problemami głowę, teraz dziki obłęd! Wrzuciłem torbę na tył Zielonego Jaszczura, a sam wskoczyłem na miejsce pasażera.
- Ciśnij gaz do dechy to miejsce bije, aż negatywnymi wibracjami.
- Spotkałeś...
- Przecież kurwa mówię. Nie słuchasz Tomeczku. Ciśnij, ciśnij i daj coś na początek, żeby uspokoić skołatane serducho.
Ruszył do przodu z piskiem opon. Szarpnęło i już wyjechaliśmy na Piłsudskiego. Trzypasmówka to raj dla takich pojebów jak Tomek. Stówa na dobry początek, ale coś czuje, że jak tylko wyjedziemy z miasta ta prędkość niebezpiecznie się zwiększy. Kierowca wyjął ze schowka małą torebeczkę wypełnioną białym proszkiem.
- To kurwa, na bank nie uspokoi serducha – zaśmialiśmy się – Ale na pewno wprowadzi w lepszy stan. Teraz tylko wykombinuj kurwa jak to rozsypać. Bo na bank się nie zatrzymam, a o składaniu dachu to ty kurwa, nawet nie myśl.
- Luzik Tomczaku. Coś za chwilę zmajstruje. - zacząłem szperać po każdym kącie auta, czy coś się nadaje na jakieś osłonko podobne coś, co by nam materiału nie zwiało – A może po bombce?
- Wiesz, że nie lubię tego żreć, wole wciągnąć.
- Wybredny skurwiel. Ale spoko już mam.
Wziąłem z tylnego siedzenia neseser Tomka.
- Numer.
- Co kurwa za numer?
- Numer mi podaj do blokad głąbie.
- Pierdol się. Tam są moje akta i nie ma bata, żebym ci je kurwa podał.
- Jeryyy... To sam wpisz.
- Dobra, a ty trzymaj kierownice.
Nie pierwszy raz taka akcja miała miejsca i zawsze w trakcie niej zastanawiałem się co musieli myśleć ludzie z zewnątrz. Widząc pędzącego, lekko ponad stówę, zielonego Mustanga bez dachu, kierowanego przez pasażera, z kierowcą, któremu widoczność przesłania neseser. Musiało to wyglądać bynajmniej ciekawie.
Otworzył i podał mi walizkę. Rozsypałem najpierw delikatnie w głębi teczki proszek. Nic nie zwiało. Ufff... Dosypałem więcej. Podzieliłem i znów ta sama akcja. Ja kieruje, a Tomek wciąga. Że my jeszcze żyjemy. Byłem bardziej skupiony na tym, by ten mały ćpun nie ukradł mi mojej kreski, niż na drodze. Zresztą tak jak zawsze. Wciągnąłem to co moje i rzuciłem walizkę na tył auta. Oczy załzawiły i łupnęło w potylicę.
- Podaj piwo, a nie się kurwa wyginasz jak Rysiek na tym siedzeniu.
Wskazałem na niego palcem.
- Słyszałeś o akcji: prowadzę, nie pije?
- Tak kurwa, słyszałem. Ale biorąc po uwagę fakt, że jestem wypierdolony jak meserszmit, wydaje mi się, że kurwa jakieś jedno jebane piwko nie zwolni mojej reakcji, która teraz wyłapała by wszystkie komary chińskimi pałeczkami. Więc nie pierdol tylko podaj to piwo, bo mi się spływy zaczynają.
- Już, już. Luzuj ziomek bo wybuchniesz jeszcze.
Sięgnąłem dwa browarki ze zgrzewki na tylnym siedzeniu. Zerknąłem pierwszy raz na tył zresztą. Butelki po szkockiej i rumie walały się wszędzie. Dwie zgrzewki browarów i wszystko przykryte naszymi torbami z fantami. Pełna konspiracja.
Podałem otwartą puszkę kompanowi.
- Niech zgadnę, Kraków? - siorbnął piwo rozlewając kilka kropel na czarny bezrękawnik. - No w kurwę! - warknął, puszczając kierownicę i wycierając z grubsza mokre plamy.
Przytaknąłem tylko zwykłym yhym. Rozkładałem właśnie laptopa na kolanach i dalsze pertraktacje na temat celu naszej podróży nie były mi w tym momencie potrzebne.
Stworzyłem nowy plik i nazwałem go „szaleńcza rajza – dziennik z wnętrza amoku”.
- Lubisz wymyślać tytuły, prawda?
- Tak... - Zerknąłem na Tomka, który wykręcał się przed kierownicą w rytm jednej z jego dziwacznych składanek, teraz leci Hendrix, przed chwilą byli Jeffersoni. Niweczy to oczywiście jakąkolwiek normalną jazdę. Co chwile zmiany prędkości, pasów, ciągłe zrywy i kontrolowane poślizgi. Wszystko to, co naćpany wariat nie powinien robić na drodze. Spojrzałem za siebie, Alma uśmiechała się do mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami, siedząc na walizce.
Zawsze się łapie na tym.
- Może mu powiesz, wtedy nie będzie problemu?
Hej Tomeczku, poznaj Almę. Alma, Tomek, Tomek, Alma. Wspaniała przyjaźń, która połączy nas na zawsze... A nie, poczekaj. Jest jeden mały problem. Jesteś wymysłem mojej chorej wyobraźni, niczym więcej, więc spływaj mała.
Popatrzyła na mnie chwilkę jeszcze. Zachichotała pod nosem.
- Jeszcze wrócę, wiesz przecież.
Rozpłynęła się w powietrzu.
Niestety...
Chciałem coś napisać. Aaaa! Dziennik. Tak, tak. Włączyłem plik. Wziąłem dużego łyka piwa i przypaliłem skręta.
„ Dzień pierwszy i ostatni.
Wszystko będzie w jednym ciągu, jak się uda z małymi wstawkami jaki czas i miejsce. Wątpię abym był w stanie skupić się na tyle, by móc odnaleźć ten jeden właściwy świat. Czuje już wystrzał. Palce chodzą zdecydowanie za szybko. Trudno nad nimi zapanować. Myśli błądzą już gdzieś daleko.
Początek końca. Klęska już na samym starcie. Unicestwienie własnej osobowości i poznanie wnętrza piekieł. Piekło naszej duszy, przeklętej szkatułce z uwięzionym sercem i rozumem.
Jest to podróż do ewidentnej i ostatecznej samo destrukcji. Chyba wiem o co chodzi... Co nas różni od zwykłego szaraczka, błądzącego w tłumie. Chęć poznania prawdziwej, własnej natury. Z każdym odkryciem jednak nie ma radości, jest tylko smutek i piętno wyciśnięte na człowieczeństwie.
„Jeśli chcesz zmienić świat najpierw zacznij od siebie”. I tutaj jest kłoda nie do przeskoczenia. Bo jeśli sam nie jesteś w stanie wyrzucić z siebie tego całego zła i nienawiści, to jak można wymagać tego od innych? Pragniemy normalności będąc karykaturą ludzkości. Wyobcowani i ostro nagrzani wykolejeńcy. Przypomniały mi się wspaniałe słowa: zbyt dziwny by żyć, zbyt rzadki by umrzeć.
Nas warto słuchać, ale nie można za nami dążyć, bowiem jesteśmy wszystkim tym co sami, wdzięcznie nazywamy, ścierwem. Zepsuci cynicy, nieufni hipokryci i wiecznie bujający w obłokach ćpuny. Tak, zdecydowanie tak w kilku słowach można nas najłatwiej zdefiniować. Nie ma zasad, ani reguł. BA! Nie ma nawet celu. My sami nie wiemy co robimy, jednak robimy z cholernie potężnym zapałem. Pełni życia i śmierci. Dryfujemy w kierunku niepoznanych lądów.
Ucieczka w nicość. Chyba w końcu zrozumiałem o co chodzi z tą ucieczką i używkami... Na trzeźwo nie jesteśmy sprostać zabawie, jaką przydzieliło nam życie. Na kompletnym haju, w sumie też jakoś średnio nam idzie, ale zawsze idzie. Jakaś nadnaturalna siła, która nas napędza, jest tak naprawdę sztucznie podtrzymywana przez substancje, niewiadomego pochodzenia.
No niby tak, ale bez nich bylibyśmy... nikim. Nędzarzami, żyjącymi w czterech ścianach, nienawidzącymi wszystko co wokół nas. Nim to się wszystko zaczęło, błądziłem w zamknięciu. Praca, spuszczona głowa, dom, nic więcej. Mimo iż skumulowany był we mnie potężny zapas buntu, chciałem tylko ciszy i spokoju... Śmierć. Chciałem odejść opatulony płaszczem nocy. Chwycić gwiazd i odlecieć do nieznanej dotąd galaktyki.
Znalazłem jednak coś innego. Coś piekielnie innego. Coś co podłożyło ogień pod lont. Lont, długi i zawiły, ciągnący się na wiele kilometrów, na wiele lat wił się i przygasał. Teraz jednak zapłonął płomieniem ostatecznym. Jeśli wybuch będzie końcem, ostatnim przystankiem blaszanego i pordzewiałego autobusu z wygrawerowanym napisem „świry”... To ja się na to godzę. Chcę albo odpowiedzi, albo spokoju. Nie mam już sił na więcej.”
Zaśmiałem się zamykając laptopa.
- Wyjechaliśmy Tomkersonie z miasta, daj zaszaleć mości panie!
Jak na zawołanie, Tomek włączył hamulec i ze ślizgiem zatrzymał się na poboczu. Zamieniliśmy się miejscami.
- Tylko pamiętaj, bo kurwa zabije jak psa, to moja dziecinka, więc uważaj. - pogroził palcem i wziął się za przeczesywanie swojej teczki.
Poprawiłem lustrzanki, wrzuciłem jedynkę i ruszyłem ze zrywem, piach bryzgnął otępiale i cała machina pognała z impetem przed siebie. W tle ostro grzała muzyka Death, Forgotten past pasował w tym momencie jak ulał. W składankach Tomeczka najlepsze jest to, że uwielbia gitarowe fanaberie. Więc począwszy na rockowych balladach, przelatując przez alternatywny folk, kończąc na ciężkim metalu. Zlepek utworów, które kompletnie do siebie nie pasują, jednak teraz nadawały wkręcający klimat.
Cała droga moja, pędziłem na złamanie karku. Sto osiemdziesiąt, chciałem wycisnąć jak najwięcej z tego cacuszka, a wiedziałem, że Jaszczur ponad dwie stówki wyciągnie na luzaku.
- Po pierwsze zdrowo cię popierdoliło. Gdzie ci się tak śpieszy? Po drugie zarzucaj te piguły.
Zwolniłem delikatnie. Naraziłem nas na sporych rozmiarów niebezpieczeństwo. Lubiłem szybką jazdę, ale teraz przesadziłem. Jeden błąd, dziura w drodze, jeżyk kamikadze, albo sarenkowy samobójca i było by po nas. Zwolniłem, ale tak by nie spaść poniżej setki. Sto dwadzieścia to dobra prędkość. Wystarczająca.
Wziąłem od kompana dwie tabletki. Jedna czerwona, a druga zielona.
- Nie masz jeszcze żółtej?
- A po chuj ci jeszcze jedna?
- Chciałem tak dla kolorystyki – rozjarzyłem się radośnie jak napromieniowana jarzeniówka.
- Weź kurwa nawet tego nie skomentuje. Te dwie na razie wystarczą.
- Chillout, a co dają tak w ogóle?
- Czerwona pobudza, jak dobra ekstaza, a zielona wrzuca ci wesoły halun. Spodoba ci się. Pomarańczowa daje luz i odlot w wyobraźnie, więc kompletnie by się nie nadała w tym momencie. Może kiedy indziej.
- Zapewne na pewno towarzyszu. I mógłbyś coś przypudrować, bo mi świat zwalnia.
- Sam kurwa zwalniasz, ja już wypykać nie mogę na tym foteliku jebanym w chuj... AAA!! - zaczął się szamotań i wychylać z auta. Otworzył drzwi. - Otwórz ze swojej strony to może polecimy?
- No co za skurwiel. Przyznaj się. Wziąłeś więcej zielonych? - z dziarskim uśmieszkiem rozsiadł się w fotelu – Wiedziałem. Syp nie gadaj, u mnie nadal spo... - Zauważyłem obok drogi nagle włóczęgę, stał taki niezadbany, ubrudzony i brodaty, lekko zsiwiały, z transparentem „Piekło – droga w jedną stronę”... Przetarłem oczy, ale nikogo już nie było – Okkej... - zająknąłem sprawdzając, czy faktycznie za nami nikogo nie było. Nic. Pusta droga – Mi też na razie to wystarczy. Zobaczymy później.
O żeś... Co to było? Ciężki halun. Wdech, wydech. Przy takim tempie za półtorej godziny powinniśmy być na miejscu. Wtedy dopiero coś dorzucę, teraz mogło to by być niebezpieczne dla zdrowia i życia, jakby nie było prowadzę tonową bestię. My jak my, ale żebym czasem nie myślał rozjeżdżając wszystkich po chodniku, że właśnie ujeżdżam jednorożca na tęczy. Prowadząc środek komunikacji trzeba niestety uważać i z wyczuciem dawkować wszelkie specyfiki. Najlepiej w ogóle nie wsiadać za kółko, ale jak już jesteśmy bez wyjścia i jechać trzeba, to przynajmniej skupić się i starać się uważać. Jeśli jest to możliwe, oczywiście.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Pią 20:38, 13 Sie 2010
Temat postu:
Lubię tak wstawiać jak nikt nie czyta i komentuje
Pozytywnie. W każdym razie miłej lektury życzę!
Noc. Środek nocy. Obudziłem się wystraszony i ogarnięty paniką. Pojutrze wyjazd, a ja jestem kompletnie rozklekotany. Nie chce jechać. Boję się. Obszedłem całe mieszkanie, szperając w każdej szafce. Cholera, nawet szuflady sprawdziłem. Wiem, że ktoś jest w domu. Czuję jego obecność, mimo iż jestem zupełnie sam. Znowu to samo. Wszędzie pozapalane światła.
Co jest ze mną nie tak? Ktoś tu cholera powinien być. Potrzebuję towarzystwa. Nienawidzę przeżywać tych ataków w samotności.
- Wiesz co powinieneś zrobić?
Podskoczyłem na taborecie w kuchni.
- Kurwa mać, Alma. Wyluzuj trochę. Nie strasz kiedy jestem już wystarczająco spanikowany.
- Przepraszam, ale...
- Ciii. Nie było tematu.
Wziąłem do ręki swój telefon. Wyszukałem numer. Iza... Nie! Nie mogę. Dam sobie radę. Zresztą jest po trzeciej w nocy. Po to odeszła, żeby się z tym nie męczyć. Nie mogę jej teraz zadręczać.
- Potrzebujesz...
- Aaaaa!
Cisnąłem telefonem o ścianę, rozwalił się na kilka części. Teraz nic mnie nie będzie kusiło. Roztrzęsiony wyjąłem butelkę i nalałem sobie niepełną szklankę Morgana. Na uspokojenie.
Usiadłem przed telewizorem, włączyłem, ale zupełnie go wyciszyłem. Miganie w jakiś dziwaczny sposób działało na mnie kojąco, głos tylko irytował.
Do czterech razy sztuka.
Kurwa pięknie. Któż to się obudził? Tego właśnie było mi trzeba. Wdech, wydech Alojzy. Każdy przeżywa kryzysy, chwilę zwątpienia... Tylko kto do cholery ma głosy, które wszystko pogłębiają?
Nie mam już siły.
Więc skończ z tym...
A wiesz, że nie. Będę siedział i fiksował jeszcze bardziej, ale nic sobie już nie zrobię. Oszaleję do reszty, ale może właśnie tak muszę? Nie poddam się. Nie mogę!
Wstałem. Ubrałem się i wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Bardzo poranny spacerek na pewno dobrze mi zrobi.
Udałem się na swoje stare osiedle. Raptem pięć minut drogi. Stary Widzew. Miejsce zapomniane przez Boga. Ile osób się tutaj powiesiło, zapiło lub przećpało? W większości domostw rozbrzmiewa niemy krzyk, wołanie o pomoc. Piekielne Anioły, którym skrzydła odcięto zbyt szybko. Pozostawiono ich na pastwę losu. Czekali w smutku i samotności, aż padlinożercy dokończą to co życie rozpoczęło. Z iloma osobami pożegnałem się na tej osi? Zapomniani wojownicy...
Imiona poległych wykuto na murach pustostanów, które ostatkiem sił bronią się przed upadkiem. Na miejscu starych i zakurzonych ksiąg z kapitalną historią postawiono nowe apartamentowce. Ludzie w garniakach dziarsko kroczą uliczkami, które nie jedno przeżyły. Każdy zakątek, każda przejściówka, każde podwórku coś znaczyło. Wspomnienia, które teraz depczą korporacyjne ścierwa.
Cholera! Gdzie bym nie poszedł ciągle jakieś negatywne myśli.
- Siema ziomek, masz poratować szlugiem?
Cicho i niepewnie zagadał do mnie chłopaszek, radioaktywny odpadek. Brudny i wyniszczony przez narkotyki. Heroina jak już raz złapie nigdy nie puszcza. Dali się złapać w pajęczą sieć, z której nie ma ucieczki. Im bardziej starasz się wydostać, tym bardziej ta pustka cię pochłania.
Wyjąłem paczkę i poczęstowałem Chesterfieldem.
- Weź dwa.
- Dzięki stary.
Odszedł chwiejnym krokiem. Totalnie zamroczony z na wpół zamkniętymi oczami szedł przed siebie. Żal mi go. Może gdyby mu ktoś kiedykolwiek pomógł? Może udało by się go wyciągnąć... Może...
Nie mówię, że jestem lepszy. Jestem zepsuty do szpiku kości. Każdy płyn w organizmie zastąpiłem używkową papką. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy sięgnąć po cokolwiek dożylnego. Zbyt wiele przeczytałem, by brać się za to gówno. To jest pociąg, z którego już się nie wysiada. A ja chcę jechać nim cały czas, w przedziale dla koneserów szaleństwa.
Jestem więźniem... Swojej własnej zrytej psychiki. Wypiłem trochę, wypaliłem i mi przeszło. Zawsze przechodzi jak coś wezmę. Nie przeszkadza mi to, ale fajnie jest być raz na jakiś czas trzeźwy. A gdy jestem, zaczynam również trzeźwo myśleć, a wtedy to mam osobisty burdel w głowie. Przestaje mi się cokolwiek podobać i wszystkim się dobijam. Ja sam. Ile rzeczy sobie wmówiłem? Ile nieuleczalnych chorób mi przeszło? Ile? O co chodzi z tą durną łepetyną? Dlaczego wiedząc co powinienem zrobić, robię zupełnie inaczej? Wiem co mam powiedzieć, a z ust wylatują kompletnie inne słowa... Co jest ze mną nie tak?
Ile jeszcze muszę błądzić, by znaleźć swoje miejsce na tym zafajdanym globie? Czasami brakuje mi już sił. Taki pstryczek się załącza nagle i koniec. Siadam bezsilnie i czekam. Aż mi przejdzie? Albo coś się wydarzy co mnie popchnie do przodu. Z każdym dniem czuję, że już nie mogę.
No i wtedy zażywam coś, co daje mi emocjonalnego kopa. Chce mi się czegokolwiek wtedy. Wychodzę, rozmawiam, bawię się, pracuję. A na trzeźwo pustka... Nie mogę już z nią wypykać.
Chciałbym... Nie.
- Tak! Sam tego chcesz, widzisz? - Alma pojawiła się jak zwykle znienacka. Rozradowana swoim krótkim tryumfem.
- Wiesz, że nie mogę. Przestań mnie tym zadręczać.
- Ale sam...
- Idę do domu – przerwałem smarkuli – I koniec tematu.
Towarzyszyła mi całą drogę powrotną. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się co jakiś czas.
Zamknąłem za sobą drzwi. Udałem się na balkon po drodze odpalając skręta. Oparłem się wygodnie o barierkę. Wyjrzałem. Ludzie powoli zbierali się już do prac. Wychodzili elegancko ubrani z neseserami pod ręką.
Monotonia życia. Dom, praca, dom, praca. I tak cały czas. Nie potrafiłbym tak. Ale znów gdy w kółko się coś dzieje, to to również po jakimś czasie przestaje być tak emocjonujące jak na początku. Ile dziwactw widziałem? Z iloma szaleńcami już rozmawiałem? Oni mnie już kompletnie nie zaskakują. Wszystko stało się rutyną.
Jeryyy! Teraz się dołuj, że wszystko cię nudzi. Brawo Alojzy! Kolejna rzecz, którą sobie wmawiasz. Cholera, czy to się kiedyś skończy?
Poszedłem szybko po kartę z telefonicznych zwłok. W komodzie trzymałem jeszcze parę Noki 3310. Niezawodny sprzęt, który niszczył się dopiero po kilku uderzeniach o ścianę.
Wybrałem numer. Zadzwoniłem. Sygnał za sygnałem. Nikt nie odebrał. Pewnie śpi. Może to i lepiej. Chwila zawahania i wszystko bym popsuł. Dobrze, że nie odebrała. Ja mam swoje, ona swoje życie. I niech tak będzie. Nie chce nikogo krzywdzić. Ciągle wszystkich zawodzę.
Samemu jest dobrze. Tak! Zdecydowanie. Dokończyłem skręta i położyłem się w swoim pokoju. Mogę teraz spokojnie zasnąć.
Samotność wcale nie jest taka zła. Mam całe łóżko dla siebie. Uśmiechnąłem się i wesoło rozłożyłem się na łożu. Zamknąłem oczy. Zasnąłem.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Pią 2:18, 13 Sie 2010
Temat postu:
Od razu mówię, ze ten i poprzedni, są najsłabsze. Przynajmniej dla mnie
W każdym razie miłej lektury. Niedługo wstawię kolejne, bo pojechałem trochę do przodu, aczkolwiek wstawiam po jednym co jakiś czas
Jeszcze raz miłej zabawy życzę w czytaniu!
Piąty dzień wolności. Leżałem zaprawiony na podłodze. Wyczerpałem składzik. Każda skrytka opróżniona. Kilka dziwacznych pigułek i gram koksu, pływa teraz radośnie wraz z hektolitrami wypitego alkoholu w moim organizmie. Przepocony i z wystrzelonymi oczami leżałem nadal. Czułem masę energii, ale jakoś nie chciało mi się nic robić. Albo po prostu zrobiłem sobie krótką przerwę? Nie wiem, wiem natomiast, że już prawie wypiłem całą zawartość szklanki, którą sączyłem przez słomkę. Dzięki temu nie musiałem się poruszać. Skleiłem chyba z cztery w jedną całość, co pozwalało pić na odległość. Pozytywnie.
Usłyszałem przekręcany zamek i otwieranie drzwi. Kto może mieć klucze do mieszkania? Prócz mnie oczywiście. Tylko dwie osoby.
- Co ty odpierdalasz?
Męski, donośny głos przeszył mnie na wylot. Sam we własnej osobie Pan Tomasz. Słodko.
- Idę sobie nalać kolejną szklankę.
Zerwałem się nagle i szybkim krokiem udałem się do kuchni. Wróciłem z dwoma wypełnionymi naczyniami, z kostką lodu i cytrynką. Podałem kompanowi i usiadłem obok niego na sofie.
- Ile można czekać człowieku? Myślałem, że zdechnę z nudów.
- Chciałem ci dać czas, ale jak widzę nic się nie zmieniło. - pokiwał głową.
- Co jest kurwa? Szaleniec zmienił się w moralizatora?
- Chyba cię pojebało! - warknął – Ale nie przeczę, miałem małą nadzieję, że kurwa zmądrzejesz w końcu. - zaśmiał się.
- Bardzo zabawne...
Wstałem. Wziąłem z półki wielkie, brązowe zawiniątko.
- Ten skurwiel czekał na twoje przybycie. Cud, że nie wypaliłem, bo trawa mi się dwa dni temu skończyła. A dzisiaj już cała reszta.
Przetarłem całe mokre czoło i ponownie spocząłem obok Tomka.
Wyjął z kieszeni torebkę pełną trawy i rzucił na stół.
- Dziesięć gram, zajebiście zakurwistego towaru. Na pewno ci się spodoba. O i jeszcze to – z drugiej kieszeni wyjął kilka małych tytek i rozłożył na stoliku – Groszki, tylko bierz po jednej. - kiwając głową dodał – Zaufaj, wystarczy. Tutaj masz jeszcze kilka kartoników słonecznej jazdy i oczywiście twoje ulubione kaktusowe kuleczki – z tylnej kieszeni wyciągnął wypchaną po brzegi torebkę z zapięciem strunowym – A na to cacko uważaj. Musisz to wysuszyć, bo glina jak na razie kurewsko twarda. Najlepszy syf jaki brałem w życiu. Wypierdala w kosmos.
- I pomyśleć, że daje mi to moralista – zachichotałem zgarniając wszystkie torebeczki.
- Odpal blanta, a nie pierdolisz. Gdyby się okazało, że jesteś czysty na pewno bym tego całego chujostwa nie wyjmował, ale jak widzę pięciozłotówki zamiast oczu, piane toczącą się z pyska, to że kurwa trip taki jak zwykle.
- A co się niby miało zmienić? – zapaliłem brązowego olbrzyma.
- Półroczny odwyk w domu pojebów, często zmienia ludzi na gorsze, lub lepsze. Ale jak widzę nie zrobiło to na tobie żadnego wrażenia. I tak jak tam wszedłeś, tak wyszedłeś tak samo odjebany.
Zmienił, zmienił, ale w środku, to co na zewnątrz na zawsze pozostanie już tylko maską.
- No co ty stary? Czułem się wśród swoich – podałem mu skręta – Mam masę pomysłów na nowe artykuły. Te dzikusy dostarczyły mi mnóstwo niezapomnianych wrażeń.
- Czyli przydało by się pojechać w teren?
- Tak, a nie inaczej. - Wstałem i przeszedłem się w pomyślunku w tą i z powrotem. - Wiem! Jedziemy dookoła Polski Tomeczku.
- Po chuj?
Usiadłem obok, obejmując go po przyjacielsku, spojrzałem przed siebie i rzekłem:
- W poszukiwaniu swojego Ja.
Patrzył na mnie przez chwile w ciszy, kumulował energię do wielkiego wybuchu. Ta informacja go przerosła. To było widać, że nie wytrzyma presji. Wstał, podrapał się po głowie. Poszedł do łazienki. Wrócił.
- Musiałem się kurwa oblać wodą i przemyśleć parę kwestii.
- Zacny człeku, jakie?
- Że ci odpierdoliło i to ślicznie. Zawsze szukałeś swojego miejsca i jak do tej pory nic nie znalazłeś to znaczy tylko jedno... - Wziął głęboki oddech po czym odparł z uśmiechem – Że szykuje się w chuj odjebana wycieczka.
- Raczej nie inaczej. Kiedy miałbyś czas?
- Za tydzień. W sobotę będę z samego rana. I tak mi urlop mały przysługuje. Wezmę co się da i możemy ruszać. Będę przynosił fanty tylko masz ich wszystkich, kurwa nie wyćpać. Zrozumiano?
- Człowieku wyluzuj z tym tonem. - zaśmiałem się – Gdybym cię nie znał to bym pomyślał, żeś groźny. Zostanie i tak to co dzisiaj przyniosłeś. Odpocznę trochę i zregeneruje siły.
- A na ile chcesz jechać?
- Ja wiem...Dwa tygodnie ostrej jazdy wystarczy mi się wydaję. Jeśli to nie wypali to daje spokój. Nie mam już siły na więcej.
- Pewnie nie chcesz gadać, ale wiesz, że jakby co to kurwa wiesz do kogo się zgłosić.
Wstałem i rzuciłem pustą już szklanką w ścianę.
- Weź mnie nawet nie wkur...
- Nie było kwestii ziomek. Ogarnij się jakoś, a ja w tym czasie wyskoczę do monopolowego.
- Chillout.
Wstałem i udałem się do kuchni. Usłyszałem tylko trzask zamykanych drzwi.
Czy ja wyglądam na kogoś kto chciałby z kimś pogadać? Czy aż tak bardzo bije ode mnie negatywną energią? Co się ze mną w ogóle dzieje? Nigdy się tak nie zachowywałem, a teraz... Wystarczy jedno złe słowo i wpadam w jakiś Boski szał. Rozwalam co popadnie... Dżizus.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Uspokój się Alojzy. Nalałem sobie Morgana i wyszedłem na balkon. Skręciłem co trzeba i wziąłem się za pisanie.
„Jak można odnaleźć siebie? Co trzeba zrobić, by dojrzeć co siedzi głęboko w nas? Tą nadzieję, wiarę, czy cokolwiek co się tam znajduje. Chciałbym bardzo w coś uwierzyć... Czy to w Pana Magika, czy też magiczne kamyczki dodające siły i wigoru, nie wiem. Cokolwiek, tylko w coś wierzyć. Pustka zabija wszystko co najlepsze w człowieku.
Mówi się, że najlepiej być neutralnym. Stać pośrodku. A ja ewidentnie pragnę być po jakiejś stronie. A nie potrafię. Oceniam jedno i drugie i żadna opcja mi nie odpowiada. Zawsze będzie coś nie tak. A może właśnie musi? Na tym ta cała zabawa polega. Ile razy dochodziłem do wniosku, że nic nie ma sensu, a mimo to staram się go wszędzie dostrzec. Tak po prostu. Na złość sobie chyba. Bo innego wytłumaczenia nie mam. To nie życie, lecz ja sam w kółko podkładam sobie kłody, których nijak nie mogę przeskoczyć. Czy każdy taki jest? Czy tylko ja mam piekło w głowie?...”
- Nigdy się nie przekonasz póki z kimś nie pogadasz.
- Oj Alma, Alma. Dlaczego zawsze musisz się wtrącać?
- Bo wszystkich trzymasz na dystans, przez co nigdy nie dowiesz się co siedzi w głowie drugiego człowieka.
- Yhym... Zaiste ciekawe młoda damo. A co jeśli te osoby odchodzą?
- Zawsze możesz je odnaleźć i się z nimi pogodzić.
- A co jeśli kurwa te osoby się zabiły, hmm? Czyżbyśmy nie mieli już na to odpowiedzi? Nie, to siedź cicho i się nie wpieprzaj!
- Wiesz o kim mówiłam Alojzy?
- Na pewno jest jakieś lekarstwo na ciebie. Muszę się ciebie pozbyć, bo mnie zdrowo irytujesz, wiesz malutka?
- Bo mówię prawdę...
- Gówno mówisz. - wstając walnąłem w stolik. Szklanka się przewróciła rozlewając wszystko. Szybko podniosłem lapka i położyłem go na siedzisku. - Widzisz co zrobiłaś? Teraz muszę posprzątać.
Udałem się do kuchni po ścierkę.
Dlaczego zmieniasz temat Alojzy?
Wracając zmierzyłem ją tylko wzrokiem. Proszę cię zamilknij. Daj mi święty spokój.
Wytarłem stolik i rozłożyłem ponownie wszystko na swoim starym miejscu. Nie miałem już głowy do pisania. Podszedłem do komody w salonie i wziąłem do ręki list. „Dla Alojzego. Przepraszam” - widniał napis na przedzie. Nie otworzyłem. Jeszcze nie teraz. Nie dam rady tego przeczytać. Ręka mi zadrżała. Usłyszałem zgrzyt otwieranych drzwi. Dzikus wrócił. Schowałem między książki liścik i rozsiadłem się wygodnie na sofie.
Tomek wniósł dwie siatki alkoholu do kuchni. Rozpakował wszystko i po chwili wrócił z dwiema szklankami pełnymi szkockiej.
Siedzieliśmy w milczeniu oglądając jakiś kiepski film w tv. Niby komedia, ale żaden z nas się nie zaśmiał.
Czułem, że chce coś powiedzieć. Wypytać się jak było. Niezręczna cisza. Pierwszy raz odkąd się znamy. Wszystko się spieprzyło. A ja nie potrafię się opanować. Niekontrolowane ataki są o tyle denerwujące, że cholera są niekontrolowane! Nie umiem się wtedy uspokoić. Muszę coś przewrócić, roztłuc, rozwalić. Krzyknąć również. Masakra. Zapaliliśmy kolejnego skręta. Nie wytrzymałem.
- Masz trzy pytania. Trzy i styka. Zrozumiano?
- Dobra.
Siedzieliśmy dalej, ale napięcie jakby zmalało. Było zdecydowanie lepiej.
- Chcesz namiary na Izę?
No żeś! Zabuzowało, ale szybko się uspokoiłem. Nie mogę łamać zasad, które sam ustalam.
- Nie. Mam numer, ale nie mam ochoty do niej dzwonić. Dogadaliśmy się, że koniec i już. Zostały jeszcze dwa. Radzę wykorzystać je lepiej, a nie takie buraki sadzisz, że daj spokój.
- Nie ma problemu. Pozwolisz, że zadam je innym razem. Nie mam zamiaru pierdolić teraz jakiś smutów. Co powiesz na jakiś lekki baunsik na mieście? I nie zaliczaj tego do tych pytań.
Zaśmialiśmy się. Przytaknąłem i zabraliśmy się za szykowanie. Odświeżyłem się i przebrałem w nowe ciuchy. Tomek dawno był gotowy. Zarzuciliśmy po dwie meskalinowe kulki i dzierżąc po piwie wybraliśmy się na Piotrkowską. Wystarczy się po niej przejść wieczorową porą, a zawsze skończysz na jakiejś dzikiej imprezie. Zbyt wiele pubów, klubów, restauracji w jednym miejscu, by można było tamtędy spokojnie się przechadzać.
W końcu jakieś dewiacje z moim ulubionym towarzyszem. Nie mogłem się już doczekać tego obłędu.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Śro 13:41, 11 Sie 2010
Temat postu:
Z tych najnowszych rozdziałów, które napisałem ten podoba mi się najmniej. Coś w nim nie gra, ale co tego sam nie wiem. Mimo wszystko, miłej lektury
Wstałem następnego dnia... Wieczorem. Zaprawiłem się koszernie. Jeszcze świtał w mej głowie lekki rausz, który ino patrzeć przerodzi się w największego na świecie kaca. Nie mogłem do tego dopuścić.
Doczłapałem się do lodówki powolnie odpalając bibułkowe zawiniątko. Wyjąłem piwo. Psss! Butelkowe lepsze, ale miałem tylko jedną puszkę żubra zostawioną na czarną godzinę. Jak znalazł.
Rozłożyłem się na kanapie. Włączyłem telewizor. Pasmo wiadomości. Na każdym kanale to samo. Katastrofa za tragedią. Dlaczego nie puszczą czegoś wesołego? Nie chce mi się wierzyć, że w kółko na globie panuje mord i nic więcej. A gdzie narodziny? Gdzie ludzie, którzy potrafią się zatrzymać w tym niekończącym się krwistym bębnie? Każdy drałuje i napędza koło. Ludzkie chomiki z końskimi klapkami na oczach. Pędź! Biegnij ile tchu w płucach. Wyłączyłem pudło niekończących się nieszczęść. Media mają wzbudzać lęk i strach! Taka już rola rządu. Ehhh...
Ubrałem się i wyszedłem do sklepu. Musiałem zaopatrzyć się w szkocką i rum. To priorytet. Jedzenie nie ważne, zawsze można było zamówić placka. W sumie to go zamówię. Zanim wrócę akurat będzie. Wegetariańska pizza. Raz można zjeść bez żadnych zwłok.
Rozglądałem się na każdą stronę. Ogarnęła mnie panika. Sam nie wiem dlaczego. Ciemne zaułki blokowisk działały na mnie jak nigdy. Wszędzie widziałem zło, które czeka tylko na dogodny moment do zaatakowania.
Kupiłem to co miałem zakupić i z dwoma siatkami wypchanymi alkoholem ruszyłem w drogę powrotną.
- O kurwa! Kogóż to my widzimy?
Pięknie, już po mnie. Odwróciłem się. Odetchnąłem. Banda Drumbo.
- Kiedyś wyszedł łajdaczniku? - Rasta rozradowany przywitał się po przyjacielsku.
- Jak tam kurwa wolność, Doktorku? - Łysy uczynił to samo.
Fifa tylko podszedł. Spojrzał na mnie. Podał rękę. Zdziwił mnie trochę. Wyciągnąłem ku niemu dłoń, a ten złapał ją i przyciągnął do siebie. Objął i silnie uderzył w plecy.
- Kopę lat stary druhu!
- Śmietanka towarzyska jak zwykle w ruchu. Co panowie?
- Przestań pierdolić i mów co u ciebie? - z grubej rury wypalił Łysy.
- Pozytywnie jak zawsze. Wyszedłem zapełnić spichlerz – zaśmiałem się unosząc lekko foliówki.
- Nie da się zauważyć. Ale tak samo pozytywnie by się zaćpać na śmierć, czy tym razem lżej? - zaskoczył mnie tym pytaniem Rasta.
- Gdybym was nie znał, pomyślałbym, że się o mnie martwicie. - parsknąłem śmiechem.
- Jak chcesz zawsze możemy porozmawiać – spojrzałem zszokowany na Fifę.
- Czy ja wyglądam jakbym potrzebował pomocy? Fifa ze względu na twoją małomówność nie opieprzę cię. Dobre intencje zawsze w cenie, ale na serio wszystko gra. Trochę przesadziłem i tyle. Wypadek przy pracy.
- Więc nie musimy się martwić? - ciepłym tonem dodał Łysy.
- Weźcie chłopaki wrzućcie na luz, bo się zaczynam was bać. Sporo się zmieniło jak widzę. Więc jak po buszku?
Wyjąłem całkiem pokaźnych rozmiarów zawiniątko.
- Wreszcie mówisz do rzeczy – zaśmiał się Rasta odbierając ode mnie rozpalonego już blanta.
- Suchy trochę, w końcu pół roku leżał nietknięty, ale dobry materiał.
- Czuć kurwa – kaszlnął Łysy – Dziku wyjebisty towar zawsze załatwia.
- No co ty? Tomek handluje?
- Nie, ale tobie zawsze przywozi materiał z najwyższej pułki – Rasta dopiero teraz wypuścił chmurę dymu. - Tomek ogólnie rzadko się pojawiał na osi. Ot co, tyle co zapalić i napić się browarka.
- Kurwa dokładnie. Parę słów zamienia i znika. - Łysy podał skręta Fifarafie.
- Widziałeś się z Izą?
- Czasami wolę jak Fifka nic nie mówisz, wiesz? Bo jak coś pierdykniesz to ręce opadają. A co mnie ona obchodzi? Dogadaliśmy się, że koniec i tyle było ją widać. I dobrze dla niej. - wziąłem bucha.
- Dlaczego dobrze dla niej?
Puściłem w drugą turę blanta patrząc się na wścibskiego jak nigdy Fife groźnym wzrokiem. Przynajmniej starałem się groźnie wyglądać.
- Od dzisiaj się znamy? Nie, więc chillout z takimi pytaniami. U mnie po staremu, koniec tematu. Mówcie lepiej co u was? Czyżby to już czas na wasz plan?
- Jeszcze rok ziomuś.
- I pewnie kuresko szybko zleci – dodał Łysy do wypowiedzi Rasty – W chuj mnie to nie cieszy, ale obietnica to obietnica.
- Dokładnie towarzyszu! - krzyknął chłopak w dredach – Ale już szykujemy się powoli. Ostatnie biznesy i liczenie kaski. Tym zajmuje się nasz uroczy kompan Tomasz.
Wszyscy spojrzeli na Fife, który rozłożył ręce biorąc kolejnego bucha.
- Już nie bawimy się w małe ilości. Chujowe ryzyko, a mała kaska. Lepszy większy przekręt raz na jakiś czas, a kaska kurwa warta zachodu. Tyle ci powiem.
- Racja. Zresztą czasami zjawiają się takie leszcze, że strach sprzedawać.
- Kurwa nie pytaj człowieku, kto do nas ostatnio podbił.
- Słuchaj tego – wskazał palcami na Łysego dreadmen, chichocząc przy tym jak małe dziecko.
- Jakiś małolat. No kurwa na oko z siedemnaście, maks osiemnaście lat. Niski, czarne włoski pedalsko przystrzyżone i zaczesane na boczek. Taka emo kurwinka. No masakra jednym słowem. Pierwszy raz go na oczy widzę, więc złapałem za schaby i wciągnąłem do mieszkania. I pytam się: Kto cię kurwo przysłał?
- Teraz najlepsze, słuchaj tego – Rasta już prawie tarzał się po ziemi ze śmiechu.
- A ten do mnie, że Zdzichu powiedział, że mogę się na niego powołać. Więc dzwonię do koleżki, a ten jak zaczął flugać, że tamten miał nie mówić tylko na luzaku wejść. W sumie nie było by problemu, ale wystarczyło lekkie pogrożenie, a typek od razu sypie. I jak tu takiemu sprzedać trawę? Mówię ci, mały się prawie popłakał. Na początku niby twardo, ale jak podniosłem rękę to kurwa czekałem, aż poda numer buta Zdzicha. Masakra w chuj.
Pogadaliśmy w sumie z nim trochę i niby luzik, ale czarno widziałem naszą przyszłą współpracę. Stali bywalce to okej, ale rozsypało się masę młodzieży na osi. Za duże ryzyko, więc załatwiamy tylko znajomym duże ilości. Zresztą nie tylko.
- Renomę to my mamy w chuj wielką na całą Łódź człowieniu. Ludzie z miasta jak nic.
- Chłopcy z ferajny – dodał Rasta wyciągając skręta – teraz spróbuj naszego łopotacza!
Rozpaliłem delektując się dymkiem. Wchodził delikatnie. Nie gryzł, miał przyjemny smak. I łupał już od pierwszego bucha.
- Łoł! Chłopaki pierwsza klasa.
Cała trójka pokiwała dumnie głowami.
- Ryzyko zawodowe – przysunął się do mnie Rasta rozglądając na boki, czy nikt nie podsłuchuje – Własna plantacja. Zbudowaliśmy sobie ciężkie laboratorium na działce u Fifki. Pod ziemią...
- Kureski bunkier – dodał Łysy.
- Dokładnie nie inaczej Tomku. Mamy tam największe skurwiele i zmieszaliśmy je. Po pierwszym plonie zwróciło się z kretesem. Jeszcze ze trzy zbiory i fajrant. Będzie na biznes.
- Żebym się nie zdziwił, że będziecie teraz siedzieć w tym. Gruba kasa pewnie idzie?
- Tak, ale ryzyko za duże. Wiesz przewozić od punktu A do B sto sztuk to na serio coś kompletnie innego niż trzy, cztery kilo. Mówię jeszcze trzy maks takie akcje i zasłużona emerytura.
- Nawet ja kurwa wymiękam – odparł Łysy – Ale znajomości większe, więc kurwa plus w chuj.
- Ale jak na to wpadliście w ogóle? Własna plantacja?
Rasta objął Fife.
- Wszystko przez tego skurczybyczka. Przeliczył ile dotychczas mamy kasy, i że brakowało nam co najmniej drugie tyle do własnego lokalu. A w tempie jakim zarabiamy, wyrobilibyśmy się do trzydziestki, a plany były na dwudziesty piąty rok, więc trza było coś wykminić. No i znów chylę czoła naszemu mózgowi operacji, bo on to wszystko rozkminił. Miejsce, technologie, nasiona no i wiedzę do połączenia tego w całość.
- Jebany mózgowiec nasz kochany! - szturchnął przyjacielsko Łysy, Fifę.
- Z kalkulacji wynika, że w rok się uwiniemy, więc za rok zapraszam do naszego klubu Doktorku.
- Zjawię się na pewno. Dobra chłopaki ja spadam, bo placek już na mnie pewnie czeka.
- Dozo!
- Na razie!
A Fifa tylko machnął ręką na pożegnanie.
Dostawca już na mnie czekał. Odebrałem pakunek i ruszyłem w stronę mieszkania. Winda jak zwykle „szybka” jak nigdy.
Nalałem sobie rumu do szklanki, wrzuciłem dwie kostki lodu. I subtelnie delektując się trunkiem wziąłem się za spożycie pizzy.
Po chwili znów siedziałem na balkonie kończąc już prawie butelkę Capitana Morgana i odpalając skręta od skręta. Mętlik myśli. Samotnik pragnący towarzystwa. Kpina! Jak tak można? W jakim celu zostałem stworzony? Człowiek popadający w skrajności w skrajność, można mi dopisać każdą cechę i żadna nie była by kłamstwem. Dlaczego? Po co?
To nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Chce do niej zadzwonić. Odnaleźć ją. Potrzebuje jej. Jestem kurwa zagubiony jak nigdy.
- A więc jednak...
- Pierdol się na litość anielską. Nie teraz Alma!
Posmutniała, ale nie zniknęła. Usiadła obok mnie na brudnej, balkonowej posadzce. Przytuliła się do kolan i milczała.
A najgorsze jest to, że jak będę ją miał blisko siebie... Będę miał dosyć jej towarzystwa. Kocham być sam, a pragnę kogoś przy moim boku. Nie mam już sił. Chciałbym, ale nie potrafię nic z siebie wydusić. Ni krzty emocji i wylewnych problemów, z którymi borykam się każdego dnia. Nie umiem o nich mówić. Cholerne narzekanie!
Ale czy to na pewno jest narzekanie? A może podzielenie się swoimi rozterkami z bliską mi osobą? Tłamszę w sobie całe życie, piekło mojej psychiki. A jeśli już, to wyrzucam je w gniewie i napadzie niepohamowanej agresji. Zdążyłem odepchnąć już chyba wszystkich. A ci, do których się przywiązałem odeszli sami... Lisiczko dlaczego to zrobiłaś?
Rozlałem resztki trunku do szklanki i cisnąłem z impetem butlę przed siebie. Po krótkim czasie usłyszałem cichy odgłos tłuczonego szkła. Tak jest lepiej. Ona odejdzie prędzej czy później. Wszyscy odchodzą. Takie jest już życie. Przemija wszystko, a grunt to brak przywiązania. Bo inaczej strata boli, a tak to wszystko jedno.
Wstałem przechylając całą zawartość naczynia, dopaliłem blanta i wszedłem do mieszkania. Jest dobrze. Tylko kiedy wpadnie Tomcio? Mam ochotę na jakiegoś ostrego tripa dookoła Polski.
Jak kocha to wróci. Śmiejąc się otworzyłem butelkę szkockiej. Bells's radośnie rozbrzmiał rozlewając się po szklance, opatulając swym słodkim nektarem kostki lodu. Wypiłem naraz. Nalałem kolejną. Znów zniknęła cała zawartość musztardówki jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wypełniłem ponownie naczynie i prawie pustą butelkę odstawiłem na półkę obok lodówki.
Chwiejnym krokiem udałem się do salonu. Czułem jak alkohol wypełnia każdą część mojego ciała. Czekałem na koniec. Urwany film mimo wszystko nie przyszedł tak szybko jak mógłbym się tego spodziewać. Usiadłem na sofie. Włączyłem TV. Ściszyłem, chciałem tylko widzieć miganie obrazów, żadnych bzdurnych informacji tudzież komercyjnej papki, którą ludzie śmią nazwać muzyką. MTV, stacja, która była muzyczną ikoną dobre dziesięć lat temu. Teraz tylko jakieś reality show i inne beznadziejne programy o życiu gwiazd. Koszmar! Czy to świat tak bardzo pędzi do przodu, a ja stoję w miejscu, czy na odwrót?
W sumie, w obecnej sytuacji było mi wszystko jedno. Pokój wirował jak karuzela w lunaparku sterowana przez jakiegoś pijanego maszynistę. Maszynista? Ręce drżały nerwowo zawijając podłużnego blanta. Odpaliłem go. Wypuściłem chmurę dymu. Wziąłem dużego łyka.
Wszystko nagle stanęło. Uśmiechnąłem się, byłem na to przygotowany. Pociągnąłem jeszcze raz krztusząc się lekko i wypiłem, zostawiając tylko resztki szkockiej w szklance.
Puściłem pawia prosto na stolik po czym zemdlałem. Kolejna noc, koszernie zaprawiona alkoholem...
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Pią 17:59, 06 Sie 2010
Temat postu:
Tak jak wspominałem nowy rozdział. Nowe coś co ma zamiar przeżywać Alojzy. Miłej lektury życzę! I cóż... idę w końcu kontynuować Ćmę. Może coś wpadnie abstrakcyjnego do głowy.
Przekręciłem kluczem w zamku, drzwi do mojego mieszkania otworzyłem niepewnie.
Podniosłem torby, które sam musiałem dotachać od szpitala do domu. Nikt mnie nie odebrał. Tomek zresztą to zapowiedział już na pierwszej wizycie. Że odwiedzi mnie dopiero tydzień po moim przyjeździe. Miałem jednak lekką nadzieję, że zmięknie.
Więc męczyłem się z całym bagażem sam.
Iza również tak jak obiecała zniknęła. W mieszkaniu czyściutko. Żadnych oznak życia.
Zamknąłem oczy siedząc w wygodnym fotelu. Otulił mnie swoją subtelną miękkością. Cisza. Pierwszy raz kompletnie sam.
- Co się stało Alojzy?
- Cholera Alma! Wszystko musisz popsuć? Napawałem się spokojem samotności, a ty jak zwykle musisz wtrącić swoje trzy grosze. Gdyby jeszcze nie było tylko ciebie. Byłbym wtedy kompletnie sam.
- Ale tak naprawdę nie chcesz tego. Pragniesz...
- Ty! Właśnie jak już świętować to świętować.
Przerwałem smarkuli, bo jak zwykle chciała pieprzyć jakieś smuty. A zapomniałbym o mały włos.
- Dlaczego nie chcesz przyznać...
- Alma słonko, mogłabyś dzisiaj dać spokój już? Nie chce mi się tego wysłuchiwać. A sama wiesz, że to już nic nie zmieni. Wysilasz się na darmo.
Wskoczyłem na taboret, który dopiero co zdążyłem przysunąć do kuchenki gazowej. Uderzyłem w lekko odznaczający się kafelek nad szafką, blisko sufitu. Momentalnie odskoczył. Wyjąłem torebkę foliową wypełnioną minimum, dziesięcioma gramami marihuany. Głąby nic nie znalazły. Podobno przeszukali całe mieszkanie, a nie znaleźli ani grama nielegalnych substancji.
Zawsze byłem dobry w wynajdowaniu skrytek. Kilka naprawdę dobrych umieściłem w mieszkaniu. Zacząłem subtelnie. Na razie sama trawa i alkohol. Wystrzeliwujące proszki, finezyjnie kopiące piguły i psychozmieniacze pod postacią kwasu, czy meskaliny zostawiam na później.
Skręciłem co trzeba i dzierżąc browara wyszedłem na balkon.
Bawiąc się zawiniątkiem przez chwile zastanawiałem się, czy warto? Czy warto znów rozpocząć podróż w głąb swojego jestestwa? To co dotychczas zobaczyłem nie napawało mnie dumą. Ni krzty dobrej energii. Wszystko wyprute i zdeptane przez stado rozjuszonych bizonów.
Co tu dużo ukrywać. Byłem strzępkiem człowieka. I chodzi mi bynajmniej o spojrzenie na świat... Cholera na wszystko! Nic. Pustka. Całe życie tylko się pogłębiała, a tak bardzo chciałem z niej wyjść.
Odpaliłem jointa i zaciągnąłem się nim siarczyście. Odkaszlnąłem potężny kłąb dymu. Otworzyłem piwo i wziąłem dużego łyka. Rozsiadłem się wygodnie przed kompem.
Więc co dzisiaj napiszemy drogi Watsonie? Może najpierw muzyka...
Włączyłem Nigela. Jego skrzypce działały w tym momencie idealnie na moją wyobraźnie. Myśli składały się w całość. Czułem, że mogę je przelać na papier. Więc włączyłem Offica. Zobaczymy co z tego wyjdzie...
„Bezsens sensu.
Wiecie, że chyba naprawdę zrozumiałem? W końcu. Po tylu latach bezustannych poszukiwań. W końcu odnalazłem sens życia. Wreszcie! Bo przecież ile można? A udało mi się to przed trzydziestką. Jestem z siebie dumny jak diabli.
Byłem tam, potem tu, a na końcu gdzieś i w końcu chwyciłem drania! Mocno ścisnąłem w dłoniach, a ono się do mnie tylko uśmiechnęło, puściło oczko i rzekło: Mnie tu nie ma! I zniknęło.
Słodko! Jego nie ma! Po prostu nie i koniec. I ogarnęła mnie wspaniała wolność. Wolność woli i wyboru. Że nic nie ma i nic nas nie trzyma. Ogranicza nas tylko nasza własna wyobraźnia. Bo tak naprawdę donikąd nie zmierzamy. Jest to tylko nasza tułaczka, bez wytyczonych odgórnie celów, czy zasad. Realność to nasza wyobraźnia.
To co chcemy w każdej chwili może być, jak i w każdym momencie może zostać nam wyrwane. Nie możemy się więc tym przejmować, bo tego tak na serio nie ma. Życie to żart, zabawa Bogów! Gra bez zasad: a tego Sima... wróć, człowieka wrzucę do basenu i zabiorę drabinę, a temu zburzę dom, a tego znów pozbawię pracy. A temu wybije rodzinę i podpalę, a potem ugaszę. Żeby żył i bawił się dalej. Fantastycznie!
Kompletna pustka osobowości. Bo mimo iż każdy jest inny, jest taki sam. Tworzymy siebie, a tworzenie to wyimaginowana fikcja naszej spaczonej rzeczywistości. Kłamstwo. Znów to piekielne kłamstwo. Jak często okłamujemy innych? Bliskich? Siebie? Odpowiedzmy sobie szczerze w duchu. By odpowiedź była tylko dla nas. Wydaje mi się, że będzie mniej bolało, gdy usłyszymy co mamy sami sobie do powiedzenia. Nie prawda? Wyśmienicie!
Życie jest zbyt poważne by brać je na serio
. Czy można te słowa brać jak najbardziej poważnie? Chyba tak, a nawet trzeba. By się uwolnić. Wyjść z własnego więzienia. Nic nas nie trzyma na tym świecie? To klatka jedna z wielu. Mam takie przeczucie, że po śmierci trafiamy do innego cyrku. Dowcip idealny to taki, który nigdy się nie kończy. A tym właśnie jesteśmy. Genetycznym żartem.
Ale wszystko można złamać. Każdy system da się zhackować. Jeśli możemy cierpieć, z powodu straty czegoś do czego się przywiązaliśmy, to po co się przywiązywać? Jeśli jesteśmy rozczarowani tym co dostajemy, to po co oczekiwać czegokolwiek? Koszmar zaczyna się już od początku. Wyciągając nas z wnętrza matek zabrano nam dom, jedzenie, komfort i bezpieczeństwo. Wszystko! I tak jest przez całe życie. Zabierają nam cząstki nas każdego dnia. Ale zabierają tylko to co sami dajemy. Więc po co dawać?
Za sześćdziesiąt - siedemdziesiąt lat wszyscy będziemy martwi - zostaną po nas tylko wypaczone wspomnienia
ludzi, którzy nas nie rozumieli. Zdecyduj - czy czas który należy do ciebie i tylko
do ciebie chcesz poświęcić na to co zawsze chciałaś robić, czy na to, co inni
uważają za dobre dla ciebie?
Setki cytatów rozbrzmiewa w mej głowie, a żadnego nie jestem w stanie przytoczyć do danej osoby. Nie pamiętam autorów tak wspaniałych słów. A szkoda...
Rób to na co masz żywnie ochotę. Chyba na tym ta cała zabawa polega. Wyznacz sam sobie jakiś cel i nie patrząc na innych staraj się do niego zmierzać. Przez dwadzieścia lat robiłem to co mi kazano i jak skończyłem? Bilans nie za ciekawy. Pustka. Kamienna nicość opatuliła me wnętrze, diamentowy błysk w oku i ognisty żar, który odpycha wszystkich na wystarczającą odległość.
Mimo wszystko starałem się usłyszeć te cholerne odpowiedzi, na niestworzoną ilość pytań. Błądziłem i parłem do przodu. Głuchy na szepty. BA! Głuchy na krzyki. Chciałem jasnego i dobitnego odzewu. Nie widziałem, bo chciałem dojrzeć coś kompletnie innego. Nie potrafiłem spojrzeć na wszystko bezstronnie. Nadzieja, która obróciła się w obłęd.
Przejrzałem w końcu na oczy. Życie to toi-toi na zlocie, obleśnie tłustych fanatyków McDonalda. Życie to toi-toi na Woodstocku. Pełny fekaliów godności i dumy wysranej razem z opiumowym czopkiem. Resztek znarkotyzowanych substancji rzucających cień na śmierć i cierpienie. Miłość i tolerancja wywoływana sztucznymi dopalaczami, bo na trzeźwo człowiek inaczej nie umie. Człowiek to zło. Banalna prawda, ale niestety tak jest. Ni krzty współczucia i zrozumienia. Tylko własny portfel i własne problemy. Inni to śmieci wesoło falujące na wietrze spowitym mgłą i krwią sprawiedliwości. Dzieci kwiaty nigdy nie miały prawa zaistnieć. To my, nie oni zburzyli równowagę na świecie. Otwieram podręcznik do historii od samego początku naszych dziejów tylko śmierć i okrucieństwo. Nieliczne jednostki sprzeciwiające się zawsze ginęły w męczarniach. A my nadal nie możemy zrozumieć sensu życia. Który jest tak łatwy. Jego nie ma. Zginiemy. Tylko śmierć na nas czeka z utęsknieniem. Przychodzi szybko, czasami za szybko i odbiera wszystko to co kochamy. A po co? Bo tak. Bo tak właśnie musi być.
Dlatego zaprawię się dzisiaj jak nigdy. Mam cały arsenał używek tylko po to by wzlecieć ku chmurom i widzieć... Wyobrazić sobie, że to wszystko jednak do czegoś zmierza. Trzeźwa rzeczywistość przyprawia tylko o drżenie rąk i nieopisany lęk dławiący mnie od środka. Nie umiem już inaczej. Nie chce. Nie chce już nic od świata. Życie nie jest mi nic w stanie zaoferować.
Więc będę istniał na całego. Robił to co zapragnę. Bo na tym to polega. Chyba...”
Odpaliłem kolejnego skręta. Dopiłem browar, wyjrzałem przez balkon. Nikogo nie ma. Śledziłem jak butelka leci, powolnie w dół. Właśnie tym jesteśmy. Małą szklaną bryłą, która od początku do końca spada. Jednak start wydaje się naszym lotem ku wolności. A wolność to śmierć naszych roztrzaskanych wnętrzności, skrzących się w świetle słońca.
Ale ja już nie chce podążać za tą butlą. Złapie się niższych kondygnacji, albo nawet krawężnika. Dno to moje miejsce. Wśród szczurów. Ich znam i rozumiem. Szaleniec pozna swego brata. Swą siostrę. Rodzina upadłych. Aniołowie ciemności, którzy mimo swego niskiego położenia, dryfują w niebiosach. Śmiejąc się do rozpuku. Bo tylko to nam pozostało. Śmiech...
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Sob 3:34, 31 Lip 2010
Temat postu:
Daj spokój. Tylko w Paranoidalnej jestem w stanie coś sklecić, a tak to dupka zbita. Nic. Pustka. Chciałem coś napisać z prawdziwego zdarzenia, nie wiem... Do gazety czy cuś i kiszka. Pomysły są, ale kompletna blokada jak chce pisać. Kryzys mam, a mi tu piszą, że za dużo produkuje ;P
niespokojna
Wysłany: Pią 20:27, 30 Lip 2010
Temat postu:
Słodko! Za dużo się produkujesz chyba ostatnimi czasy, czil ałt Aloj!
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Pią 17:50, 30 Lip 2010
Temat postu:
Kolejny rozdział. I w sumie nic więcej nie mam do powiedzenia. Miłej lektury.
Jeszcze tylko miesiąc. Niby pragnę powrotu, a z drugiej strony tutaj jestem bezpieczny. Przed samym sobą. Ustalony grafik, zero szaleństwa. Jak chce to piszę i tyle. Dzień za dniem przelatuje bardzo spokojnie. Monotonia, ale już nie tak irytująca jak zwykle. Iza wpada dwa razy w tygodniu. Cały czas ma nadzieję, że do siebie wrócimy, ale ja już raczej tego nie chce. Mimo wszystko ataki pozostały. Czasami wydają się silniejsze, jakby nie do opanowania. Duszę się wtedy i najlepiej jak leże wtedy na zimnej podłodze. Uspokaja mnie takie nic nie robienie w scaleniu się z marmurową posadzką.
Nadal nie wiem czego chce. Może ja niczego nigdy nie chciałem? Więc dlaczego uporczywie staram się do czegoś dążyć?
Może raz na jakiś czas rodzi się taki wykolejeniec i trzeba go po prostu zostawić, póki sam nie eksploduje? Ucieczka w narkotyki mówią. Ale czy to naprawdę ucieczka? Na pewno nie wolność. Wolnym trzeba się czuć, żadna substancja nie otworzy krat w twojej podświadomości. Czy tu, czy tam czuję się identycznie. Nie wymagam i nic nie oczekuje, będąc w stu procentach samowystarczalnym. Żyję po prostu, od tak. To jest chyba jakiś rodzaj wolności. Mówię i robię to na co mam ochotę. Czy o to chodzi?
Uwalił bym się jakimś ścierwem. Odleciał w stan imaginacji. Pełna kwasowa wizualizacja emocji. Czy to jest uzależnienie? Czy jestem więźniem używek? Jestem im wdzięczny za to co mi zrobiły. Tworzyły, gdyby nie one nie byłbym w ciągłym ruchu. Siedział bym pewnie gdzieś na jakieś cholernej budowie na obczyźnie i harował jak bawół pociągowy. Wydaję mi się, że używki trzeba umieć wykorzystać. Nie brać ich dla samego brania, bycia tylko cool gościem. Wykorzystujemy podobno tylko dziesięć procent mózgu, LSD potrafi podwoić jak i potroić wykorzystanie wszystkich sensorów. Otwierają się kompletnie inne bramy w naszej głowie. Dlaczego więc po tym nie tworzyć?
Lubię bawić się narkotykami. Lubię po nich pisać. Choć nie sprawia mi to różnicy, czy jestem nagrzany czy nie. Kocham pisać bez względu na wszystko. Dopiero w tym odnalazłem swoją oazę spokoju. Nirvanę. Mogłem wyrzucić nagromadzone emocje.
Odpaliłem papierosa. Zakasłałem. Splunąłem. Bleh... Dusi mnie już od tych fajek. Zdecydowanie lepsza trawa.
- Czy ty potrafisz myśleć o czymś innym? W kółko te używki.
Uśmiechnąłem się. Przestań z tymi kazaniami Alma. Nudzą mi się już. Byłbym wdzięczny za zmianę repertuaru.
- Nie ma problemu. Kiedy w końcu otworzysz się na ludzi?
No jak Boga nie kocham. Już wole morały o samo destrukcji.
Zachichotała.
Włączyłem lapka. Watson! Cholera, zapomniałem, że on ma imię... Ale na trzeźwo już nie jest takie zabawne.
Poczułem na sobie porażający wzrok Almy.
Żartowałem dziecinko.
Wziąłem się za pisanie.
„ ...jnvalvijgewvjvaJVDS”
Znów pusta. I znów pieprznąłem w klawiaturę z nerwów. Co ten lapek musi ze mną znosić? Ciężkie życie elektroniki w moim otoczeniu. Zawsze wszystko musi się zawieszać, albo za wolno działać, albo... Ehhh... Brak słów za tym technologicznym pędem. Nie ma to jak klasyczna maszyna do pisania, wiejska polana, szum drzew i śpiew ptaków. Wtedy można pisać. A nie „Piiii! Tudum! Spierdalaj z drogi!” Uliczna gwara mnie rozwala. Klaksony, piski opon, wulgaryzmy wyrzucane z prędkością światła przez zapoconych goryli za sterami swych brudnych automobili. Koszmar.
Usiadł bym znów na dachu swojego wieżowca. Tam ten hałas tak nie docierał, przyjemny szum cywilizacji. Mój azyl. Chciałem znów do niego wejść. Spojrzeć w dół na zagubione mrowisko.
Zbliżał się wieczór. Słońce powoli znikało za horyzontem. Całkiem przyjemny widok, mimo iż za krat ogrodzenia. Ale może właśnie na tym to polega? Że zawsze od prawdziwego szczęścia będzie odgradzała nas niewidoczna bariera stworzona w naszej głowie. Tutaj była faktycznie namacalna, ale chodzi o metaforę naszego dążenia... Do czego?
Kurwa! Dlatego nie lubię być trzeźwy. Za dużo rozmyślam, a tak to mam dziwaczne fanaberie, które skupiają moją uwagę na zajebistości krzesła, tudzież innego mebla. A tak to w kółko myślę po cholerę tu jestem. Trzy razy. Mam zacząć wierzyć w jakąś dziwną moc, która trzyma mnie na tym świecie? O co w tym wszystkim chodzi?!?
Lisiczka usiadła obok mnie i położyła mi głowę na ramieniu.
- Śliczny zachód słońca, prawda?
Kurwa! Pizdnął bym w ten głupi łeb jak nic. Ot co! Kilka barw kolorów, nic specjalnego. Lubię naturę, przebywać na niej, ale nigdy nie zrozumiem zachwycaniem się cholernym kwiatkiem, drzewkiem, wodospadem, czy też tym pieprzonym słońcem!
- Tak. Śliczny jak diabli.
- Co się stało? - spojrzała na mnie czule.
- Nic się nie stało, a co się miało stać? Co?
Znów się do mnie przytuliła. I nic nie powiedziała. Milczała, czekając na moją reakcje.
- Myślisz, że jak nic nie powiesz, tylko obdarzysz mnie towarzystwem to poczuję się lepiej?
Kolejny brak odzewu. Lekko się tylko uśmiechnęła.
- Faktycznie. Przyjaźń mnie wyzwoliła – przetarłem oczy – dziękuje ci za to Kasieńko. Poczułem się tak wspaniale.
- Lubię jak sobie kpisz ze wszystkiego. Jesteś wtedy bardzo zabawny.
Oż ty smarkulo jedna. Wstałem zrzucając z kolan lapka. Nic się nie stało. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Dlaczego wy mi nie dacie świętego spokoju co? Czy ja się proszę o to byś w kółko zawracała mi dupę? Nie! Chce być sam, na tej pierdolonej ławce, którą mi teraz bezczelnie zajęłaś. Rozumiesz? Dociera to do waszych cholernych łubów?
Popukała na miejsce obok niej. Chciała bym znów usiadł. Szkoda, że to nie Elo Łukaszek, bo właśnie bym mu huknął.
- Dlaczego mi to robisz? Irytujesz mnie i to zdrowo.
- Wiem. Ale to jest twoja huśtawka teraz. Za chwile ci przejdzie i dobrze o tym wiesz.
- Wiesz, że ją lubię? - Alma pojawiła się jak zwykle znikąd.
Rozejrzałem się dookoła. Nic. Kosz na śmieci. Najpierw go kopnąłem, a później rzuciłem w to zniewalające nas ogrodzenie.
Sanitariusze wyjrzeli z okien, na plac wbiegła Magda.
Pięknie, doprawdy pięknie. Usiadłem po turecku. Podniosłem ręce w górę.
- Tylko nie paralizatorem – wyjęczałem.
- Co się stało? - zapytała Magda, a za nią pojawiło się dwóch facetów w białych mundurkach. Jeden trzymał strzykawkę, pewnie z jakimś końskim uspokajaczem.
- Nic Madziu – odpowiedziała Kasia – Moja wina, bo zdenerwowałam Alojzego. Chciałam z nim porozmawiać tak jak mi doradziłaś.
- Kurwa zmowa jakaś? - parsknąłem podnosząc się na nogi – Tak to my się bawić nie będziemy. No chodźcie chłopaki. Może być dwóch na jednego. Hajaaa! - kopnąłem nogą w powietrzu, wykonałem jeszcze kilka szybkich ruchów rękoma – Kung Fu Fajter!
- Alojzy co ty wyprawiasz? - Magda podeszła kilka kroków.
- Jak się zbliżysz to zadam ci cios karate, a wtedy mnie zamknięcie w izolatce i dacie święty spokój. Rozgryzłem was cwaniaczki. - popukałem się po głowie.
- Możecie odejść – machnęła na goryli za sobą. - A wy rozmawiajcie sobie dalej.
- Co? - stanąłem jak wryty – Co jest grane?
Podbiegłem do kolejnego kosza i cisnąłem nim o ścianę. Śmieci rozwaliły się w każdą stronę. Nic się nie stało. Nikt nie zareagował. Usiadłem na ławce z założonymi rękoma.
- A przytul się do mnie tylko, a pożałujesz – fuknąłem na Lisiczkę.
Przeszło już?
Najgorsze, że tak. Uspokoiłem się.
- Nie. Wkurwiacie mnie cały czas. Knujecie w kółko przeciwko mnie.
Znów oparła się na mym ramieniu.
- Nic nie knujemy Aloj. Po prostu chcemy ci razem z Madzią pomóc.
- Nie lubię jak skracasz moje imię. Alojzy, a nie jakiś Aloj. A tak na marginesie gdybym czegokolwiek potrzebował, to bym sam się o to zgłosił.
- Nie prawda. Twoja dziwna duma ci na to nie pozwala. Musisz zgrywać twardziela. - nabrała powietrza w płuca i męskim głosem dodała – Ja sam! Ja sam chce żyć! Nikogo nie potrzebuje – parsknęła śmiechem, szturchnęła mnie po koleżeńsku – Aloj, a gdzie twój klasyczny uśmiech?
Jak ja nie cierpię tego Aloja. Mimo to uśmiechnąłem się, potargałem jej ładnie uczesane włosy. Co wprawiło ją najpierw w lekkie oburzenie, a później w radość.
- Ehhh... Smarkulo ty jedna, wykończysz starego wujka kiedyś.
- Wujcio, wujcio! Od razu lepiej. A co to za dziewczyna, która do ciebie przychodzi? Nigdy o niej nie mówisz.
- A co mam mówić. Znajoma i tyle.
- Ona na ciebie patrzy nie jak na znajomego.
- A ja jak?
Posmutniała.
- Och Alojzy, Alojzy. Sam musisz do tego dojść.
Co to jest? Filozof się w niej obudził czy co? Rozkręciła się młoda. Pozytywne dziewczę, które zauroczyło mnie młodzieńczym entuzjazmem. A na początku była taka zamknięta w sobie, a teraz proszę. Mi daje rady. Role się odwróciły.
- O czym myślisz?
- O tobie. - odpowiedziałem natychmiast, wprawiając ją w delikatny rumieniec – Nie pochlebiaj sobie. O zmianach jakie w tobie zaszły. Podoba mi się to.
- A wszystko dzięki tob...
- Mnie, chyba chciałaś powiedzieć – przerwałem jej – To ty chciałaś zmian i ty to zrobiłaś. Nikt inny. Powinnaś być z siebie dumna i tyle, a nie mi tu jakieś kity wciskasz.
- Ale również ty miałeś w tym udział.
- Tak na pewno, zwłaszcza wtedy kiedy się z ciebie śmiałem. Zaiste motywujące.
- Oj przestań. Wiesz o co chodzi, ale jak zwykle próbujesz się wymigać od zasług,a wszelkie winy wręcz przeciwnie, z radością przyjmujesz na swe barki.
- Już tak jakoś wyszło. Masz zamiar nadal prawić smuty, czy w końcu przymknąć się i popatrzeć na ostatnie promyki wolności, upadające bezszelestnie na dno nicości?
- Aloj jak ty coś pierdykniesz to czapki z głów normalnie. - zachichotała, po czym przytuliła się do mojego ramienia. - Z tobą zawszę posiedzę w ciszy.
Więc siedzieliśmy kontemplując zażarcie nie wypowiadając ani jednego słowa. Cholera. Przywiązałem się do niej. Taka młodsza siostrzyczka, na którą zawsze trzeba mieć oko. Nie dość, że można było z nią normalnie porozmawiać to do tego potrafiła się zamknąć, raz na jakiś czas przynajmniej. Taka bratnia dusza. Zupełnie jak Iza, czy też Tomek. Można by było się spotkać grupowo po wyjściu stąd. Choć zapewne grupowych spotkań na jakiś czas będę miał dosyć. Paczka.
Aaa! Nie chce. Nie chce się przywiązywać. Wole Tomka i nasze szaleńcze wyprawy w głąb człowieczeństwa. Zero granic i hamulców. Ostra jazda bez trzymanki. Bez stałego miejsca. Polska to mój dom. Gdzie dzieje się coś ciekawego tam i ja. Stęskniłem się już za swoim starym życiem, choć to nowe też ma kilka plusów.
Ciekawe, czy ludzie potrafią o czymś nie myśleć. Zawiesić się i odpocząć na jakiś czas od kłębiących się pytań z brakiem odpowiedzi. Czy wszyscy zadają te pytania? Czy zastanawiają się nad każdym krokiem, nad tym co było, jest i będzie? Nie umiem tego wyłączyć, a chciałbym odsapnąć. Męczy mnie to wszystko już.
Po cholerę ja tu jestem!
Zerwałem się i ruszyłem w kierunku wejścia do szpitala. Do swojego pokoju. Chciałem się położyć i zasnąć. Zerknąłem w lewo, a obok mnie dziarskim krokiem i z uśmiechem kroczyła Katarzyna. Nie uwolnię się od niej. Druga Alma normalnie. Będzie mnie pocieszać i wmawiać, że potrzebuje towarzystwa.
Zmęczy się w końcu. Zmęczy się tak jak Iza i któregoś razu po prostu wyjdzie, zostawiając mnie samego. A później jakiś debil znów mnie uratuje i trafię ponownie do tego wesołego przytułku dla pojebów. Słodko!
Niby jest kolejny pod-rozdział w tym rozdziale. Ale raczej go nie umieszczę. W sumie mało istotny, bo i tak nie kończę teraz tego rozdziału. Może ciąg dalszy ukaże się w drugiej części Paranoidalnej? Nie wiem. Nie liczył bym na kontynuację. Wiem, że z przyczyn osobistych pisanie 3 rozdziału uważam oficjalnie za zakończony.
Przechodzę automatycznie do 4. Który wstawię niedługo. Najpierw przeczytajcie sobie to. A nowe części już czekają. - Od Autora.
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Nie 22:28, 25 Lip 2010
Temat postu:
Dwa na raz bo nie będę się rozdrabniał. Mam nadzieje, że się spodobają. Klimat w głowie się trochę zmienił od powrotu na stare śmieci, ale mimo to mam nadzieję, że się spodoba. Miłej lektury!
Leżałem sobie radośnie w izolatce. To całe pojawienie się Almy trochę mnie wyprowadziło z równowagi. A po dłuższym zastanowieniu - słowo „trochę”, może niezbyt być adekwatne do czynów, które wykonałem. Połamane łóżko, rozwalone drzwi i okno... Nawet kraty trochę powyginałem. Ogólnie ogarnął mnie szał. Dziki i nieujarzmiony.
Zostawiła mnie na miesiąc czasu, bo myślała, że sobie poradzę sam. Co w sumie oznacza, że ja tak podświadomie pomyślałem, wystawiłem się sam na jakiś cholernie, piekielny egzamin. Co ja sobie w ogóle myślałem?
- Może chciałeś otworzyć się przed kimś innym?
- Co ty pierdolisz? Przed tobą się nie otwieram, bo ty wszystko wiesz...
- A im musiałbyś powiedzieć.
- Gdybym chciał to bym powiedział. Nie czuję potrzeby w wyżalaniu się przed jakąś bandą oszołomów.
- A może czasami trzeba wyrzucić z siebie nagromadzony ból?
- Popłakać się i poprzytulać? Nie, ja dziękuje. Nie będę odwalał takich szopek. Dzisiaj i tak stąd wychodzę. I zapewniam cię, że bardziej mi pomogło rozpieprzenie wszystkiego niż jakaś durna gadka z pojebami.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Daj mi spokój Alma.
Przekręciłem się na drugi bok. Co jeszcze będzie nie tak panie majster tam w górze? Co jeszcze zmyślnego i sprytnego wymyślisz? Może przyślesz braci? Kurwa, może nawet moją babcie? Dlaczego ludzie nie mogą się ode mnie odczepić po prostu? Dać mi święty spokój. Nie mam na te zabawy sił już.
Zasnąłem.
Obudził mnie zgrzyt przekręcanego zamka w drzwiach.
- Jak się dziś czujesz Alojzy?
- Teraz to na bank wspaniale Pani Doktor weterynarii.
Magda uśmiechnęła się lekko.
- Humor dopisuje jak widzę. Nie będziemy już chyba nic rozwalać?
- Pożyjemy, zobaczymy.
- Musisz obiecać jeśli chcesz stąd wyjść, że będziesz starał kontrolować swoje emocje.
- Yhym... - przytaknąłem gładząc się po bródce – Po pierwsze moja droga nic nie muszę obiecywać, a po drugie, podobno miałem okazywać swoje uczucia. Wyrzucić z siebie... - zatrzymałem się na chwilę, przetarłem oczy i skrzywiłem minę w grymasie smutku i żalu – To co mnie dręczy. Chlip... Chlip... Nie no doba, żarcik. Wyluzuj. Zdenerwowałem się raz i jest okejka. Może mnie poniosło, ale to nie zmienia faktu, że nic nikomu nie zrobiłem chyba, no nie? Oczywiście, że tak, więc byłabyś łaskawa i wypuściła mnie na wolność.
- Nie widzę problemu. Idź coś zjeść i możesz wyjść na podwórze. Popołudniu tak jak zwykle spotkanie grupowe...
- Wiem, wiem. Obecność obowiązkowa. Będę, będę. Posiedzę i znów radośnie wyśmieję tych mięczaków.
Ruszyłem w stronę wyjścia. Stanąłem na wprost Magdy. Przytuliłem ją.
- Dziękuje, tak wiele mnie nauczyłaś o sobie samym.
Cofnąłem się o krok z rozbrajającym uśmiechem i dodałem jeszcze.
- Z kim będę musiał się przespać, żeby dostać ramkę szlugów? Jak z tobą to można urządzić jakąś dziką orgię i dobić od razu do całego wagona.
Patrzyła na mnie zbita z tropu. Chciała, ale nie wiedziała co powiedzieć. Pokiwałem głową radośnie.
- Za szybko się peszysz moja droga. - pomachałem rękoma – A teraz, pierwszy wdech świeżego powietrza wolności.
Ruszyłem przed siebie.
Po śniadaniu usadowiłem się z lapkiem na wybiegu. Wybiegu... Śmieszy mnie to trochę, traktują nas jak małpy. Pozytywnie. Brakuje jeszcze umorusanych błotem turystów z przecenionymi aparatami i...
Czekaj, czekaj. Sobie napiszę to.
„ Jak można pomóc człowiekowi jeśli tak naprawdę nie traktuje się go jak człowieka? Siedzimy tutaj za metalowym ogrodzeniem wysokim na trzy metry, zakończonym drutem kolczastym. Powinni wybudować jeszcze wieżyczki strażnicze i spuścić psy. Dziwnie się tu czuję.
Kiedy tak patrzę w dal, wyglądam za odgradzające mnie od rzeczywistości ogrodzenie, lubię wyobrażać sobie, że jesteśmy obiektami w zoo. Brakuje jeszcze wyślinionych i czekających na dobre szoł turystów. Z przecenionymi aparatami, brązowymi mokasynami i szarymi skarpetami naciągniętymi jak najbliżej kolan. Krótkie rybaczki i koszulkę z jakimś „śmiesznym” nadrukiem. Oczywiście nie obyło by się bez kaszkieta, ewentualnie beznadziejnego kapelusika lekko przesuniętego na boczek. Wpatrzonych w nas i cykających co chwila zdjęcia.
Jak ktoś może znormalnieć jeśli zamykają cię z psychopatami? Wiem, że nie ma opcji pomocy indywidualnej, bo na to nie ma niestety pieniędzy. Ale zdecydowanie tak by było najlepiej. Dotarcie do jednej osoby wydaje się łatwiejsze, niż do całej grupy. Ale właśnie... Pieniądze. To one napędzają ten szalony wyścig, z pięknie przystrojonym startem i wychodkiem zamiast mety. Bo brnąc w to, popadamy w jeszcze większe gówno. Dlaczego nie umiemy się zatrzymać? Dlaczego dążymy do tego czego nie chcemy? Większość ludzi nigdy nie spełni swoich marzeń, nie dlatego, że są one nierealne. Kiedyś ktoś powiedział mi „Zawsze chciałem polecieć w kosmos...”. A ja zadałem mu po prostu proste pytanie: A co zrobiłeś w tym kierunku... Nic. Dlaczego? Chyba nigdy nie pojmę. Nawet te bzdurne wymówki typu „Polski astronauta, to niemożliwe”. Wymówki na zawsze pozostaną wymówkami. Nie ma co się oszukiwać. To my tworzymy świat. Nie politycy czy media. To my! A co robimy? Nic.
Cholernie mnie to przytłacza...”
- Ładne.
- Weź Alma wyluzuj bo... - odwróciłem się – Lisiczka. Cholera, jak chcesz przeczytać to powiedz, a nie mi się tu bunkrujesz za plecami.
- Przepraszam.
Chciała się odwrócić i odejść. Złapałem ją za rękę.
- Chillout dziewczę o złotych włosach. Nie przejmuj się moim tonem i siadaj.
Spoczęła obok mnie.
- Ładnie piszesz.
- Dobra, dobra. Bez zbędnych uprzejmości. Nie lubię lizusostwa, więc wrzuć na luz, bo tak nie wkupisz się w moje łaski.
Spuściła głowę.
- Chillout – szturchnąłem ją po koleżeńsku – Co powiedziałem przed chwilą? Nie-przejmuj-się-moim-tonem. Okejka? - Znów ją szturchnąłem – Okejka się pytam?
- Okej.
Siedzieliśmy w ciszy chyba z dziesięć minut.
- Rozmowna jak diabli jesteś.
- Ty również.
J- a milczałem, bo czekałem, aż ty zaczniesz coś mówić. W końcu to ty przerwałaś mi w ważnej pracy, a teraz nic nie robisz.
Spojrzała na mnie smutnymi oczami. Łoł. To dziewczę przegina. Za bardzo bierze wszystko do siebie. Chciała wstać, ale jej nie pozwoliłem silnym ruchem dłoni usadowiłem ją ponownie na ławce.
- Kasiu, Katarzyno droga. Nie uważasz, że ciut za bardzo przejmujesz się innymi. Nie widziałaś mojego uśmiechu jak to mówiłem? Zresztą, czy nie dałem się poznać na tyle, aby wiedzieć, że to jest moje dziwaczne poczucie humoru? Hmmm...
- W sumie...
- Żadne sumy, czy też różnice w mianowniku. Wyluzuj! Jeden z moich ulubionych cytatów to : życie jest zbyt poważne by brać je na serio. Więc co?
- Mam się luzować – uśmiechnęła się.
- Brawo, brawissimo. Szybko się uczysz. Nie ma takiej rzeczy, aby trzeba było się nią przejmować.
Znów spuściła głowę w totalnym zmarnowaniu. Po krótkiej chwili dodała.
- A co mam zrobić jeśli nakryłam narzeczonego z...
- Szwagrem?
- Nie, z...
- Bratem?
Spojrzała na mnie i zamilkła.
- Sorki-i... Nie potrzebnie wtrącałem się. Kontynuuj.
- Najlepszą przyjaciółką – dokończyła.
- Hmm... - pogładziłem się po brodzie – Po pierwsze moja droga pstryczek w uchu za narzeczeństwo. Ja wiem, młodość, szaleństwo, ale ty masz ile? Dziewiętnaście, dwadzieścia lat?
- Siedemnaście...
- Łoł! Nie wyglądasz. Ale mniejsza z tym. Co?!? Siedemnaście lat i narzeczeni?
- Długo by wyjaśniać – odpowiedziała nieśmiało.
Złapałem się za skronie.
- Wpadka w tym wieku. Czy dzisiejsza młodzież nie wie co to antykoncepcja? No, a co ze szkrabem? - Spojrzała na mnie tak jak nigdy dotąd. To była czysta gorycz... Oczy zaskrzliły się momentalnie. - Yhym... Niegiętko. Wiem, że to co powiem może wydać się okrutne, BA! Nawet takie będzie, ale moja droga to było. Minęło i przepadło. Nie można rozpamiętywać przeszłości, bo ona cię zabije. Sama dobrze o tym wiesz. Teraźniejszość, pieprzyć przyszłość. Ważne jest tylko to co jest tutaj i teraz, nic więcej. Nie mówię, że będzie łatwo, ale wierzę w ciebie. Dasz radę, bo jesteś mądrą i silną dziewczyną. Zrozumiano? Głowa do góry.
- Jak mam to zrobić... - szeptała szlochając.
- Niestety do tego sama musisz dojść. Na początek proponuje uzmysłowić sobie, że nic nie ma sensu, ogólnie życie jest do dupy, a ludzie to za przeproszeniem kurwy i w sumie już. Proste no nie? - Uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
Parsknęła słodko przecierając łzy.
- I jak ma mi to pomóc?
- Nie rozumiesz jak widzę. Kiedy właśnie sobie to uzmysłowisz dojdziesz do wniosku, że możesz wszystko. Ze to ty tworzysz własny świat, a nie inni. Bo inni tylko kłamią. Jeśli tak naprawdę zmierzamy donikąd to co stoi na przeszkodzie, by na przykład spakować się i pojechać w świat? Albo zostać tancerką światowej sławy. Piszesz wiersze, zostań poetką. Nic cię nie ogranicza, tylko twoja własna wyobraźnia. Ale mówię, najpierw odpuść zrozumienie tego całego burdlu na ziemi, bo tego się chyba nie da ogarnąć. Żyj tak jak chcesz i tyle. Myśl o tym co tu i teraz. Rozumiesz już mniej więcej.
- Chyba tak... Dziękuje.
Pocałowała mnie w policzek, wstała i odeszła z lekkim, bo lekkim, ale zawsze uśmiechem.
Słodko. Zrobili ze mnie jakiegoś poskramiacza skrzywdzonych dusz, czy co? Czemu oni nie mogą mi dać w końcu świętego spokoju?Mam dość tych rozmów i wysilania się. Człowiek się musi sprężyć i zawsze mówić coś mądrego. Ehhh... Odpaliłem fajkę.
Choć nie powiem. Miło się zrobiło.
*
Wyjazd zbliżał się wielkimi krokami. Jeszcze dwa miesiące. Cztery cholernie długie miesiące tu jestem, zdecydowanie za długo. Choć nie powiem. Przyzwyczaiłem się do tego klimatu. Cisza i spokój we własnym pokoju. Znów zacząłem pisać dla Wojtka. Trochę sceptycznie do tego podszedł, nie mógł uwierzyć, że na trzeźwo też mogę z siebie coś wykrzesać. Dlaczego nikt nie wierzy w to co mówię? Nie potrzebuję ich do pisania, równie dobrze mogę na trzeźwo siedzieć i pisać to samo. Ale chce... Parsknąłem śmiechem. Po prostu coś się wtedy dzieje. Tu chodzi o tą pieprzoną monotonie. No i pisanie też jest inne, ale to nie znaczy, że go potrzebuję. I jeszcze to cholerne wmawianie o uzależnieniu.
Rzygać mi się chciało na tych spotkaniach grupowych, ale na szczęście znacznie mniej niż na początku. Ludzie zaczęli mnie przynajmniej trochę słuchać, więc przestali narzekać. Czy naprawdę tak trudno jest się uśmiechać? Brakowało mi uśmiechu drugiej osoby. Ich. Jej. Iza odwiedzała mnie dwa razy w tygodniu. Zawsze pozytywna. Może faktycznie przyjaźń pomaga? Lubiłem z nią rozmawiać.
Alma mniej marudziła. Ale praktycznie zawsze gdzieś jest. Właśnie do mnie macha z drugiego końca ogrodu. Wkurzała mnie nazwa Wybieg, więc nazwałem to asfaltowe coś z dwoma drzewami, Ogrodem. Obserwuje mnie. Mimo to jej obecność dodawała mi otuchy. W sumie jest ze mną prawie całe życie. Najpierw mnie straszyła, później pomagała.
- A jednak pomagała! - wrzasnęła mi nagle do ucha Alma.
- Prze... - Rozejrzałem się, czy nikt nie widzi – Przestań mnie straszyć smarkulo – dokończyłem szeptem.
- Jednak pomagała! Jednak pomagała! Jednak pomagała!
Krążyła wokół ławki drąc się na cały głos. Cofam to co mówiłem. Nadal mnie zdrowo irytuje.
Uśmiechnąłem się szczerze do dziewczynki. Tak, tak. Twoje towarzystwo mi pomaga. Od czasu do czasu udaje ci się powiedzieć coś miłego.
- Dziękuje. Widzisz! - wskazała na mnie palcem – Jednak potrzebujesz kogoś z kim możesz pogadać.
Mam ciebie. Nikt inny mi nie jest potrzebny.
- Ale wiesz, że ja znów mogę zniknąć.
Zmarszczyłem czoło.
Dlaczego?
- Bo mnie tu nie ma. Sam to powtarzasz – uśmiechnęła się do mnie słodko. - Dobrze wiesz, że nie każdy ma to co ty. Nie każdy ma taki dar.
To się choroba nazywa. Schizofrenia. Halucynacje. To się leczy.
- Więc czemu nie chcesz się wyleczyć?
Przecież wiesz.
- Wiem, ale chcę, żebyś to powiedział.
Po co?
- Zaufaj mi.
O jery... Bo chcę mieć kogoś przy sobie. Dobrze się czuję jak ktoś mnie zrozumie.
- Więc dlaczego nie chcesz się z nikim związać? Z Izą na przykład.
Nie chcę. Dobrze mi jest tak jak jest.
- Ale sam przyznajesz, że potrzebujesz czyjegoś towarzystwa....
Wiem do czego zmierzasz, ale mówię. Mam ciebie.
- Ale ja mogę w każdej chwili zniknąć.
Ale nie znikniesz, bo sama powiedziałaś, że mam dar. Uśmiechnąłem się do niej.
- Sam powiedziałeś, że to choroba. - Naburmuszona odwróciła się na pięcie i odeszła.
Uśmiechnąłem się ponownie. Faktycznie. Ona ma znów rację. Ale ja nie chcę. Bo mogę coś odwalić. I zranić przez to kogoś. Cholernie się z tym źle czuję, że zawiodłem Izę.
Walić odpowiedzialność. Nie muszę być taki. Mogę żyć sam i szaleć. Nie martwić się o nic.
Bo w życiu ważne są tylko chwile.
W mej głowie zabrzmiała ta zaćpana piosenka. Chce pisać i tyle. Nic więcej mnie nie interesuje.
- O czym myślisz?
Lisiczka usiadła obok mnie z rozbrajającym uśmiechem.
- Co tak zacieszasz? - zapytałem.
Poprawiło się jej. Wychodziła dosłownie trzy dni przede mną. Obiecaliśmy sobie spotkanie na browarku. Uwierzyła w siebie. Nabrała nadziei. Cieszyło mnie to. W jakiś sposób byłem z siebie dumny, że ona posłuchała moich dziwacznych rad. Szalona dziewczyna.
- Ładny dzień dzisiaj. I po prostu mam dobry humor. Piszesz coś?
- Nie. Przynajmniej na razie nie. Nie mam pomysłu.
- Rozbawia mnie to twoje siedzenie z laptopem.
- Dlaczego? - zaciekawiła mnie tą wypowiedzią.
Odwróciła się przed siebie z wyciągniętymi dłońmi nad udami. Imitując pisanie zaczęła mówić.
- Potrafisz w takiej pozycji siedzieć ze dwie godziny kompletnie nic nie pisząc. Zabawnie to wygląda, a szczególnie kiedy się nagle zerwiesz i zaczynasz chrobotać bez opamiętania w klawiaturę.
- W sumie – również się uśmiechnąłem – Komicznie musi to wyglądać, to fakt.
Polubiłem ją. To, że znów odżyło w niej to młodzieżowe nastawienie. Wiara w marzenia. Entuzjazm do życia. W sumie... gdybym był jednym z tych idiotów w stylu piętnastoletnich rodziców to ona mogłaby być moją córką.
- Wiesz, że jeszcze dwa miesiące?
- Dla ciebie nie całe.
- Wiem, wiem. Ale naprawdę przyjedziesz?
- Jak obiecuje to obiecuje. Nigdy... No bynajmniej prawie nigdy nie złamałem swojego słowa. Gdańsk. Pamiętam, pamiętam.
- Owocowy drink na plaży.
- Z owocami i palemką oczywiście.
Zaśmialiśmy się razem.
- Napisałaś już jakieś wierszyki?
- Nie lubię jak tak to nazywasz – zdenerwowała się lekko.
- Chillout dziecinko – potargałem jej włosy – nie denerwuj się. Żarcik taki, ale zawsze działa. Więc jak tam twe wiersze?
- Nic nie skrobnęłam od kilku dni już. Wiesz, że miałeś z tym racje. Że najczęściej wena przychodzi na smutno.
- Nie musisz pisać i dobrze o tym wiesz. To jest twój wybór.
- Wiem, ale chciałabym coś napisać.
- A chciałabyś znów wrócić do tego stanu co miesiąc temu?
- Nie. - zmartwiła się – A dlaczego ty tego chcesz?
- Ja wybrałem i z tym mi dobrze. Jeśli jakiś głupkowaty żal – uśmiechnąłem się – ma sprawiać, że piszę to wolę pisać.
- Ale cię to gnębi.
- Przyzwyczaiłem się.
- Nie prawda.
- Prawda i gówno możesz o tym wiedzieć – warknąłem, po czym uśmiechnąłem się – Widzisz. Ja wole tak. Być sam i nikogo nie ranić.
- Ale ranisz siebie...
- O jeryyy... Daj, że spokój. Wystarczy, że mi Magda truje o to samo. Ja chce być sam. Wole spełnienie, bo sama dobrze zobaczysz, że po pewnym czasie każe uczucie przemija, a artykuły w gazetach są na zawsze.
Zmarkotniała. Patrzyła pod nogi, machając nimi lekko ponad ziemią. Wydawała się taka niewinna.
- Przepraszam. Ale sama widzisz, nie skażę nikogo na takie coś, a już na pewno nie osobę, do której coś poczuje. To mój wybór – Uśmiechnąłem się i szturchnąłem ją po koleżeńsku – Więc luzuj.
- Twoje nastroje wcale nie są takie złe. Sam sobie wmawiasz i tyle. I do tego...
- Chillout – przerwałem Katarzynie – Nie przejmuj się mną tylko sobą. Bo widzę, że przesadzasz. Ja tu znów widzę uśmiech, twój słodziuteńki uśmiech – Odgarnąłem zasłaniający jej twarz kosmyk rudych włosów. Uśmiechnęła się lekko – Tak lepiej. Ja sobie rade dam. Najpierw pomóż i zmień siebie, a później patrz na innych moja droga.
- A czemu ty pomagasz mi?
- Ja nikomu nie pomagam. Sami zawracacie mi głowę, więc mówię.
Zaśmialiśmy się.
- Kaśka telefon! - krzyknęła z okna pielęgniarka.
- Ja spadam, miłego pisania – zerwała się z ławki i pobiegła do schodów na oddział.
Dziewczyna ma złote serce. Najpierw patrzy na innych później na siebie. Kiedyś ją to zgubi. Oby jak najpóźniej. Ludzie to kurwy i wszystko wykorzystają.
Ehhhh.... Znów koszmarny humor. Raz jest dobrze, a raz źle.
Włączyłem lapka, który już dawno przeszedł w etap oczekiwania.
„Na czym to w ogóle polega? Życie.
Zawsze szukałem sensu, później w niego zwątpiłem co dało mi jakąś tam wolność, ale mimo to ciągle błądzimy. O co w ogóle chodzi w życiu? Tak po prostu rodzimy się i umieramy? Każdy funkcjonuje przez kilkadziesiąt lat i co z tego ma? Czy to faktycznie jest jakieś przygotowanie do dalszej wędrówki naszego jestestwa? No, ale trzeba w coś wierzyć. Bo tak, później niebo. Później reinkarnacja. A jeśli ktoś w nic nie wierzy to o co chodzi?
Siedemdziesiąt- osiemdziesiąt lat i koniec. Tak po prostu? Najgorsze jest to, że trzeba faktycznie umrzeć by się przekonać co jest dalej. Ale jeśli jest Bóg i Niebo to samobójstwo nas napiętnuje. Zaraz, zaraz... Jeśli jest Bóg taki jak niby go opisują, to jeśli się nawrócimy to i tak nam wybaczy. Ale jeśli nie? A jeśli go w ogóle nie ma?
Dlaczego mimo wyparcia wszelkich wierzeń, chce wiedzieć? Czysta ciekawość. Mam gdzieś gdzie trafię po śmierci, ale ja chcę wiedzieć teraz! Tu, w tym momencie chce dostać oświecenia i dowiedzieć się po kiego grzyba w ogóle egzystujemy?
Wróć! Chyba nie do końca przestałem wierzyć. Bo mimo wszystko za przeproszeniem wkurwię się i to zdrowo jeśli okaże się, że wszystko było na darmo. Staramy się dobrze żyć nie krzywdzić innych, a tu się nagle okaże, że i źli i dobrzy mają się rewelacyjnie. Sprawiedliwość? Możliwe. Ale znów wracamy do punktu wyjścia.
Jeśli naprawdę chcemy mieć czyste serce to jak możemy chcieć kar dla złych ludzi? A gdzie wybaczenie? Druga szansa?
Cholera! Nie mogę uwierzyć, ale na trzeźwo znów mam zbyt potężny mętlik w głowie. Wole na czymś jechać, przynajmniej nie myślę w kółko o wszystkim...”
Ehhh... Ja nie mogę myśleć, bo mnie to dołuje. Żebym nie wiem od jak pozytywnej myśli zaczął w końcu zatrzymam się na bezsensie naszej podróży, niesprawiedliwości i kłamstwie. O! I jeszcze braku zaufania i tolerancji.
Wkurza mi, że człowiek nie ufa drugiej osobie tak po prostu. Tylko większość podchodzi nieufnie. Dlaczego wśród ludzi musi być tak wiele krzywd i zakłamania? Ile wspaniałych znajomości zakończyło się zbyt wcześnie, bo jedna ze stron bała się zaufać?
Ile ja takich ludzi ominąłem? Dziesiątki, setki... Życie to gnój. Zbyt mało pozytywnych ludzi, a i tak ci pozytywni są napiętnowani i trzeba się zdrowo natrudzić by zdobyć ich zaufanie.
W ogóle czego ja wymagam od innych, jeśli ja im nie ufam? Dlaczego zawsze uważam, że to ja jestem najbardziej poszkodowany? Dlaczego nie zaufałem od razu Izie, a sam miałem o to pretensje do niej? Dlaczego nadal jej nie wierzę? Dlaczego w tej głowie zawsze muszą być jakieś szepty, które mnie nastawiają przeciwnie do wszystkiego? Męczy mnie to trochę. Czasami wydaje mi się, że braknie mi sił już na to wszystko...
- Dasz radę!
Krzyknęła Alma.
Ale ona mi dodaje otuchy. Dlaczego we mnie ciągle wierzysz Alma? Przecież ja ciągle zawodzę.
Zachichotała.
- Ja to ty, pamiętasz? Ty sam w siebie wierzysz, ale wmawiasz sobie na odwrót.
Odpaliłem papierosa. Może faktycznie... Zerknąłem na jej minę. Okejka, okejka. Wierzę, ale czasami wątpię. I wiem, nie słucham sam siebie. Ale ja nie umiem.... Znów jej wzrok... Przestań chrzanić! Nie, nie chcę, ale ja nie potrafię. Sama dobrze wiesz, że jak się zbliżam do kogoś to słyszę szepty. Podpowiedzi. Że ktoś mnie zrani i okłamię. To nie jest tak jak u innych, ja to ewidentnie słyszę, a mimo to się przełamuje. Poznaje innych, którzy nie ufają mi...
- I to cię boli?
- Nie kurwa, podoba mi się to... - rozejrzałem się dookoła. Nikt nie patrzył. Ufff...
Przestań z czymś takim. Oni nie mogą wiedzieć, że cokolwiek słyszę, a już o fanaberiach wzrokowych nie wspomnę.
- Dlaczego? - zapytała zaciekawiona. Usiadła obok mnie.
Bo to faktycznie się leczy moja droga. A ja chce to mieć cały czas. I nie... Nic nie mów. To pozwala mi być samemu, mimo iż sam nigdy nie byłem. Bo byłaś ty, która zawsze jest i nigdy mnie nie opuści. A inni mogą. I nie!... Warknąłem w myślach... Mi to wystarcza. Wiem, że to nie to czego ty chcesz dla mnie, ale ja wiem, że tak jest lepiej. I musisz mi obiecać, że już nigdy więcej mi nie znikniesz?
- Wiesz, że nie mogę. Bo, któregoś dnia obudzisz się i będziesz chciał czegoś więcej i ja się już wtedy nie pojawię...
Wiem. Odpaliłem papierosa od papierosa. A wtedy będzie mój koniec wiesz o tym również?
Przytuliła się do mnie. A z jej oczu pierwszy raz poleciały łzy.
- Wiem....
Zerwała się szybciutko, przetarła oczka. Uśmiechnęła się i powiedziała klepiąc mnie delikatnie po buzi.
- Ale do tego czasu mam nadzieję, że cię naprawię.
Zachichotała i pobiegła pobujać się na drzewie. Szalona wchodziła na samą górę i machała do helikopterów i samolotów. Dzieciństwo...
Mam nadzieję, że ci się uda smarkulo! Uśmiechnąłem się, a ona siedząc na gałęzi odwzajemniła tym samym.
Naprawdę mam nadzieję, że się uda. Kiedyś...
Alojzy.G.Cłopenowski
Wysłany: Śro 18:11, 14 Lip 2010
Temat postu:
Wszystko zdaje egzamin jeśli tylko jest konstruktywne.
Kolejna wstawka. Dziwnie mi się to pisało. Rozwalone na dwa razy :/ Przez co ciężko było mi dokończyć ostatnią rozmowę. Czuję, ze coś w niej nie pasuje. Ale już niedługo koniec z rozbiciami. Jak zasiądę to skończę dopiero jak napiszę cały podrozdział.
Miłej lektury życzę.
Położyłem się na kozetce w gabinecie Magdy. Klasyczny i stylowy wywiad. Czy na pewno?
Po piętnastu minutach ciszy skapitulowałem.
- Co jest?
- Co, co jest? - zapytała Magda.
- Jak to co? Nic nie mówisz.
- Czekam, aż zaczniesz. To od ciebie zależy, czy chcesz porozmawiać, czy też nie.
- Słodko! To znaczy, że mogę wyjść?
- Obowiązkowa godzina dziennie.
- Khyy – Parsknąłem – To obudź mnie – zerknąłem na zegarek – za czterdzieści minut. Na serio chcesz próbować?
- Od tego tu jestem.
- A dlaczego tu jesteś?
- Bo chcę pomagać innym. Na przykład tobie.
- A dlaczego chcesz pomagać innym? Na przykład mnie? – uśmiechnąłem się.
- A dlaczego uważasz, że powinnam ci pomóc? - zachichotała – Nie zapominaj, że to ja jestem tutaj od leczenia.
- A dlaczego uważasz, że powinienem się leczyć?
- Bo potrzebujesz pomocy.
- A dlaczego uważasz, że potrzebuję pomocy? Wiesz, że możemy tak bez końca?
- Wiem, dlatego dla ciebie poświęcam godzinę indywidualnie. Z własnej woli.
- Kochasz mnie?
- Co?... - wybiłem ją ewidentnie z rytmu – Co to za pytanie?
- Nie zapominaj, że to ja jestem – wykonałem gest rękoma, dając do zrozumienia, że kolejne słowo jest w cudzysłowu – szaleńcem. Więc dlaczego chcesz specjalnie dla mnie poświęcić swój wolny czas?
- Bo wydaje mi się, że potrzebujesz pomocy.
- A dlaczego ci się wydaje, że potrzebuje pomocy?
- Nie nudzi ci się to?
- Nigdy. Ja tak mogę bez końca. Podoba mi się taka głęboka gadka. Więc kochasz, czy nie?
- Oczywiście, że nie. Mam męża i nie mieszam życia prywatnego z pracą.
- Minus za niedocenienie wroga. Masz kilka pierścionków jak to dziewczę, aczkolwiek nie ten, który świadczy o jakimkolwiek związku. Poświęciłaś swe życie, prawdopodobnie z powodu kilku życiowych – znów cudzysłów – tragedii, na ratowaniu innych, a tak na prawdę powinniśmy zamienić się miejscami.
Wstałem odpalając papierosa.
- Jesteś tutaj od siódmej do dziewiątej, czasem dziesiątej wieczór. Pracoholiczka to mało powiedziane. Ja wiem, praca uszlachetnia, ale kiedy jest całym twoim życiem, znaczy się, że tak na prawdę go nie masz. Że próbujesz zatkać jakąś czarną dziurę czymś, co nie daje ci chwili wytchnienia. O czym, o czym nie chcesz myśleć nawet na sekundę. Widzę jak jesz kolację w pracy, więc zapewne po powrocie do domu idziesz spać. Nie masz nawet żadnego zwierzaczka. Smutne. Myślisz, że jak pomożesz komuś to tak na prawdę uratujesz siebie. Jednak codziennie czujesz pustkę. Może za bardzo się zagalopowałem, ale żeby poznać kogoś nie trzeba całego życia. Jak widać wystarczy miesiąc czasu. Tak więc wpisz sobie w tym magicznym kajeciku, że byłem pełną godzinę, a ja tym czasem idę coś napisać. Okejka? Okej. - Odpowiedziałem sam sobie odpalając fajka od fajki. Westchnąłem. – Gdybyście mi przynajmniej alko dali to bym się nie musiał truć tym świństwem. Dobra, na razie słońce. Zostawię cię w tej zadumie. Pomyśl. Popłacz się, a później coś zmień w swoim smutnym i żałosnym życiu.
Wyszedłem z gabinetu. Zdrowo irytuje mnie ta pomoc na siłę. Jak ktoś nie chce to nie róbmy czegoś wbrew jego woli. Coś czuję, że te pięć miesięcy będzie najwolniejszymi miesiącami w mym życiu. Udałem się do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku z laptopem na kolanach.
Znów nic. Znów pustka.
Około godziny jedenastej zasnąłem, wkurzony jeszcze bardziej.
Piątek. Czas wizyt. Zobaczę się z Izą. Zgodziłem się w końcu na rozmowę. Nie zaszkodzi, a na pewno wzbogaci o cokolwiek tą monotonną egzystencję. Miała przyjść o szesnastej. Została jeszcze godzina, więc mogłem jeszcze coś napisać w głównej sali. Usadowiłem się na swoim miejscu przy oknie. Zakratowanym, a jak. Wyglądałem na las, z opustoszałymi koronami. Jesień. Przygnębiający okres. Powinno mi się lepiej pisać w melancholii, a wręcz przeciwnie. Rzadko kiedy coś bazgrałem. Kompletna nicość zagościła w mej głowie. Brakowało mi trochę Almy. Trudno się przyzwyczaić do tej całej ciszy. Muzyki słuchałem przez to rzadziej. Wcześniej była obowiązkiem, a teraz przyjemnością, którą niestety incydentalnie się raczyłem.
Włączyłem na słuchawkach Nigela Kennedy'ego i jego kapitalne skrzypce.
„ Krzywda i ból. Dlaczego są nieodłączną częścią naszego życia? I dlaczego są w stanie przyćmić wszystko co dobre? Tutaj są dziesiątki osób, które przez pryzmat okrucieństw, które doświadczyły, nie są w stanie inaczej patrzeć na świat. Widzą tylko strach i przerażający lęk. Napędza to swoistą odrazę do samych siebie, bowiem ci ludzie nie są w stanie zaufać nawet sobie.
Przygnębiający stan modyfikuję w destrukcyjną depresję, od której tylko krok dzieli ich do upragnionej śmierci.
Szybkie spróbowanie trucizny, szybkie cięcia nożem.
Kiedy obsesja śmiercią,
Kiedy obsesja śmiercią staje się drogą życia.
Piosenka Emilie Autumn ostatnio świdrowała mnie od rana do wieczora. A szczególnie utwór Dead is the new alive.
Oni wszyscy się poddali. Nie mieli już sił na walkę, mimo młodego wieku. Oni chcieli tylko spokoju, a spokój mogła dostarczyć im tylko śmierć. Wszyscy po próbach. Cholera, niektórzy nawet po kilku. Dlaczego nikt im nie pomógł na czas? Dlaczego nikt nie pomógł mi? Czy desperacje tak trudno zauważyć?
A teraz... Teraz jest już za późno. Zmiany zaszły nieodwracalne. Brak cholernego zaufania. Nie umiem... Po prostu nie umiem się przed kimś otworzyć...”
W dupie to. Bekspejs i kasujemy. Dosyć mam również tego wszystkiego. Tu się nic nie dzieję, dlatego ludzie fiksują jeszcze bardziej. Jedyne co można to myśleć. Myśleć nad wszystkim co nas spotkało.
Kurwa mać! Zły humor mam jak diabli.
- Aloj ktoś do ciebie.
- Dzięki Łuki! - zadygotałem jak jakiś poszarpany ziomal. Pogestykulowałem rękoma jak hiphopowiec – Czym się ziąą.
Debil. Zerknąłem na zegarek. Za piętnaście czwarta. Jest wcześniej. W sumie to i lepiej. Na smuty mnie znowu bierze. Dobre każde rozweselenie.
Wszedłem do pokoju spotkań.
I ujrzałem ją. Przy stoliku numer czternaście siedziała moja Mama. Usiadłem, nie wiedząc co powiedzieć. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym niechęci i pogardy. Jak to mama z resztą.
- I co ty sobie myślałeś? Że się nie dowiem?
- W sumie, to też dobrze cię widzieć mamusiu. - Uśmiechnąłem się odpalając papierosa.
- Pomyślałeś przynajmniej przez chwilę jak musiałam się poczuć?
- U mnie wszystko okej, dobrze mnie żywią. Mam swoje cztery kąty. Ogólnie ciekawi ludzie.
- Nie drwij ze mnie skurwysynu! - krzyknęła.
- Nie widzisz żadnej ironii w tych słowach? Mniejsza z tym. Znaczy się co ludzie powiedzą?
- Jak śmiesz tak się odzywać do Matki?!?
- Pierdol się!
- Co?
- Mam-cię-w-dupie – powolnie, lecz dokładnie wypowiedziałem te słowa – Jak zwykle, co ja! Co Ja! I jeszcze raz co Ja! A pomyślałaś przynajmniej przez chwilę co my czujemy, co nam zrobiłaś tym cholernym egoizmem i tym pieprzonym „co ludzie powiedzą!”? Zawsze liczyłaś się tylko ty... Nikt inny.
- Jak możesz...
- Zamknij się kobieto... Szczerze, to mi się w ogóle nie chce cię słuchać. Wszyscy latają na paluszkach, a i tak za mało. Każdy ciułał, a ty i tak zabierałaś wszystko co się tylko dało. Ale nie tym razem. To ty miej wyrzuty sumienia tak dla odmiany. Bo to ty to zrobiłaś. Rozumiesz? To ty sprawiłaś, że każde z twoich dzieci jest popierdolone. Czuj się z tym dobrze... Mamusiu. Też cię kocham. - zaśmiałem się – Brak słów. Nie wiem po chuj tu przyszłaś? Aby znowu zwalić winę na wszystko, Świętoszko? Pfff... Kpisz chyba ze mnie. Idź ponarzekaj, weź kolejny kredyt, twoje dzieci i tak je spłacą, bo muszą. Bo ty je wychowałaś, więc to jest nasz zasrany obowiązek. Wychowałaś... - kolejne parsknięcie śmiechem – Drwina jak nic.
Wstałem odpaliłem papierosa.
- Dumny z siebie...
Prawą ręką chwyciłem za krzesło, które przewróciłem z największą siłą. Po sali rozległo się metaliczne echo.
- Milcz. Tym razem się nie wymigasz. To ty jesteś zła, a nie ja lub braciszkowie, którzy zdradzają się nawzajem. Spierdoliłaś kwestie i tyle... I nadal w to brniesz. - Odwróciłem się na pięcie – Na razie Matuś.
Szedłem w stronę cel. Chciałem się tam znaleźć jak najszybciej. Wszystkie oczy były zwrócone w mym kierunku. Na sali panowała niezręczna cisza. Przy drzwiach wejściowych nagle stanęła Iza, która nie zdawała sobie sprawy z zaistniałem sytuacji.
Zerknąłem na zegarek. Szesnasta. Uśmiechnąłem się do niej.
- Punktualność to twoja dewiza Słońce. Tylko, że ja teraz kurwa nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Przykro mi. - Pocałowałem ją w policzek – Do zobaczenia.
Udałem się białym korytarzem do swego pokoju. Tutaj nic nie było do przewrócenia, kopnięcia, rozwalenia. Gołe, białe ściany, biała podłoga, biały sufit. Obraz. Marna imitacja krajobrazu górskiego, złapałem za ramę i cisnąłem przed siebie. Za mało. Ale zawsze coś.
Położyłem się na swoim łóżku. Zwinąłem w kokon i leżałem.
Leżałem w ciszy.
Leżałem w chaosie swych myśli.
Leżałem w totalnym rozgoryczeniu.
Leżałem kompletnie sam.
Sam jak palec. Stwierdzenie to nie miało żadnego sensu, bo przecież dłoń ma pięć palców, wiec żaden z nich nigdy nie mógł być sam. Ja jednak byłem. Okaleczona ręka, wyciągnięta spod piły życia, zakrwawiona i zupełnie osamotniona. A koniuszki reszty towarzyszy drgały w konwulsjach radosnej kpiny, wskazując mnie i śmiejąc się do rozpuku plując krwią nienawiści.
Kochałem ją tak mocno... Moja Mama... Moja rodzicielka. Nigdy nie rozumiałem konstatacji, iż miłość i nienawiść dzieli tylko jeden krok. Jak to? Pytałem... Tak to... Odpowiadałem teraz. Kochałem swoją rodzinę, jednak jakaś część nienawidziła ich z całego serca. Dlaczego? Wybaczyłem wszystko... Czy na pewno? Tak! Było minęło. Ale teraz jest teraz. I ogólnie nic się nie zmieniło. Oni nie, ja tak. Ja cholernie się zmieniłem... Niestety na gorsze. Nigdy tego nie chciałem. Miałem kilka wybryków na swoim koncie, czasem mniej, czasem bardziej nielegalnych... Ale ta kara była kompletnie nieadekwatna.
Karma... Karma sprawia, że wszystko do człowieka wraca. Mówi również, że nagroda za twój żywot będzie kolejne wcielenie...
Jakim ja kurwa musiałem być skurwielem w poprzednim życiu? Ile ludzi zabiłem, zamordowałem z zimną krwią? A może to jakiś test? Jakaś piekielna zabawa? Cholera go wie...
Coś szarpnęło mnie za nogawkę spodni. Spojrzałem za siebie i zamarłem.
Uśmiechała się do mnie swymi wielkimi, pięknymi zielonymi oczkami. Czarne, długie włosy opadały na jej śliczną czerwoną sukieneczkę.
- Dlaczego tego nie piszesz Alojzy?
Chichot. Rozległ się jej dziecięcy chichot.
Sleepwalking
Wysłany: Wto 21:25, 13 Lip 2010
Temat postu:
Alozjy, ominęłam stare posty i przeskoczyłam sobie na 4 lipca.Wybacz, że nie czytam wszystkiego, ale ja nie mam siły do takich mocarnych "sag".
Pamiętaj o "ę". I tam gdzieś jeszcze był tryb przypuszczający, mianowicie "bym" ma być razem z czasownikiem, np. potrafiłbym.
Co do samej treści, nie wypowiadam się. Chyba to rodzaj Twojego pamiętnika, opisujesz chyba swoje emocje; nie wiem, czy krytyka literacka zdałaby tu egzamin.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin