Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Książki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Devenue
Wysłany: Śro 18:23, 30 Mar 2011
Temat postu:
Po jakiś 20 minutach tłum zaczął się przerzedzać. Był w połowie drogi do mieszkania Lennego. Coraz częściej trafiał na grupki awanturników, niektóre go zaczepiały ale Jared miał przed sobą jasny cel. Musi znaleźć Lennego zanim zrobią to inni.
Minął kolejny róg i zwolnił tempo. Znalazł się na małym placu otoczonym bankami i innymi lokalami. Na środku placu między poprzewracanymi stolikami walczyła grupa ludzi. Przez szybę banku przyległego do zachodniej ściany wyrzucono jakiegoś mężczyznę. Drzwi otworzyły się na oścież i paru innych wypadło na plac.
Postanowił trzymać się wschodniej ściany ale tam też nie było bezpiecznie. Gdy prześlizgiwał się obok skupu lichwiarza, z dachu pobliskiego domu zaczął sypać się deszcz butelek. Zakrył głowę rękoma i próbował przebiec mimo to. Zrezygnował po paru krokach, gdy mężczyzna przed nim padł, trafiony butelką prosto w twarz. Ignorując krzyki rannego cofnął się i spróbował wejść do skupu ale drzwi były zamknięte. Kilku nastolatków noszących ślady bójki zwróciło na niego uwagę. Jeden z nich wskazał palcem i zaczął iść w jego kierunku. Po chwili dołączyła do niego reszta. Łącznie 5 wyrostków, dwóch z nich uzbrojonych w pałki. Jared nie zamierzał ryzykować spotkania. Cofnął się parę kroków i porwał wywrócony stolik, poczym cisnął nim w okno skupu. Szyba posypała się, wewnątrz rozległy krzyki. Nie było odwrotu, widząc co planuje, grupa chuliganów zaczęła biec i odgrażać się pięściami. Wziął rozpęd i przeskoczył rozbite okno , rękoma osłaniającymi głowę naprzód. Podczas skoku zahaczył ramieniem o wystający kawałek szkła, a dłonie pokaleczył lądując na resztkach szyby, którymi zasłana była podłoga skupu. Poderwał się i rzucił biegiem w głąb pomieszczenia, licząc na tylne wyjście lub chociaż schody. Na końcu korytarza za ladą znajdowały się drzwi. Biegł wpatrzony w nie i o mało co nie dostał po głowie krzesłem. Ponownie zdążył się zasłonić rękoma, mimo to siła uderzenia zrzuciła go z nóg. Niski, łysiejący mężczyzna, prawdopodobnie właściciel miejsca, wyrósł spod ziemi. Stał w korytarzu prostopadłym do tego za ladą i wyglądał na niemniej zaskoczonego. Wykorzystując chwilę wahania Jared poderwał się i chwycił go w pół, ciągnąc ze sobą na dół. Znów rozległy się krzyki. Skoczył do drzwi. Kątem oka dostrzegł pochylającą się nam właścicielem skupu kobietę i dwójkę dzieci, najwyżej sześcioletnich. Za plecami słyszał przekleństwa wyrostków i dźwięk tłuczonego szkła. Dopadł klamki. Rodzina mieszkająca nad małym skupem chciała przeczekać zamieszki, nie wchodząc nikomu w drogę. Byli bezpieczni, dopóki nie wtargnął do środka. Już i tak nie mógł im pomóc. Wybiegł nie oglądając się za siebie.
Uciekając dotarł do nieznanej mu części miasta, bardziej zaniedbanej i zacienionej. Dopiero teraz rozejrzał się. Nikt go nie gonił. a odgłosy bijatyki ledwo dosięgały jego uszu. Budynki wokół niego sprawiały wrażenie niezamieszkałych. Surowych ścian nie ozdabiały żadne firanki, ogłoszenia czy chociaż rozwieszone pranie. Zaczął powoli iść przed siebie zaglądając przez zakurzone szyby. Przy jednym z opuszczonych sklepów wisiał szyld " Barton & Lovett - piekarnia", a parę budynków za nim wyrasta mur. Sądząc po położeniu zachodzącego już słońca znajduje się w południowej części miasta. Odbił w prawo na najbliższym zakręcie i puścił się biegiem, przygotowując na ponowne spotkanie z szalejącym i wściekłym tłumem.
-
Słońce zachodziło, oblewając przeciwległą część muru i ściany budynków miasta X czerwoną poświatą. Dimitrij podziwiał ten widok oparty o wejście do kramu. Na stole leżała torba, zostawiona przez Setha. W niej zapłata za ostatnią podróż i spora zaliczka. Wiele działo się przez te 15 lat, jednak ten wieczór jest wyjątkowy. Po raz pierwszy Seth zlecił mu zadanie, wykraczające poza jego zakres pracy. Mimo wszystko, nie był zaskoczony. Od zaginięcia skrzynki, stało się to kwestią czasu.
Oprócz pieniędzi, w torbie znajdował się mały rewolwer. Jeden z niewielu, Dimitrij nigdy nie miał go w ręce, mimo że Seth wielokrotnie radził mu zabierać ze sobą broń. Teraz też zostawił go w namiocie, razem z pieniędzmi. Zabrał tylko paczkę zapałek i chustę, którą zakrywał twarz na pustyni.
Ulice miasta były nadzwyczaj opustoszałe. Przez większość drogi nie napotkał nikogo, oprócz oczu wytrzeszczających się na niego zza prawie każdej firanki. Szedł samym środkiem, torując sobie drogę poprzez śmieci, szkło i kawałki drewna. Co jakiś czas mijał podpalone ławki i stragany. W miarę jak zbliżał się do centrum miasta, było ich coraz więcej, a cisza ustępowała odgłosom walki i tupotu stóp na bruku.
Zapadła niemal całkowita ciemność gdy trafił na pierwszych mieszkańców. Znajdował się na ulicy zdominowanej przez stragany i zakłady rzemieślnicze z powybijanymi szybami. Zza zakrętu wyjechał zdewastowany wózek, używany przez domokrążców, jednak zamiast wystawionych towarów, na jego ladzie siedział roześmiany blondyn, podczas gdy łudząco podobny do niego chłopak, prawdopodobnie brat, usiłował kierować. Z każdą sekundą wózek nabierał prędkości na spadzistej drodze. Dopiero po chwili Dimitrij dostrzegł ciągnącą się za nim linę. Wzdrygnął się, widząc co dwójka chłopców przywiązała i wlokła po ziemi. Nim zdążyli go minąć skoczył w bok i przeciągnął wywróconą ławkę pod koła wózka. Blondyn siedzący na ladzie próbował ostrzec brata ale zdołał tylko otworzyć usta w grymasie przerażenia. Pojazd nadział się na przeszkodę, a jego wyrzuciło parę metrów wprzód. Drugi chłopak przeleciał przez ladę i wylądował na ławce. Jego lewa ręka, która przyjęła cały impet uderzenia, leżała pod dziwnym kątem. Pierwszy nastolatek dźwignął się z ziemi i zaczął iść w kierunku Dimitra. Mimo krwi cieknącej z rany na czole i dłoniach, spróbował zaatakować. Mężczyzna odtrącił go niedbałym machnięciem i za pomocą scyzoryka przeciął linę. Poraniony pies powoli stanął na nogach i uciekł, kulejąc.
Dimitrij minął zakręt zza którego nadjechał wózek i zatrzymał się. Zamieszki się skończyły. Teraz ulice opanowały hordy wyrostków, takich jak para blondynów. Demolowali sklepy i wszystko co spotykali na swojej drodze. Po wieczornej gorączce zostały tylko ciała uczestniczących, wystające z zaułków i ślady krwi. Zakrył twarz chustą i ruszył uliczką prowadzącą do mieszkania Lennego. Jeżeli nie miał niczego wspólnego z zamieszkami, to zaryglował się w domu i nafaszerował tabletkami nasennymi. Niestety w to Dimitrij wątpił.
Devenue
Wysłany: Wto 19:06, 22 Mar 2011
Temat postu:
Pozmieniałam trochę zgodnie z twoimi wskazówkami, Memento, myślę, że teraz wygląda to lepiej, dzięki
Dalszy ciąg jest poplątany, mam wizję jak to powinno wyglądać ale nie jestem pewna jak to posklejać. Mam nadzieję, że nie mieszam za bardzo i że nie wyszło tandetnie, nigdy uderzałam w związki.
---
Drzewa w biegu wyglądają jak zielono- brązowe plany. Migają i giną w ciemnościach. Żadne z nich nie zastępuje jej drogi, ale to sen więc się na tym nie zastanawia. Pękające gałęzie pod stopami nadają tępo. Krok. Trzask. Krok. Oddech. Wiedziona przeczuciem boi się zatrzymać. Instynkt nigdy się nie myli, po chwili już to słyszy. Za jej plecami drugie tempo, szybsze i cięższe. Krok. Trzask. Krok. Goni ją Śmierć. Mimo że Helena biegnie z całych sił, dystans wciąż się zmniejsza. Powoli ale nieubłaganie, prawie jak w snach o spadaniu. Ziemia drży, w powietrzu wirują tumany kurzu. Las się nie kończy. Jest na wyciągnięcie ręki- czuje na szyi gorący oddech. Krok. Trzask. Krok. GWIZD.
Z rozgrzanego czajnika dobywa się para. Przenikliwy gwizd, obwieszczający, że woda się zagotowała, obudził Helenę. Kobieta przeciera oczy i powoli wstaje od kuchennego stołu. Nie pamięta swojego snu. W cichej samotności zasiada do śniadania, stawiając dwa talerze i dwie pary sztućców. Nie spodziewa się, że wróci dzisiaj, ale obiecał, że przyjdzie najszybciej jak się da. Tylko odzyska ich pieniądze.
-
– Gdzie idziesz?- Zapytała wpadając za nim do pokoju. Nawet na nią nie spojrzał, zajęty przetrząsaniem szafy.
– Jared, gdzie idziesz? Co się dzieje?- Powtórzyła Helena wpychając się między niego a mebel, zmuszając do spojrzenia jej w oczy. Zatrzymał się i nie kryjąc zniecierpliwienia odpowiedział:
– Dzisiaj rano Lenny wrócił do swojego mieszkania.
– Idziesz do niego? Idę z tobą! To też moje pieniądze, nie możesz robić tego sam...
– Nie mam czasu. Ruszałaś to pudełko, to na dnie szafy?- Przerwał jej w połowie zdania Jared, odwracając się i lustrując ich sypialnię.
– Pod łóżkiem.- Odpowiedziała z rezygnacją. Usiadła, patrząc jak nurkuje pod nie i wyciąga pudełko. Szybko otworzył je i wysypał zawartość na pościel. Parę strzykawek, łyżeczka, zapalniczka, jakieś papiery i małe zawiniątko.
– Tak się spieszysz ale masz czas się naszprycować.- Zadrwiła, wiedząc, że robienie wyrzutów nic nie da. Jared nie odpowiedział, rzucił jej tylko przelotne spojrzenie gdy porywał małe zawiniątko i wybiegł z pokoju. Zatrzymał się dopiero przy drzwiach wyjściowych.
– Ufasz mi?- Zapytał. Zamiast odpowiadać wspięła się na palce i złożyła na jego ustch krótki pocałunek.
– Wrócę zanim się obejrzysz. - Odpowiedział nie otwierając oczu i zniknął za drzwiami ich mieszkania. Stała chwilę słuchając echa jego kroków gdy zbiegał na dół. Kroki po chwili zamilkły. Nagle zrobiło się bardzo cicho.
-
Na ulicy panował zgiełk. Odkąd wyszedł z bramy bezustannie potrącali go ludzie pierzchający we wszystkie strony. Mężczyźni, kobiety z dziećmi na rękach, staruszkowie. Koło jego nóg przemknął chłopiec i schował się za przewróconym wózkiem domokrążcy. Wysypane warzywa i owoce plątały się pod nogami szalejącego tłumu ale nikt nie zwracał na to uwagi. Większość ludzi uciekała, byle dalej od centrum miasta, gdzie dachy budynków i niebo połączyła wieża czarnego dymu. Tylko nieliczni przepychali się uliczkami w górę. Dokładnie tam, rozpychając się łokciami zmierzał Jared.
memento
Wysłany: Sob 15:34, 12 Mar 2011
Temat postu:
Aha, drażni mnie jeszcze używanie słów "gościu", "ściema" w dialogach ludzi żyjących na jakiejś pustyni, nie wiadomo w jakim czasie. Przecież to slang wielkomiejski...
Devenue
Wysłany: Pią 20:50, 11 Mar 2011
Temat postu:
Dzięki za odpowiedź, Memento. Chwilowo sama nie wiem, co to jest, mimo że opracowałam całą fabułę. Jeśli chodzi o dialogi jestem raczej niezgrabna, dzięki za pomocną wskazówkę- wykorzystam.
memento
Wysłany: Pią 17:22, 11 Mar 2011
Temat postu:
Zastąpienie nazw literami nie stanowi, przynajmniej dla mnie, żadnego problemu. Za to końcowy dialog warto by było opatrzyć w informacje na temat tego kto mówi kiedy. Czyta się łatwo i przyjemnie, mam wrażenie, że jest to coś co nazywam "fantasy w dobrym stylu", chociaż chwilowo nie wiem czy to fantastyka.
Devenue
Wysłany: Czw 20:46, 10 Mar 2011
Temat postu: Bez Tytułu
Po pierwsze chciałabym przywitać wszystkich użytkowników
to mój pierwszy post. Bardzo zależy mi na opinii. Jedną z umiejętności których prawdopodobnie nigdy nie uda mi się opanować jest wymyślanie niebanalnych nazw i tytułów, dlatego tekst wygląda jak wygląda, jestem otwarta na sugestie.
---
Pustynia N. rozciąga się między jednym krańcem horyzontu a drugim. Przecina ją usychająca rzeka, tworząc liczne zakola między pagórkami i głazami. Szarozielone rośliny wyrastające z popękanej piaskowej skorupy dają cień szczątkom zabudowań i sprzętów, które niegdyś były częścią życia mieszkańców miasta X.
W promilu setek kilometrów, ponura sylwetka metropolii, górująca nad pustynnym krajobrazem niczym warownia, to jedyny cel przemierzających N. karawan i samotnych podróżników. Z daleka wygląda jak jedno z tych zaklętych w czasie miejsc, zapomnianych przez boga i ludzi. Mur otaczający X sypie się, cegła po cegle odsłania ponure kamienice, wpuszczając między nie szalejący wiatr. Za niestrzeżoną, zawsze otwartą bramą brukowana ulica wiedzie w górę. Zakręca spiralą ciągnąc za sobą zakurzone domy. Dominującą szarość kamiennych ścian wypiera czerń ziejąca z końców uliczek i okazjonalne odcienie fioletu. Żelazne latarnie i okiennice zdobią fantazyjnie poskręcane pręty, w niektórych miejscach przybierające kształt pajęczyn. Poza nimi oraz głowami wyglądającymi zza firanek nic nie zakłóca monotonnego krajobrazu miasta.
Zataczając koła, ulica wiedzie na szczyt wzniesienia, na którym zbudowano metropolię. Znajduje się tam mała kapliczka otoczona wianuszkiem krzyży i mogił. Ostatni przystanek miasta X. Mimo że to środek pustyni, w powietrzu czuć wilgoć przemieszaną ze słodkim zapachem stęchlizny. Cmentarz rzuca cienie na dachy pobliskich domów, w zależności od wysokości słońca dachówki zdobią czarne krzyże lub nagrobki. Niewiele osób tu zagląda i prawdopodobnie żadna z nich nie odwiedza zmarłych.
Szczyt X, pogrążony w wiecznym śnie, jest idealnym miejscem do obserwacji pustyni. Widać stąd wszystkie nierówności terenu i ślady roślinności. Punkt, w którym rzeka usycha i w którym znika za wzniesieniem w oddali.
Na tym wzniesieniu, oparty o głaz mężczyzna przypatruje się miastu X. Jego sylwetka zlewa się z nocnym niebem i rozświetloną paroma gwiazdami pustynią. Piasek i kurz osiadają na tańczącym na wietrze płaszczu. Parę kroków dalej, przy gasnącym ognisku, bura suka trąca nosem zniszczoną podróżną torbę, znęcona zapachem suszonego mięsa. Nie odrywając wzroku mężczyzna przerywa ciszę. Jego słowa, wypowiedziane cichym, niskim głosem ulatują w stronę miasta niczym ostrzeżenie.
-Mam co do tego złe przeczucia, Cam.
---
Następny dzień zawitał przynosząc zimne powietrze i złe wieści do podpierającego mur kramu. Była piąta rano i tylko ten namiot z szeregu ustawionego przy bramie miasta X zdradzał czyjąś obecność.
Nim pierwsze promienie słońca zatańczyły na powierzchniach wystawionych przedmiotów, kotarę odgarnęła odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń. Postać wtargnęła do namiotu i stanęła w kręgu światła bijącego od lampy naftowej. Niewielkie wnętrze wypełniały pudła i okryte materiałem przedmioty o intrygujących kształtach, rzucające cienie na ściany namiotu. Pod jedną z nich, przy składanym stoliku, siedział pochylony właściciel kramu, zajęty czyszczeniem kolekcji kieszonkowych zegarków. Tylko ukradkowe spojrzenie, odbite w lusterku na stoliku świadczyło o tym, że w ogóle zauważył nadejście gońca.
Ten, niezrażony brakiem reakcji, ściągnął zasłaniającą oblicze chustę. Jego twarz pokrywał wielodniowy zarost, a wysmagana wiatrem skóra , w niektórych miejscach poprzecinana ranami wynikłymi z przesuszenia, ciasno opinała kości policzkowe. Głębokie sińce pod oczami i opuszczone do połowy powieki świadczyły o wyczerpującej podróży, jaką jest przeprawa przez pustynię N. Na tle szarej od kurzu twarzy wyróżniały się , jarzące jak dwa topazy, oczy, lustrujące pomieszczenie spod gęstych brwi. W głębokich, zielonych tęczówkach czaił się żywy blask zdradzający energiczną naturę. Po skończeniu oględzin wnętrza namiotu, przybysz skierował wyczekujący wzrok na właściciela kramu i przemówił:
- Seth...
Mężczyzna przy stoliku niespiesznie odłożył zegarek odwracając się do gońca. Wiedział już, co usłyszy.
- Zniknęła.
Seth przyglądał się w milczeniu mężczyźnie stojącemu przed nim. Minęło prawie pół roku odkąd widział go po raz ostatni. Przez ten czas Dimitrij był jego uszami i oczami, jednymi z wielu rozsianych na skrajach pustyni N. Pół roku nadstawiania karku, męczących podróży przez pustynie o chlebie i wodzie i ani słowa skargi, ani teraz ani po żadnej innej podróży, na którą wysłał go Seth, a było ich wiele przez ostatnie 15 lat.
To już 15 lat, pomyślał. Tyle czasu odkąd rozszerzył swoją działalność poza granice miasta X.
Jak wiele historii o dochodzeniu na szczyt, jego zaczyna się niepozornie. Nastolatek niemogący pogodzić się ze statusem społecznym swojej rodziny, wychowywany przez ojca nieudacznika, znikającego na całe dnie, przynoszącego do domu marne grosze i matkę głęboko przesyconą wzgardą do niego, uznał, że należy mu się więcej. Spakował parę ciuchów, pieniądze na śniadanie i nigdy nie wrócił.
Zarabiał na jedzenie skupując drobiazgi od podróżnych przekraczających bramy X o świcie i sprzedając je na targowisku w innej części miasta. Młody i sprytny ze smykałką do biznesu szybko zauważył, że najlepiej sprzedający się towar nie ma ani stałej ceny ani wagi, a jest nim informacja. Wszystko zależy od tego komu się ją sprzeda, a kiedy przemilczy.
Namiot, w którym siedzieli był w zasadzie jego kaprysem. Nie potrzebował ani pieniędzy z prowadzenia małego skupu ani przykrywki. Przez lata cały wysiłek wkładał w rozsnucie sieci kontaktów i wypracowanie pozycji. Teraz, gdy mu się to udało, i jego praca polegała na siedzeniu w środku tej sieci, odbieraniu drgań z jej krańców i przekazywaniu dalej, padł na niego cień niebezpieczeństwa. Kruche imperium w środku przestępczego półświatka może runąć na jego głowę w każdej chwili, od czasu zaginięcia skrzynki. Dowodu, że złamał jedyną obowiązującą go zasadę.
-..... Nie sądzę, byśmy mogli dojść do tego, co się wtedy naprawdę wydarzyło. Na Lennego wpadliśmy przypadkiem. Przyrzeka, że zakopał ją tam parę dni temu i nie ma pojęcia co się w niej znajduje. Coś tam na pewno było, znaleźliśmy świeży dół. Kto wie ile się spóźniliśmy.- Relacjonował Dimitrij. Oprócz opuszczonych powiek nic nie zdradzało jego zmęczenia. Głos też go nie zawiódł, gdy przyznawał się do pierwszej porażki.
- O ile było tam to, czego chcemy. Co mu właściwie odbiło? Myślałem, że zaszył się na dobre, lub uciekł. Sprawa ucichła, nic się nie stało.- Odpowiedział Seth, z trudem opanowując nerwowy tik.
- Po mieście rozeszła się plotka, że Skillet wraca. Jest ostatnią nadzieją Lennego, musiał wychylić głowę, by nie przegapić okazji.
- Jak to możliwe, że o tym nie wiedziałem?- Zapytał znowu Seth, już nawet nie zwracając uwagi na ręcę, same wędrujące po jego nadgarstkach.
- Kłamstwo, powtórzone tysiąc razy nie staje się prawdą. Lenny nie jest tylko naszym dłużnikiem. Nikt nie odzyska swoich pieniędzy gdy siedzi cicho. Odparł Dimitrij, przenosząc wzrok w ścianę za Sethem, udając, że nie widzi jak wbija pazkokcie w przeguby. Większość ludzi trzęsie się lub kurczy w sobie pod wpływem strachu. Seth reaguje inaczej, drapie skórę na nadgarstkach. Nawyk odziedziczony po matce.Odepchnął od siebie natrętny obraz nienaturalnie chudej kobiety z nieodłącznymi bandarzami na rękach. Skrzynka znów zaginęła i tym razem nie może liczyć na szczęście. Od czasu gdy wykradziono ją po raz pierwszy minął miesiąc. Za Lennym ciągną się ślady stóp i nadszedł czas by zmyć je krwią.
- Gdzie jest Lenny?
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin