Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Książki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
niespokojna
Wysłany: Czw 13:25, 21 Lip 2011
Temat postu:
Zaczyna się dobrze, zwykle nie lubię takich opowieści, ale piszesz w ciekawy sposób. Co do literówek, proponuje Worda.
No i widzę Analogsów przy podpisie, co tym bardziej mnie ku Tobie skłania, czekam na kolejną część i pozdrawiam
pisarz_przyszłości
Wysłany: Śro 19:41, 20 Lip 2011
Temat postu:
spoko
OSA
Wysłany: Śro 10:34, 20 Lip 2011
Temat postu:
Czyta się przyjemnie, ale masz w tekście trochę literówek, przejrzyj go pod tym kątem, jak będziesz mieć chwilę.
Maks jest na chwilę obecną bardzo jednowymiarowy, ale to dopiero początek.
Poza tym są pozostałości sprzed zmiany na imiona polskojęzyczne - gdzieś na początku Anne czymś rzucająca, zamiast Zofii.
Kojarzy się z filmem The Invisible, przynajmniej mnie.
wrednarudamalpa
Wysłany: Pon 21:49, 18 Lip 2011
Temat postu: Zależność
Ludzie próbują, więc ja też w sumie mogę. Zaczyna się tak sobie, mam nadzieję, że się rozkręci.
krótki opis - opowieść o Zuzie i Maksie. Ona - młoda dziewczyna, która uciekła z domu. On - zakochany w niej, w jej szalonych pomysłach, próbujący za wszelką cenę jej pomóc. Ona uważa go za idealnego "partnera". Pożycza pieniądze, dzięki którym może pic i robić to co chce. Jedyne co musi robić w zamian, to udawać miłość. Zderzenie dziecka z bogatego domu ze światem ulicy.
Prolog
nic nigdy nie szło tak jak powinno
od dziecka pod prąd, zawsze kłopoty
nauczyciele mnie nienawidzili
przez nich przestałem chodzić do szkoły
wierzyłem w miłość i jej spełnienie
biedny i głupi, naiwny smarkacz
ale marzenia to bańki mydlane
głupiec się nigdy nic nie nauczy.
Rozdział I
Mam tego dość. Dość tych wszystkich krzyków, awantur... Mam dość przebywania na tych pięciu metrach kwadratowych, z klaustrofobicznie blisko postawionymi ścianami. Muszę wyjść. Zeskoczyłam z okna i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej moją czarną bluzę kangurkę. Założyłam ją szybko na siebie, na nogi założyłam glany, jednym ruchem złapałam plecak i zatrzasnęłam za sobą drzwi od mojego pokoju. Nie starałam się być cicho. Zofia i Andrzej byli zbyt zajęci skakaniem sobie do gardeł. Dopiero teraz doszło do mnie, jakim złym pomysłem była próba naprawy rozpadającego się małżeństwa, podjęta przez moich rodziców. Zofia i ja specjalnie przyjechałyśmy do Warszawy. Andrzej zabierał ją na różne wycieczki. Mnie też próbował, jednak uświadomiłam mu, że nie jestem już siedmiolatką, i jakoś nie bawi mnie jeżdżenie z rodzicami gdziekolwiek. Nie muszę być z nimi, żeby wiedzieć, jak skończy się każde takie wyjście. Zawsze był ten sam scenariusz. Ojciec, uśmiechnięty, proponuje wyjazd. Matka, jeszcze ze szczerym uśmiechem na twarzy, się zgadza. Wychodzą z domu, on otwiera jej drzwi od samochodu. I nic nie wskazuje na to, że się pokłócą. Jednak to jest oczywiste. Po godzinie, może dwóch, ona zacznie robić zgryźliwe uwagi co szarości życia tutaj. Na co on jej burknie, że nie musiała wracać. Potem zaczną sobie wypominać rzeczy z przeszłości, mniej lub bardziej związane z tematem ich kłótni. Zośka zrobi scenę, może coś zrzuci, zbije, strąci, po czym wybiegnie. Andrzej, oszołomiony, wyjdzie za nią. Ludzie będą się temu przyglądać, a potem będą o tym gadać na całym osiedlu. Czy ci ludzie nie mają własnego życia? Nawet teraz, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi od klatki, zobaczyłam moją sąsiadkę, wścibską staruszkę spod siódemki. Kobietę mająca pełny etat na podglądanie ludzi przez okno. Czy ona sądzi, że jej zza tej firanki nie widać? Pewnie będzie tam sterczeć aż do mojego powrotu. Późna pora będzie idealnym pretekstem, aby odwiedzić moich starszych. „O której to panienka wychodzi?”, „Wasza córka jest niewychowana!”, „zróbcie coś z nią!”. W mojej głowie słyszałam słowa, które wypowie, patrząc w twarz ludzi, którzy powinni mi być bliscy. Widziałam jej wzrok, sugerujący, że ona wychowałaby mnie lepiej. Reakcję rodziców też znam. Przy niej będą kiwać głową, przepraszać, a gdy zamkną się drzwi – wzruszą ramionami, przeklną parę razy mnie i bezimienną kobietę spod siódemki, narzekając na zakłócony spokój. Dla nich mogłabym w sumie nie wracać.
Nie pomyślałam tylko, że nie mam dokąd iść. Przyjechałam tu z powrotem dopiero tydzień temu. Z mojej dziurawej pamięci powylatywały wszystkie nazwiska, wszystkie adresy. Jak przez mgłę pamiętam kilka twarzy, tych przyjaznych, i tych wręcz przeciwnie. Nie sądzę, żebym gdziekolwiek trafiła, zwłaszcza z moim magicznym zmysłem orientacji w terenie. Jedyne miejsce, jakie pamiętam z wakacji tutaj, to były tereny nad Wisłą. Znajdują się chyba gdzieś... Pokręciłam się trochę wokół własnej osi, po czym wskazałam na ślepo kierunek.
- Głupi ma zawsze szczęście. Czyli znając życie, trafię tędy tam. - Mruknęłam do siebie. Nie byłam nawet pewna, co mam w plecaku. Jakieś pieniądze? Kanapkę jakąś może znajdę? Podeszłam szybkim krokiem do ławki. Rozpięłam zamek i odwróciłam torbę do góry nogami. Zaczęły się wysypywać rzeczy mniej lub bardziej potrzebne w tej chwili. Chusteczki. Jakiś zeszyt. Długopis. Odtwarzacz. Fajki. Potrząsnęłam mocniej. Po chwili wypadł szmaciany woreczek, pełniący funkcję mojego portfela. Rozwiązałam go, i znalazłam tam kilka monet. Nie jest to wiele, ale na jakąś bułkę powinno chyba wystarczyć.
Trzeba tylko poczekać kilka godzin gdzieś, aż otworzą jakiś sklep. Muszę tylko znaleźć jakieś w miarę suche miejsce gdzieś niedaleko. Rozejrzałam się za jakimś większym drzewem, gdzie mogłabym usiąść. Nagle coś zaszeleściło w krzakach obok. Natychmiast stamtąd odskoczyłam. Włączyłam odtwarzacz, który trzymałam w ręce. Pewnie to tylko wiatr. Włączę muzykę, i nie będę go słyszeć. Liście zaszeleściły drugi raz. Brzmiały, jakby ktoś lub coś tam było.
- Spokojnie, to tylko moja wyobraźnia – powiedziałam znowu do siebie. W odpowiedzi na to usłyszałam tylko coś jakby ciche warknięcie.
- Pieprzyc wyobraźnię, może mam schizy, ale nie chcę być pokarmem dla jakiegoś niewyżytego czworonoga! - Syknęłam, i rzuciłam się biegiem w przeciwnym kierunku krzaków. Biegłam jak głupia. Czułam, że moje przepalone płuca powoli odmawiają posłuszeństwa. Coraz ciężej mi się oddychało, nogi ruszały się coraz wolniej. Jezu, powinnam rzucic to świństwo!
- Od jutra. - znów mruknęłam po cichu, a na moją twarz wkroczył ironiczny uśmiech. Od jutra, dobre sobie... Standardowy tekst, oznaczający najnormalniej w świecie nigdy. Jutro nigdy nie nadejdzie, zawsze będzie po prostu dziś. Przyszłość to przyszłość, nigdy teraźniejszość. Ludzie oszukują siebie, wierząc, że coś jutro zmienią. Dlaczego nie można tego zrobić dziś? Na teraz zazwyczaj jest za mało mobilizacji, za mało chęci, za mało czegokolwiek. Sama tak robię. Nie pamiętam ile razy już mówiłam, że rzucę palenie. Od jutra. Postaram się naprawić relację z rodzicami. Od jutra. Znajdę sobie znajomych, normalnych. Od jutra. Zajmę się śpiewaniem, spełnię marzenie z dzieciństwa. Od jutra. Jestem żałosna. Łza, tak dziwnie gorąca, spłynęła po mojej twarzy. Nim dotarła do policzka, zmieszała się z zimnym deszczem. Co się ze mną dzieje? Akurat teraz musiałam się załamać? Siedząc nad Wisłą, moknąc? Musiałam uświadomić sobie, że niektórzy mają racje, twierdząc, że jestem do dupy? Drżącymi, mokrymi rękami otworzyłam torbę, i wyjęłam z niej papierosy. Mój jeden z niewielu leków na uspokojenie. Jeden z niewielu, który pozwala mi się skupić. Delikatnie odprężyłam się, gdy tylko poczułam charakterystyczny dym papierosowy w moich płucach. Powoli zaczęłam wracać do rozmyślań. Chciałabym móc z tym coś zrobić. Wyrwać się z szarości, znaleźć coś, cokolwiek, w czym będę dobra... Nie, stop. Nie będę się rozklejać jak głupia. Z papierosem w ręce, zapatrzyłam się w jakiś jaśniejszy punkt, którego światło przebijało się przez deszcz. Kompletnie odpłynęłam. Gdy wyparłam uciążliwe myśli o mojej osobie, obudziłam się z transu. Dziwne. Deszcz przestał padać. Chociaż nie, na rzece nadal widać uderzające krople, rozbijające się o taflę wody. Deszcz przestał padać na mnie. Powolnym ruchem wyrzuciłam fajkę do Wisły, jeszcze wolniejszym zdjęłam słuchawki od odtwarzacza. Uniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą parasol. Że co? Co tu robi parasol? Raczej co tu robi właściciel tego parasola, uściśliłam, zobaczywszy młodego chłopaka stojącego za mną
- Stało się coś? - zapytał takim tonem, jakby zmusił się do tego.
- Gówno – odburknęłam. kolejny nadopiekuńczy idiota, jakich wielu. Pytają, nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć, a po to, żebyś ty spytał co u nich. Jakbym chciała tego słuchać. Wystarczy, że muszę słuchać moich chorych myśli.
- Jesteś całą mokra. Chodź ze mną – chłopak wyciągnął w moim kierunku rękę. Nie mógł po prostu odejść? Odezwała się w nim dusza Matki Teresy z Kalkuty, czy jak? Przyszłam tu, żeby być sama. Do niego to chyba jednak nie dotarło. Będzie stał nade mną i patrzył. Będzie trzymał tą wyciągniętą do pomocy rękę. Do pomocy, której mi nie potrzeba. Chłopak z parasolką. Zignorowałam jego dłoń i podniosłam się. Wzięłam plecak i niechętnie poszłam ze nim. Nie wiedziałam dokąd idę. Właściwie było mi to kompletnie obojętne. Idąc krok w krok obok niego, potykając się kilka razy na bagnistej ścieżce, dotarłam do jakiegoś bloku, niedaleko Wisły. Zlustrowałam go wzrokiem. Całkiem ładny, z zarośniętym trawą ogrodem. Mogę tu trochę posiedzieć. Byle do czasu, aż przestanie padać. Byle do słońca. Nie chcę wracać do „domu”. Nie teraz. Nie dziś. Nawet nie wiem czy jutro. Weszłam przez próg bez żadnego słowa. Zapalił światło w przedpokoju, zupełnie jakby chciał żebym się rozglądnęła i zobaczyła jak ładnie mieszka. Nie zrobiłam tego. Patrząc przed siebie zobaczyłam tylko, że ściany są zielono-żółto-czerwone.
- Wejdź na górę, pierwsze drzwi na lewo. Ja wezmę jakiś ręcznik – jakbym potrzebowała ręcznika. Jest dobrze tak, jak jest. Mimo to, wchodząc po schodach, odruchowo się obejrzałam w stronę mówiącego. Muszę się pozbyć resztki tych ludzkich odruchów. Przez krótką chwilę patrzyłam mu się prosto w twarz. Kątem oka zobaczyłam, że miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Na nogach miał takie same buty jak ja. Moje oczy odnotowały jedną, małą, istotną różnicę. Kurtka – piękna, błyszcząca. Spodnie idealnie czarne, zero jakiegokolwiek sprania. Buty, mimo błota – pięknie wypastowane. Nowe. Wystarczyło raz spojrzeć, żeby się dowiedzieć, że chłopak ma kasę. Kasę i zero pojęcia o życiu. ego oczy patrzyły na mnie ze zdziwieniem. Odwróciłam się i szybkim krokiem pokonałam schody, które dzieliły mnie od piętra. Pieprzone ludzkie odruchy. Po co to komu? Pierwsze drzwi na lewo, tak? Złapałam za klamkę i weszłam do ciemnego pokoju. Światło emanowało jedynie z drzwi balkonowych. Podeszłam, pchnęłam je mocno. Siadłam w rogu i wyjęłam papierosa. Po co ja tu przyszłam. Aż tak desperacko potrzebowałam schronienia? Aż tak desperacko nie chciałam wracać do budynku, zwanego moim domem? Usłyszałam skrzypnięcie drzwi balkonowych i dostałam w głowę jakimś zawiniątkiem. Złapałam je i zobaczyłam, że to ręcznik. Chyba się martwi. Niepotrzebnie. Potrafię zadbać o siebie.
- Masz może jeszcze jednego? - włożyłam rękę do torby i rzuciłam w niego paczką. Jasne, coś za coś. W dzisiejszym świecie nie ma nic za darmo. On mi dał dach nad głową, ja mu fajki. Chyba uczciwy układ.
- Max – po co się przedstawia? Chce ze mną porozmawiać? Rozmowa zazwyczaj odbywa się między dwojgiem ludzi, którzy się znają, którzy mają sobie coś do powiedzenia. Pewnie chce spytać, dlaczego siedziałam sama na plaży. Równie dobrze mógłby zacząć rozmowę pytając o jakikolwiek błahy temat, chociażby o pogodę. Po co mi wiedzieć, jak on się nazywa?
- Kaśka – nie wiem dlaczego skłamałam. Nawet nie wiem, dlaczego się odzywałam. Spojrzałam na niego, chcąc zobaczyć, czy wyczuł kłamstwo – przy wymawianiu mojego imienia trochę się zająknęłam. A on? On mi się przyglądał. Po prostu stoi i patrzy. Wdarł się do mojej samotni, a teraz stoi. I tyle.
- Sorry – zauważył, że moje policzki przybrały intensywniejszą barwę. Kolejny bezsensowny ludzki odruch. Ale za co przeprasza? Za to, że mnie znalazł? Za to, że mnie tu przyprowadził? Za to, że nie zostawił mnie samej, czy może za to, że się na mnie gapił?
- Ja idę do pokoju. Położę się gdzieś. Jak znudzi ci się siedzenie tutaj, albo będzie ci zimno, to przyjdź. Dobranoc. - Przygryzłam wargę. Jakby noc spędzona u kogoś na zimnej posadzce balkonu, z muzyką i papierosem jako jedynymi towarzyszami mogłaby być dobra.
- Dobranoc – wyszeptałam cicho. Niech chociaż dla niego będzie dobra. Dopaliłam do końca papierosa i zagasiłam go w pierwszej lepszej doniczce w brzegu. Przysunęłam się bliżej kąta, włączyłam muzykę najgłośniej jak się dało. Oparłam się o ścianę, pod głowę kładąc sobie ręcznik. Nie powinnam zasnąć – nie było mi zbyt ciepło. Mokre ubrania smagane zimnym powietrzem wywoływały dreszcze. Opatuliłam się mocniej rękoma i odpłynęłam.
Imię już poprawione. Co do błędów innych - jakoś ich nie widzę. W sumie, zazwyczaj tak jest - swoich błędów się nie widzi.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin