Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Książki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
K.prez.S
Wysłany: Czw 0:19, 16 Cze 2011
Temat postu:
Rozdział II - Goście
Minęło kilka dni, podczas których życie sierocińca wegetowało po staremu. Grupka dzieci siedziała pół dnia przed komputerami, inna grupka w tym czasie oglądała stary telewizor w okularach stereoskopowych, a następnie członkowie pierwszej grupki wymieniali się z członkami tej drugiej. W międzyczasie istniało kilka przerw na naukę dla młodszych dzieci. Mali chłopcy i dziewczynki uczyły się pisać i czytać w języku polskim i angielskim. W sierocińcu używano równocześnie obu języków, przy czym polski uważany był raczej za język ludowy, potoczny, a przez niektórych niemal wulgarny, zaś angielski był językiem „inteligencji”. W edukacji dzieci ważną rolę odgrywała też „informatyka”, która w zasadzie ograniczała się do podstawowej obsługi komputera i najważniejszych portali internetowych, w tym kontroli swojego chipa. Zupełnie zaniedbywano zaś naukę matematyki – mało kto z uczniów potrafił powiedzieć, co to jest pierwiastek.
Po pięciu latach edukacji dzieci przestawały się uczyć zupełnie. Przyczyna była prosta – opiekunki nie potrafiły już nauczyć niczego więcej, bo same niewiele więcej umiały. „Jak chcecie jeszcze coś wiedzieć, to czytajcie Wikipedię” – zwykły mówić co niektórym, bardziej ambitnym podopiecznym. Po takiej odprawie, mając przed sobą perspektywę nielimitowanego grania i oglądania filmów, większość osób już nie pytała więcej o edukację, a na Wikipedię przeważnie każdy z nich wszedł tylko raz, po czym stwierdził, że jest nudna.
Istniał tylko jeden wyjątek od tej reguły – Ketris. Był to jedyny chłopak, który naprawdę zainteresował się Wikipedią i Internetem. Opiekunki dziwiły się bardzo z powodu tej jego odmienności i twierdziły, że jest nienormalnym dzieckiem. Same korzystały przeważnie z portali społecznościowych i plotkarskich, a informacje wyszukiwały tylko w swoich dawnych, szkolnych czasach, gdy wymagano od nich pisania różnych „referatów”, które ściągane były zwykle w całości z Wikipedii. Dlatego nie potrafiły pojąć, jak dziecko może woleć czytać różne nudne artykuły i oglądać naukowe filmy na YouTubie, zamiast grać w gry jak wszyscy. Nawet pewnego razu zaprowadziły go z tym „problemem” do psychologa, który stwierdził, że chłopak ma wprawdzie „nietypową osobowość”, ale jest zdrowy. Po tamtym wydarzeniu Ketris zaczął kryć się przed opiekunkami ze swoją działalnością w Internecie i zawsze miał pod ręką zminimalizowane okno z włączoną grą.
Ketrisa jednak gry komputerowe nie pociągały już od dłuższego czasu. Częściowo dlatego, że dzieciom było wolno grać tylko w gry przystosowane do ich poziomu wiekowego. Jako piętnastolatek Ketris grać mógł tylko w gry na poziomie 12+, a te, jak twierdził, miały denne fabuły. Ograniczenie to traktował jako rodzaj dyskryminacji, sam bowiem uważał siebie za osobę dorosłą, a w każdym razie z pewnością doroślejszą, niż „te nasze głupie dziwki”, jak zwykło się w sierocińcu nazywać opiekunki. Owo poczucie własnej dorosłości było wyrazem jego unikalnej cechy charakteru. Ketris był zdeterminowany do tego, aby osiągnąć w życiu „coś więcej”, przez co nauczył się oddzielać rzeczy „wartościowe” od „bezwartościowych”. W praktyce wyglądało to tak, że „wartościowe” były tylko jego wybrane strony w Internecie, jego autorytety oraz on sam, zaś „bezwartościowa” – cała reszta. Chłopiec ten posiadał rzadko spotykaną w owych czasach potrzebę dążenia do szeroko pojętej doskonałości.
Nie oznaczało to bynajmniej, że był pedantem. Nie był nawet zbyt krytyczny wobec otaczającego go świata, gdyż w jego sierocińcu krytyka czegokolwiek była równie bezcelowa, co męcząca i niebezpieczna. Jedynym, na co było sens narzekać, były posiłki – grymaszenie dzieci przy jedzeniu było powszechne i czasem nawet przynosiło pozytywny efekt w postaci zakupienia droższej pizzy mrożonej w supermarkecie albo wsypania większej ilości barszczu w proszku do wody, co zwiększało intensywność smaku tak przygotowywanej zupy.
Ketrisowe dążenie do doskonałości polegało więc przede wszystkim na doskonaleniu samego siebie. Początkowo nie miał znikąd żadnej motywacji, aby cokolwiek robić, a widok kolegów tłukących się ze sobą na monitorach nęcił go mimo wszystko. Jednak gdy monitory zniknęły i zostały wymienione na elektromagnetyczne hełmy, miał przed oczyma tylko widok kolegów siedzących bez ruchu w kupie plastiku na głowie, niby zahibernowanych, który to obraz sprawiał dość śmieszne wrażenie. Ketris nie chciał być taki jak oni. Wydawało mu się nawet, że życie takie sprawiałoby mu wewnętrzny ból z powodu swojej „bezwartościowości”. W hełmie na głowie nie mógłby swobodnie korzystać z Internetu, gdyż dostosowane były one niemal wyłącznie do gier. Dlatego właśnie poprosił opiekunki, aby specjalnie dla niego zostawiły jeden staroświecki komputer – z dwuwymiarowym monitorem, klawiaturą i touchpadem.
W tych dniach, po zniszczeniu przez Ketrisa owego ostatniego „starego grata”, opiekunki zamówiły jeszcze jeden nowy komputer z hełmem, specjalnie dla Ketrisa. Chłopak nie oponował – po wprowadzeniu globalnej cenzury Internet stał się dla niego równie bezwartościowy, co gry i telewizja.
– Mieli być już wczoraj rano, a dzisiaj mamy już dwunastą i ich nie ma! – narzekała Marta na dostawców komputerowych, siedząc wraz z trzema innymi opiekunkami w ich zadymionej od papierosów kanciapie. – To na pewno jacyś prywaciarze. Prywaciarze to zło, mówię wam! Egoiści durni, byleby się nachapać... co nie? – spytała z lekką niepewnością w głosie.
– Co ty takie jakieś rzeczy gadasz... Kurde, ja się na polityce nie znam – rzekła Virginia. – Byleby na wybory pójść, bo to trzeba – dodała po chwili z przekonaniem.
– Eee, a to nie Keny tak mówił w tym wywiadzie, co go puszczali ostatnio w MTV? – zainteresowała się tematem Sara.
– Aaa, na pewno! Przecież to nowy idol Marty! – krzyknęła Lota. – Ko-o-o-o-o-o-cham-cham, Ru-u-u-u... – zaczęła śpiewać.
– Stul ryj, nienawidzę tego bladego chuja! – krzyknęła Virginia, na co Marta i Sara równocześnie spojrzały na nią z głębokim wyrzutem. Zapanowała niezręczna cisza, tak iż w pomieszczeniu można było usłyszeć brzęczenie much krążących wokół brudnej mikrofalówki i zlizujących z apetytem kolorowe, zaschnięte resztki keczupu, musztardy i majonezu.
– Dobry chujek! – krzyknęła nagle Lota, po czym wszystkie opiekunki jak na zawołanie wybuchły głośną, nieprzyjemną dla uszu mieszanką chichotu i rechotu. Słowa Loty skutecznie rozładowały napiętą atmosferę – były one bardzo modnym, powtarzanym przez wszystkich cytatem z pewnego głupiego filmiku na YouTubie.
Podczas ogólnej wesołości żadna z pań początkowo nie dosłyszała miarowego stukotu, który w pewnym momencie zaczął dobiegać z głośników, stojących w narożnikach pomieszczenia. Dopiero gdy odezwał się z nich wysoki, przefiltrowany przez dziesiątki syntezatorów głos piosenkarki, do ich świadomości dotarł sygnał, że ktoś właśnie dzwoni do drzwi.
Lota zerwała się szybko, aby otworzyć, a pozostała trójka wyjrzała przez okna, by zobaczyć samochód gości. Jednak żadna z opiekunek nie zobaczyła samochodu, który kojarzyłby się im z firmą lub instytucją komputerową. Przed szarym, obdrapanym sierocińcem, na równie szarej, mokrej od deszczu ulicy stał tylko jeden mały, czarny bus marki BMW. Również Lota, otworzywszy drzwi wejściowe, nie zobaczyła ludzi z ogromnymi pudłami, którzy przychodzili do nich zwykle, gdy montowano komputery. W drzwiach stało tylko troje ludzi w długich, czarnych płaszczach z kapturami oraz w ciemnych okularach.
„Co to za przymuły?! Nic dziwnego, że spóźniają się dzień z dostawą, skoro z modą są opóźnieni o co najmniej tysiąc lat!” – pomyślała na ich widok Lota, ale na głos powiedziała tylko z uśmiechem:
– No, jesteście wreszcie! Czekałyśmy. Sala komputerowa jest...
– Dzień dobry pani – przerwał jej grubym głosem najwyższy z gości, stojący pośrodku i uśmiechnął się również nieznacznie na jej widok. Od dość dłuższego czasu nie miał styczności z kobietami, a zwłaszcza tak ślicznymi jak Lota, która w pręgowanych skarpetkach zakrywających łydki, różowej mini, lekko metalicznym topie z głębokim dekoltem oraz dwoma kucykami z blond włosów wyglądała bardzo ponętnie. Jej wygląd oraz zlękniony wzrok, jakim patrzyła na przybysza sprawiły, że przez chwilę nie wiedział on, co mówić dalej. Nie wiedział albo nie śmiał. W końcu zamiast niego odezwał się mężczyzna stojący z prawej strony, niższy od niego, umięśniony i barczysty:
– Czy mieszka tutaj chłopak o imieniu Ketris? Jesteśmy z policji i musimy wziąć go na przesłuchanie. Jest świadkiem w ważnej sprawie – rzekł, po czym pokazał identyfikator ze swoim zdjęciem.
– Ke... Ketris? Noo, chyba jeden z naszych tak się nazywa... Co nie? – Lota rzuciła pytanie w kierunku koleżanek, one zaś zgodnie pokiwały głowami. – Jest w sali do grania... chyba. Albo w telewizyjnej... Eee... Kurwa, nie wiem z resztą – rzekła zupełnie zmieszana i popatrzyła znów pytająco na koleżanki.
Ketrisa nie było jednak ani w sali telewizyjnej, ani komputerowej. Stał ukryty za ścianą na schodach i podsłuchiwał rozmowę Loty z przybyszami. Owych przybyszów zauważył jeszcze z okna swojego pokoju, gdy z małymi pluskwami muzycznymi w uszach, w rytmie swoich ulubionych melodii obserwował moknący za szybą świat. Czarny bus zatrzymujący się pod ich sierocińcem od razu przykuł jego uwagę. Do biednej, obskurnej dzielnicy Warszawy, w której leżał ich sierociniec w ogóle rzadko ktokolwiek przyjeżdżał, gdyż czyniąc to, ryzykował zerwanie zawieszenia na tamtejszych dziurach lub porysowaniem karoserii przez tamtejszych dresiarzy. Dlatego widok zatrzymującego się pod ich domem busa wydał mu się dziwny. Jeszcze dziwniejszy był widok loga BMW, gdyż firma ta zbankrutowała dobre pięć lat temu i mało kto już używał tych samochodów.
Gdy z busa wysiadła trójka mężczyzn i udała się w kierunku drzwi wejściowych jego sierocińca, Ketris nabrał już pewności, że musi przyjrzeć się tej sprawie bliżej. „Nareszcie coś się dzieje!” – z tą myślą wybiegł ze swojego pokoju i zszedł na dół po schodach, gdzie następnie przyległ do ściany, nasłuchując. Jednak gdy usłyszał z ust rzekomego policjanta własne imię, jego ciekawość i podekscytowanie zmieniły się w paniczny niemal strach. Natychmiast serce zaczęło łomotać mu w piersi, tak iż poczuł pulsowanie tętnic w szyi oraz skroni, a na jego czole pojawiły się krople potu. Czego ci ludzie od niego chcieli? Czyżby wiedzieli o jego kontaktach ze środowiskami hackerskimi? Miał być świadkiem w sprawie – czy to oznaczało, że ci ludzie będą chcieli wyciągnąć jakieś informacje na temat jego znajomych z Internetu? Nie mógł być przecież świadkiem innego przestępstwa, jak tylko internetowego. Jednak co on wiedział? Internauci zawsze byli bardzo skryci, z resztą Dragon nie powinien mieć problemów z uzbieraniem wystarczającej ilości danych na ich temat. Po co więc tej trójce gliniarzy był jeden piętnastolatek z sierocińca?
Ketris gorączkowo szukał odpowiedzi na te pytania, jednak im dłużej myślał, tym bardziej bezsensowna wydawała mu się cała ta sytuacja. Poczuł się tak bezradny i zagubiony, jak chyba nigdy w życiu. Przestał już nasłuchiwać, teraz już tylko próbował uporać się z mętlikiem, jaki powstał w jego głowie. „A może to wcale nie są policjanci?” – pomyślał w końcu. Przecież policjanci zawsze noszą mundury i jeżdżą radiowozami. Mogłyby to być wprawdzie tajne służby, ale wówczas nie mówiłyby o swojej sprawie tak głośno, stojąc w otwartych drzwiach wejściowych. Te myśli uspokoiły na chwilę chłopaka, jednak już po chwili przez jego umysł przetoczyło się kolejne trudne pytanie: „Jeśli to nie policja, to kto?”. Nie potrafił już jednak znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi na nie. Kucnął pod różową ścianą klatki schodowej i na chwilę przestał myśleć o czymkolwiek, a jedynie wpatrywał się w plakat jakiegoś piosenkarza wiszącego na ścianie i wsłuchiwał się w bicie własnego serca.
„Iść do nich, czy wiać?” – przed tym dylematem stanął Ketris w chwili, gdy opiekunki po kilkuminutowej dyskusji doszły do wniosku, że nie pamiętają nawet, jak dokładnie wygląda poszukiwany chłopak, a już zupełnie nie wiedzą, gdzie może on w tej chwili przebywać. Do ich ciasnych umysłów docierała powoli świadomość, że niestety będą musiały ruszyć się w końcu z wygodnych foteli w zadymionej kanciapie i poszukać owego chłopaka. Tymczasem do umysłu Ketrisa docierała właśnie inna świadomość – że nawet gdyby chciał uciec z sierocińca, nie miałby gdzie się skryć, gdyż na zewnątrz spotkać może jedynie wrogów i surowe warunki życia. Wkrótce zdał sobie sprawę również z tego, że jeśli ci ludzie szukają go naprawdę, to i tak go znajdą dzięki chipowi. „Lepiej ci oko stracić, niż chipa” – przebrzmiały znowu słowa w jego głowie. Jednak pierwszy raz w życiu u Ketrisa pojawiła się myśl, że życie bez oka też jest przecież możliwe.
Najwyższy z przybyszów, który był widocznie ich przywódcą, właśnie miał zamiar wziąć sprawy w swoje ręce i faktycznie odszukać Ketrisa po chipie, gdy zza ściany wyłoniła się niemrawa, nieco zgarbiona postać chłopaka. Ketris spojrzał dookoła, nie wiedząc do końca, co ma w tej chwili zrobić. W końcu podszedł kilka kroków naprzód i spojrzał na postać wysokiego mężczyzny.
– To... to ja jestem... Ketris – rzekł nieśmiało.
– Aa, faktycznie! To chyba on... – szepnęła na to Marta do koleżanek, a jeden z gości popatrzył na nią bardzo dziwnym wzrokiem.
– Panowie... do mnie? – rzekł znowu chłopak.
– Zgadza się, to właśnie ty – rzekł wysoki mężczyzna po spojrzeniu na wyświetlacz smartfona, którego trzymał w ręce. Następnie zbliżył się do chłopaka jeszcze bardziej i zdjął okulary, aby spojrzeć mu w oczy. – Nie mamy czasu – rzekł niby szorstko, jednak Ketrisowi wydawało się, że nieznacznie mrugnął do niego porozumiewawczo jednym okiem. – Zostajesz przez nas zatrzymany na czas przesłuchania. Idź do swojego pokoju i spakuj wszystkie swoje rzeczy.
Chłopak pokiwał lekko głową i odwrócił się, aby odejść, gdy odezwał się szczupły, niższy mężczyzna stojący z lewej strony:
– Magellan! Uważaj tylko, żeby nie zapomnieć numeru bazy danych archiwum celtyckich tajemnic.
– Bez obaw – rzekł do niego wysoki mężczyzna, jednak mimo to spojrzał nań z wyraźną obawą w oku.
Gdy Ketris usłyszał te słowa, odwrócił się nagle w stronę Magellana i rzucił mu szybkie, dziwne spojrzenie. Nic jednak nie powiedział, tylko pospiesznie udał się do swojego pokoju, gdzie natychmiast zaczął pakować się w wyraźnym podekscytowaniu. Nie bał się już. W tej chwili miał w sercu niemal pełną ufność do owych ludzi, którzy odwiedzili jego sierociniec. Skąd ta ufność wzięła się w nim tak nagle? Czyżby wzrok Magellana działał na niego hipnotyzująco? Nic z tych rzeczy. Kluczem do jego zaufania były ostatnie słowa człowieka stojącego z lewej strony drzwi. Ketris znał te słowa, tak samo jak znał numer archiwum, o którym mówiły. Nawiązywały one do jego dawnych żartów i pogaduszek w hyde parku Forum Wtajemniczonych i od razu skojarzyły mu się z celtem69 – jego najlepszym przyjacielem i mentorem w Internecie i w ogóle.
Może i myślał dość pochopnie, nie wziął bowiem pod uwagę możliwości wyśledzenia jego internetowych rozmów przez Dragona. Jednak strach Ketrisa zmalał niemal do reszty i zmienił się ponownie w niezwykłe podekscytowanie, które sprawiło, że pakował teraz swoje rzeczy w ogromnym pośpiechu i roztargnieniu. Był pewny, że właśnie nadszedł moment, w którym jego życie ulegnie zmianie i miał głęboką nadzieję, że będzie to zmiana na lepsze.
Nie minął kwadrans, a z szarego budynku Warszawskiej Izby Wychowania i Opieki nad Dziećmi nr 10 wyszła piątka postaci – trzech tajemniczych gości w swoich ciemnych płaszczach, Ketris w jaskrawoczerwonej kurtce oraz Lota, której pod wpływem niskiej temperatury na odkrytym ciele natychmiast wystąpiła gęsia skórka. Wyszła ona na zewnątrz z czystej ciekawości, choć być może jakiś instynkt podpowiadał jej, że pożegnanie i odprowadzenie kogoś, z kim żyło się pod jednym dachem przez kilkanaście lat jest rzeczą, którą wypada uczynić. Jednak dalsze wydarzenia miały pokazać, że wybrała sobie bardzo zły moment na takie ludzkie odruchy.
Magellan wciąż zerkał raz po raz na ciało dziewiętnastoletniej dziewczyny; zawiesił na niej oczko również osiłek. Żal im było nieco, że muszą tak szybko wracać, bo obaj chętnie zostaliby w sierocińcu na noc albo przynajmniej na jej początek.
– Żegnamy szanowną panią! – rzekł Magellan do stojącej pod drzwiami Loty, gdy mężczyźni byli już w połowie drogi do busa, na środku zabłoconej ulicy. Ona jednak, patrząc na nich z niegasnącym lękiem w oczach, wykonała tylko nieznaczny ruch ręką, który miał być chyba odpowiednikiem pomachania na pożegnanie. Magellan zdał sobie wówczas sprawę, że jednak sformułowanie „szanowna pani” jakoś nie bardzo pasuje do postaci tej kobietki.
Mężczyzna ten rozmyślałby pewnie jeszcze długo nad urodą i osobowością Loty, gdyby nie nagły, głośny warkot, który rozległ się niespodziewanie od strony jego lewej ręki. Niemal równocześnie z tej samej strony rozbłysło oślepiające światło dwóch reflektorów.
– Kurwa! Gliny!!! – wrzasnął szczupły mężczyzna i szarpnął Ketrisa gwałtownie za rękę. Cała czwórka zerwała się do biegu, a Lota pisnęła tylko z przerażenia. W tym samym momencie od strony reflektorów rozległ się jeszcze głośniejszy niby-warkot, niby-trzask i gęsta seria pocisków przecięła powietrze. Na szarą ulicę posypał się deszcz ostrej amunicji, wystrzeliwanej z dużą częstotliwością i ogromną mocą. Niczym palec Boży nakreślił wyraźną, punktową linię przed oczami sterującego nią żołnierza, która biegła po murze sierocińca, po błotnistej ulicy, sięgając w końcu tylnej ściany czarnego busa. Karabin gwałtownie zwrócił się w prawo, lecz swą destrukcyjną mocą zdołał dosięgnąć tylko jeden z czwórki żywych celów, które wskakiwały już do wnętrza pojazdu.
Ketris wpadł pierwszy do ciemnej przestrzeni busa, gdzie natrafił ręką na jakieś miękkie ciało, a w głowę został uderzony przez czyjś łokieć. Zaraz po nim wpadł szczupły mężczyzna, a następnie krwawiący i wrzeszczący wniebogłosy osiłek, któremu ostra salwa przestrzeliła nogę. Wewnątrz samochodu zapaliło się światło i Ketris dojrzał piątkę młodych osób – dwóch chłopców, dwie dziewczyny oraz osobnika, którego płci nie był w stanie określić na pierwszy rzut oka. Wszyscy oni siedzieli naprzeciwko siebie w otaczającym ściany busa prostokącie foteli i krzyczeli ze strachu. Zaledwie osiłek zdołał wejść do środka i zatrzasnąć drzwi za sobą, a już jakaś ogromna siła rzuciła nim, Ketrisem oraz szczupłym mężczyzną w całą grupkę siedzących na fotelach osób. Była to siła bezwładności, która zadziałała w momencie, gdy Magellan wcisnął gaz do dechy niepozornego busa.
Kierowca samochodu był prawdopodobnie jedynym, który zdołał zachować zimną krew podczas całego zajścia. Jego szoferka była oddzielona od tyłu pojazdu szybą, tak iż mógł się nawet nie przejmować krzykami i kotłowaniną z tyłu. Pewnie trzymał kierownicę i zręcznie omijał wszystkie większe dziury, nie popuszczając gazu pomimo ogromnych wstrząsów pojazdu. Sprawiał wrażenie osoby doświadczonej w ekstremalnych sytuacjach, której nie jest obce ryzyko i pewnie nie raz otarła się o śmierć. Jego towarzysze ufali mu zatem bezgranicznie.
Jednak i jego serce wkrótce miało zmięknąć. Przyczyną tego stał się widok z prawego lusterka bocznego. Magellan dostrzegł w nim wielki, sześciokołowy wóz pancerny, który wyjechawszy zza rogu ulicy, nie przerywał ciągłej salwy w kierunku busa. Nie to jednak stało się powodem przerażenia żołnierza, ale leżące pod murem, drgające spazmatycznie, zakrwawione ciało młodej Loty. Od lewej strony jej odsłoniętego brzucha, aż do krańca prawej, kształtnej piersi ciągnęła się niemal prosta linia, utworzona przez osiem czerwonych ran po pociskach, które na wylot przeleciały przez jej ciało i pozostawiły osiem krwawych dziur na drzwiach sierocińca. Jej niezmiennie zlęknione, martwe oczy skierowane były ku niebu, lecz nikt nie śmiałby powiedzieć, że to w tym właśnie kierunku ulatywała grzeszna dusza dziewczyny. Krople deszczu rozmywały makijaż na jej twarzy oraz stróżkę krwi płynącą z jej ust dopóty, dopóki sama twarz nie została zgnieciona przez trzy koła pędzącego wozu bezwzględnych zabójców.
Magellan nie zdołał już na szczęście dojrzeć obrazu tego, co pozostało po dziewczynie za pancernym pojazdem. Dotychczasowy widok był dla niego wystarczająco dużym szokiem i wywołał u niego dziwny ucisk w okolicach żołądka oraz wrażenie posiadania wielkiej guli w przełyku. Jego oczy błędnie patrzyły przed siebie, a ciało wykonywało swoje ruchy już tylko mechanicznie, według zapisanego długoletnim doświadczeniem kierowcy programu. Magellan miał wprawdzie w swej pamięci wiele drastycznych i brutalnych widoków z czasów morderczych akcji sprzed paru lat oraz masowej paniki podczas „trzeciej wojny światowej”, jednak nigdy nie był świadkiem śmierci kobiety tak młodej i atrakcyjnej, która jeszcze przed chwilą powodowała u niego wzrost temperatury w lędźwiach. Nieuchronność i brutalność przemijania zadziwiła go i przeraziła zarazem, choć nie był to dobry moment na przemyślenia egzystencjalne.
Zbicie lusterka bocznego przez nieustanną salwę pędzącej z tyłu grupy antyterrorystycznej przywróciła Magellanowi przytomność umysłu. Wyjechał on właśnie na prostą, asfaltową drogę, na której mordercze drgania pojazdu ustały i samochód mógł rozwinąć większą prędkość. Przede wszystkim odetchnęli jednak pasażerowie samochodu, którzy do tej pory nie mogli zapanować nad chaosem, który sami stwarzali w kabinie pasażerskiej.
Szczupły mężczyzna zdołał wreszcie otworzyć apteczkę i rozlać na zakrwawione spodnie nieprzytomnego już osiłka dziwną, niby-metaliczną substancję. Uczynił to zupełnie celowo, choć Ketris z początku myślał, że był to jakiś kwas, gdyż substancja wyżarła dużą część ubrania rannego. O dziwo jednak, jego skóra pozostała bez oparzeń, a sama maź skoncentrowała się na samych ranach, które już prawie przestały krwawić, mimo iż nikt ich nie opatrzył. Szczupły człowiek skoncentrował się wówczas na ocucaniu nieprzytomnego, który zdołał się ocknąć już po kilku minutach i zaczął jęczeć.
Ketris pamiętał dobrze podstawy kursu pierwszej pomocy, który przerabiali kiedyś w sierocińcu z grupą ratowniczą. Sytuacja, którą zobaczył teraz, wydawała mu się zaprzeczeniem wszystkiego, czego się wówczas dowiedział. „Nanokit” – zdołał tylko odczytać nazwę na ampułce z tajemniczą substancją, nim została ona zamknięta z powrotem w apteczce.
– Wszystko ok? – spytał szczupły mężczyzna osiłka, gdy ten już oprzytomniał.
– Taa, łeb mi tylko celtycko napierdala... – rzekł tamten, wywołując uśmieszek na twarzy szczupłego.
– Zrobili ci trzy dziurki w łydce, ale maluchy już cię opatrzyły i znieczuliły. Trochę potrwa, zanim znowu będziesz chodzić...
– Skurwysyny... Jak mogliśmy się tak dać podejść? Te akcje robią się coraz bardziej niebezpieczne. Przeklęta konstytucja... – marudził osiłek, leżąc na czymś w rodzaju łóżka w podłodze, otoczony przez nogi siedmiu spoglądających na niego ze zdziwieniem pasażerów. – Kurwa! Na miejscu Kruka bym się nie pierdolił, tylko wszystkich ćpunów pod spluwami zaprzęgał do roboty. To jest wojna, do kurwy nędzy! Słyszysz Celt?! Wojna!
– Uspokój się i zamknij, wśród nas są dwie kobiety – zauważył mężczyzna, którego osiłek nazwał Celtem.
– Chyba trzy... – wtrącił się nieśmiało jeden z chłopców, wskazując na swoją barczystą koleżankę.
– Pan się nazywa... Celt? – spytał nagle Ketris szczupłego mężczyznę, zmieniając temat rozmowy. – A może... celt69? – samo zadanie tego pytania wywołało w chłopaku emocje, a dłuższa chwila milczenia i niepewność, która po tym pytaniu nastąpiła, spotęgowała je.
– Tak, to ja, noobie – odrzekł w końcu mężczyzna z uśmiechem, a po chwili dodał poważniej: – Już czas, abyś wreszcie nauczył się prawdziwego hackerstwa oraz prawdziwego życia. W końcu zawsze chciałeś poznać prawdę, prawda? – ostatnie słowa rzekł z tajemniczością w głosie, spoglądając na Ketrisa z błyskiem w oku.
Chłopak natychmiast spuścił wzrok i zarumienił się. Nie był gotowy na tak zaskakujące spotkanie z długoletnim przyjacielem, którego znał jedynie pod osłoną awatara. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie rozumiał nic z tego, co się wydarzyło tego dnia, a jego umysł był już zmęczony od huśtawki emocjonalnej, która została mu zafundowana przez przybyszów-porywaczy. Podekscytowanie, strach, znów podekscytowanie, znowu strach, a teraz po raz trzeci podekscytowanie. „Zwariować można” – stwierdził Ketris, po czym pomyślał, że to w sumie całkiem prawdopodobne, że wiozą go właśnie do wariatkowa.
Nie był jednak sam w swojej niepewności. Piątka jego milczących rówieśników również miała wiele za sobą i również nic nie rozumiała. Nadzieja, strach, ekscytacja, zdziwienie – emocje te przelatywały przez serca młodych wychowanków systemu niczym dane w magistrali. Pierwszy raz w życiu nie byli w stanie przewidzieć najmniejszego fragmentu własnej przyszłości, ani nawet ocenić prawdopodobieństwa jakiegokolwiek wydarzenia. Byli jak dzieci przychodzące na świat, po raz pierwszy wychodzące w nieznane z ciasnego łona matki. Jednych to uczucie denerwowało, innych podniecało, ale wszyscy musieli je zaakceptować. Zostali porwani przez nieznaną siłę, potężną jak siła bezwładności ruszającego busa, tajemniczą jak tajemnicze spojrzenia porywaczy, a zarazem tak brutalnie szczerą, jak ostatnia wypowiedź rannego osiłka.
Tymczasem czarny bus mknął przez autostradę, sięgając nieraz prędkości 250km/h i zostawiając opancerzonych agresorów daleko w tyle. Krople deszczu tworzyły podłużne linie na lśniącym, czystym lakierze i tylko zbite lusterko świadczyło o tym, że wóz przez pięć minut znajdował się pod ostrzałem najszybciej strzelających karabinów na świecie.
K.prez.S
Wysłany: Wto 15:06, 14 Cze 2011
Temat postu: AD 2040
Książka, jak już sama nazwa wskazuje, ma być powieścią sci-fi. Jej motywy chodzą mi po głowie już od lat, raz zacząłem ją pisać, ale teraz zaczynam od nowa, w bardziej atrakcyjnym (mam nadzieję) stylu.
Uwaga! Test zawiera śladowe ilości wulgaryzmów, które mają na celu oddanie charakteru opisywanego świata.
Rozdział I - Dragon
Chwycona oburącz klawiatura gwałtownie uniosła się w górę, a następnie z wielką siłą uderzyła w kolano chłopaka i rozłamała się na pół. Wybite z podstawy klawisze wyleciały w powietrze i pofrunęły w różnych kierunkach brudnej sali komputerowej. Jeden z nich trafił nawet w szyję jednego z trzydziestorga chłopców, którzy siedzieli w elektromagnetycznych hełmach na głowie przed komputerami w zupełnym bezruchu albo poruszając nerwowo różnymi częściami ciała. Trafiony spacją chłopak odwrócił tylko nieznacznie swoją głowę, spojrzał z ukosa w kierunku, z którego przyfrunął ów pocisk, wykonał ręką w powietrzu jakiś niezdarny gest, a następnie znów zamarł w bezruchu. Ani fakt zniszczenia klawiatury, ani gwałtowne ruchy rozemocjonowanego osobnika, ani krzyk dobiegający z jego gardła nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nie było sensu dociekać przyczyny takiego zachowania, ani tracić zbędnych sił na ingerowanie w nie. Cóż bowiem znaczy jeden wściekły chłopak wobec bandy orków, która właśnie napadła jego i jego kolegów, a za którą dostanie pewnie parę tysięcy ekspa i może nawet nowy level? Nie ma czasu zajmować się pierdołami, kiedy w Nordmarze wojna trwa w najlepsze, a jedna chwila nieuwagi może pozbawić cię kolejnego życia.
A zatem żaden z dzielnych wojowników ani też żaden z mądrych magów nie przejął się specjalnie dziwnym zachowaniem kolegi, którego znali wprawdzie od urodzenia, ale w rzeczywistości nie wiedzieli o nim zupełnie nic. On tymczasem trwał w furii i uderzał połówką klawiatury o brzeg swojego biurka dopóty, dopóki nie przejechał złamaną krawędzią po swojej dłoni, zadrapując ją dość mocno. Ból ostudził nieco jego emocje, tak że chłopak opadł na krzesło i zaczął przyglądać się, jak na białej początkowo rysie na dłoni pojawiać się zaczynają drobne kropelki krwi, które następnie łączą się ze sobą w wyraźną, czerwoną linię. Nie zrobiło to na nim jednak większego wrażenia, gdyż całe jego jestestwo wypełnione było jednym tylko retorycznym pytaniem: „Dlaczego?”.
Dlaczego ktoś zniszczył coś, co od paru lat stanowiło jedyny sens jego życia? Dlaczego komuś zależy na tym, aby zdławić każdy objaw jego kreatywności? Dlaczego ktoś pragnie kontrolować jego życie i zmienić jego osobę w nędzny trybik mechanizmu? Znał częściowo odpowiedzi na te pytania, tak samo jak znał całą litanię innych doniosłych pytań i odpowiedzi, które mógłby w tej chwili sobie zadać i na nie odpowiedzieć. Jego stan emocjonalny nie pozwalał jednak na to, aby w jego umyśle przebrzmiało ich wystarczająco wiele.
Spojrzał ponownie na monitor, na uśmiechniętą, ruszającą się twarz przystojnego pana oraz na nagłówek „Zwycięstwo z hackerami” nad jego zdjęciem. Treść znajdującego się poniżej artykułu była właśnie główną przyczyną nagłej furii młodego internauty. Złością, strachem i zarazem zdziwieniem napawała go świadomość, że oto gigantyczny komputer podłączony przez światowe władze do sieci filtruje każdą treść, która próbuje przedostać się z jego komputera do komputera kogoś innego lub odwrotnie i czyni to błyskawicznie i niezwykle skutecznie.
Dwadzieścia eksaflopsów – ta liczba zrobiłaby wrażenie na każdym ówczesnym informatyku. Tyle właśnie wynosiła wydajność obliczeniowa Dragona – nowego cenzora Internetu, ogromnego sukcesu światowych władz. Zaś na nieinformatyku wrażenie mógłby zrobić fakt, iż wydajność ta odpowiadałaby wydajności dwóch tysięcy ludzkich mózgów, gdyby tylko te potrafiły pracować w systemie binarnym i na pełnych obrotach. Rzecz jasna, ze względu na ogromne znaczenie faktu uruchomienia tej maszyny, informacje o niej były bardzo szczątkowe i trudno dostępne dla pospolitego użytkownika Internetu. Bardzo wyraźnie dało się za to odczuć efekty jej działania, gdyż one dotknęły niemal każdego.
Od tej pory każde słowo „kurwa” napisane i wysłane na jakikolwiek serwer automatycznie zamieniało się na „kurde” albo „suka”, w zależności od kontekstu. Podobnie „chuj” zamieniany był na „fiuta”, a każde „fuck” na „rape” albo „shit”. Sprawa odbiła się szerokim echem w świecie i tylko wśród polskojęzycznych użytkowników Facebooka strona „kurde, czemu każde kurde zmienia mi na kurde?!” zyskała ponad ćwierć miliona „lubiących to” w ciągu kilku dni. Nie pomagało tu nawet wstawianie spacji między litery oraz zastępowanie liter gwiazdkami. Dla milionów internautów oznaczało to zatem absolutny koniec bluzgów w Internecie.
Jednak dla Ketrisa (tak bowiem brzmiało imię chłopca, który zniszczył klawiaturę) to nie wulgaryzmy były problemem. Chłopak ten od lat pragnął dołączyć do elitarnego grona hackerów i cel ten stał się wręcz jego obsesją. Miał w Internecie swojego mentora, hackera o nicku celt69, który obiecał mu nadać mu ten tytuł, jeśli pomyślnie przejdzie szereg testów i prób. Całymi dniami wgłębiał się zatem w tajniki programowania oraz wyszukiwał mnóstwo informacji, siedząc przed starym monitorem i zakurzoną, tłustą od palców klawiaturą, podczas gdy wszyscy jego koledzy grali w gry. Trudno właściwie nazwać ich kolegami. Nawet słowo „znajomy” wydaje się być tutaj zbyt mocnym, gdyż Ketris ledwie pamiętał imiona ludzi, z którymi przez większość życia mieszkał w sierocińcu. Nicością wydawały się być te osoby wobec czołowych autorytetów ze świata, w którym on naprawdę żył, takich jak Lampart da Vinci – człowiek, który dwadzieścia lat temu włamał się do Pentagonu, Galileus, którego realistyczne filmy w 3D zapierały dech w piersiach i poruszały swym głębokim przesłaniem, albo tajemniczy Król Julian, który wprawdzie nie miał tak spektakularnych osiągnięć, jednak swymi wypowiedziami na blogu zawsze rozsiewał wokół siebie niepowtarzalną aurę niesamowitości.
Z tymi oraz wieloma innymi nieprzeciętnymi osobami kontaktował się i pragnął się utożsamiać Ketris od lat, czyniąc to głównie na łamach portalu wtajemniczeni.org. Jednak tamtego dnia cały jego świat runął, bowiem w ciągu jednej nocy zniknął zarówno portal, jak i wszystkie strony zaprzyjaźnione, jak również wszystkie blogi jego użytkowników. Ketris długo szukał wyjaśnienia tego zjawiska, aż w końcu trafił na ową informację o Dragonie, w której rozentuzjazmowany dziennikarzyna opisywał niesamowitość nowego komputera oraz cały strumień dobrodziejstw, jakie miała zyskać ludzkość dzięki nim. O ile jednak niesamowitości nikt nie śmiałby mu odmówić, gdyż wtopiony w lodowiec Antarktydy komputer o wielkości hali do koszykówki robi wrażenie na każdym, o tyle opisywane niżej „korzyści” powodowały u Ketrisa wrzenie krwi w żyłach.
Oczywiście wszystkie działania Dragona miały pełne uzasadnienie w prawie światowym. Blokowanie darmowego oprogramowania odbywało się na mocy prawa podatkowego, które wymuszało odprowadzanie podatków przez twórców nawet, jeżeli nie pobierali oni żadnych opłat za ściąganie ich danych. Niszczenie witryn informacyjnych było inicjatywą Rady Bezpieczeństwa Informacji i Wolności Słowa (zaiste, królem skurwieli musiał być człowiek, który dodał do nazwy dwa ostatnie człony). Z kolei filtrowanie wszystkich przesyłanych do Internetu treści poparte było Ustawą o Ochronie Praw Dziecka, która działała rzecz jasna w celu ochrony nieletnich przed „teściami pornograficznymi, kłamliwymi, pełnymi przemocy oraz wyrażanymi językiem nienawiści”.
Wzrok Ketrisa przesuwał się szybkimi ruchami po monitorze w rytm przyspieszonego bicia serca. Spojrzał raz jeszcze na czerwone zadrapanie na dłoni. Tuż obok niego, pod palcem wskazującym dostrzegał ciemny, podłużny ślad oraz niewielką bliznę. „Lepiej ci oko stracić, niż chipa” – zabrzmiały natychmiast w jego głowie słowa opiekunek, które powtarzały to powiedzonko bez przerwy. Słowa te wryły mu się w mózg tak mocno, że rozbrzmiewały za każdym razem, gdy tylko spojrzał na chipa RFID w swojej dłoni. Irytowało go to zawsze, dlatego zwykle nie patrzył nawet na swoją prawą dłoń.
Naraz przez głowę chłopaka przebiegła cyniczna myśl. Dotknął touchpada, otworzył historię swojego komunikatora i odnalazł rozmowę z pewnym znajomym, który podesłał mu kiedyś jednego linka. Gdy owego linka odnalazł, kliknął weń i natychmiast w przeglądarce wyświetliła się strona pełna ruchomych obrazków mężczyzn i kobiet. Mężczyźni mieli średnio trzydzieści lat, kobiety – średnio trzynaście. Wszyscy byli nadzy i nie opalali się bynajmniej na słońcu. Był to portal zawierający nagrania seksu i gwałtów na dziewczynkach, często bardzo brutalnych i krwawych.
„Komputer działa ledwie pół dnia i ma łeb dwóch tysięcy ludzi, a ja już przejrzałem jego gusta” – pomyślał Ketris bez najmniejszego zdziwienia, tak jakby nigdy nie przeczytał słów artykułu, który opisywał Dragona jako obrońcę dzieci. Wkrótce jednak opuścił go satyryczny nastrój, gdy sprawdził i spostrzegł, że cenzor usunął też wszystkie jego pliki zgromadzone na serwerach, których zapomniał ściągnąć z powrotem na komputer po ostatniej awarii dysku.
Krzyk i wiązka przekleństw ponownie wybrzmiały w sali. Tym razem jednak ofiarą działań superkomputera stał się stary monitor, który po kilku uderzeniach ekranem o kant biurka wylądował na podłodze z pękniętą obudową i czarnymi plamami niedziałających pikseli w miejscach uderzeń. Mimo to wciąż działał i wyświetlał jeszcze nawet kilka szczegółów anatomicznych kopulujących ze sobą grup. Ketris tymczasem wybiegł z sali, trzasnąwszy głośno drzwiami, zostawiając całą trzydziestkę chłopców na pastwę krwiożerczych orków i smoków.
***
Ketris siedział zdruzgotany w swoim pokoju już od trzech godzin, gdy odwiedziła go jedna z opiekunek – Sara. Była to dwudziestotrzyletnia kobieta, utrzymująca, że wygląda na dziewiętnaście. Miała naturalne blond włosy i stosunkowo stonowany makijaż. Stanąwszy w drzwiach, wzięła się pod boki i spojrzała przenikliwie na ciemnowłosego chłopaka z zielonymi, podkrążonymi oczyma i pochyloną, choć dość masywną postawą ciała, który siedział na łóżku, schowawszy twarz w dłonie.
– Mariusz mówił, że to ty zniszczyłeś monitor i klawiaturę w pokoju do grania. Czy to prawda? – spytała bezceremonialnie na wejściu, ale Ketris nic nie odpowiedział. – Czemu nic nie mówisz? Gadaj, byłeś to ty?
– Tak – rzekł Ketris w końcu, z trudem powstrzymując wciąż pulsującą weń wściekłość.
– A co się stało, przegrałeś w jakiejś grze? Jeśli tak, możemy zgłosić reklamację... Może oddadzą nam pieniądze i kupimy za nie nowy sprzęt – opiekunka nagle zmieniła ton swojej wypowiedzi. – A jak nie, to wyśle się list do samorządu o dotacje i tyle. Pamiętam, że gdy byłam mała, też zepsułam klawiaturę, gdy przegrałam w Risenie dwójce i nie chciał mi się zapis wczytać – rzekła, chcąc go widocznie pocieszyć. Trzeba przyznać, że nie było to u Sary normalne zachowanie, gdyż zwykle opiekunek nie obchodziły szczegóły życia podopiecznych. Jednak tego dnia Sara miała naprawdę dobry humor – znalazła nowego chłopaka.
Ketris zamilkł. Słowa Sary jednocześnie go zadziwiły, jak i rozwścieczyły. „Co za idiotka!” – myślał, uparcie wpatrując się w podłogę. Jednak gdy wściekłość po dłuższej chwili przeszła u niego w litość dla tępego umysłu blondynki, zdołał odpowiedzieć wyrafinowanym kłamstwem:
– To nie wina gry, to ten pierdolony monitor przestał znowu działać! Obraz się ściemnił tak, że nie zauważyłem wroga i mnie dednął... Miałem zapis kilka minut temu, ale ten monitor wkurzał mnie już od dawna, więc nie wytrzymałem – pomimo silnych emocji kłamstwo zabrzmiało całkiem niewinnie.
– Aha, spoko, rozumiem. To dobrze nawet, że go rozwaliłeś, to przecież stary grat. Sama bym tak zrobiła – próba utożsamienia się Sary z Ketrisem była ewenementem na naprawdę dużą skalę. – Marta już posprzątała szczątki, choć była nieźle wkurwiona, że jej się taka robota trafiła – rzekła Sara, po czym zastanowiła się chwilę i opuściła pokój równie bezceremonialnie, jak do niego weszła. Powitania i pożegnania były zapomnianym elementem życia wśród mieszkańców sierocińca i nawet bardzo udany dzień nie skłonił opiekunki do ich używania.
Po zatrzaśnięciu drzwi Ketris rzucił się na łóżko i zaczął rozpaczać nad swoim losem. Wizyta opiekunki dobiła go tylko psychicznie. Nic już mu się nie chciało, więc do końca dnia leżał wtulony w poduszkę, którą moczył obficie łzami, śliną i wydzieliną z nosa…
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin