Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
->
Opowiadania
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy Administracyjne
----------------
Sprawy Administracyjne
Informator Kulturalny
Dekalog Użytkownika
Przedstaw się
Epika
Liryka
Dramat
Wydarzenia
Rozrywka
To już było
Fora
Różności
Nasza twórczość
----------------
Wiersze
Książki
Opowiadania
Dramat
Publicystyka
Inne
Archiwum
Twórczość Wydana
----------------
Poezja
Proza
Dramat
Debaty
----------------
"Poetae nascuntur, oratores fiunt"
"Laus alit artes"
"Parcere personis, dicere de vitiis"
"De omnibus dubitandum est"
Ogólne
----------------
Hyde park
Linkownia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
OSA
Wysłany: Sob 17:51, 11 Maj 2013
Temat postu:
Spoko. Przekaz jest, ale jakiś taki... (mnie nie satysfakcjonuje). Rzuć coś jeszcze, jeśli masz ochotę.
Alchemiczka
Wysłany: Sob 14:25, 13 Paź 2012
Temat postu: Jesienne liście - Story Of A Lonely Guy, część pierwsza
Odkąd pamiętam, jedyne czego mi nigdy nie brakowało, były piegi.
Zawsze obsypywały moją twarz w strasznych ilościach i zresztą nie tylko nią - na plecach i karku też można było się z łatwością ich doszukać.
Odkąd pamiętam, nigdy nie cierpiałem także na brak samotności.
Ludzie uważali mnie za zwyczajnego idiotę, niedojdę mamroczącą coś niewyraźnie pod swoim krzywym nosem ( pamiątka po bójce w gimnazjum ; poszło mianowicie o
dziewczynę, która podobała się szefowi szkolnej inkwizycji. Całkiem niepotrzebnie się zresztą zdradziłem ze swoją sympatią do niej, ale tacy potrafią wszystko z człowieka wycisnąć)
swoje kretyńskie wyobrażenia, kiedy na polskim byli omawiani ,,Krzyżacy". Polonista szalenie zainteresowany tym co działo się w moim umyśle i duszy, wyrwał mnie
do klasycznego ,,ostatniego zdania". Zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi, wyrecytowałem strzępek wiersza ,,Mokra Ofelia", nad którym właśnie dumałem. Dumałem, jak można tak pięknie i tkliwie pisać o tym co takie delikatne i kruche...
Zbaranienie klasy nie trwało długo. Za to ich docinki zajęły dość sporo czasu i doprowadziły do tego, że nauczyciel postawił nas przed faktem dokonanym. Następnego dnia odbyła się koszmarna kartkówka, która podzieliła klasę między jedynki a dwójki, względnie tróje i jedną, jedyną czwórkę.
Moją czwórkę.
Wtedy stało się jasne, że na przyjazne stosunki nie mam co już liczyć, wszyscy bowiem zaczęli mnie szczerze nienawidzić, a co więcej podejrzewać o jakieś tajemnicze układy z polonistą.
Muszę przyznać, że bardzo się postarali uprzykrzyć mi żywot i mogłem zawsze liczyć na ich kreatywność. W każdej szkole podejmowali mnie coraz to wymyślniejszymi metodami uświadomienia mi, że jestem śmieciem.
A ja po prostu od zawsze miałem marzenia. Marzenia i wyobraźnię. I tylko tym żyłem.
Dlatego kiedy polonista z mojego pierwszego liceum poprosił mnie, abym został raz po lekcji, a potem spytał się, czy chciałbym chodzić na spotkania kółka poetyckiego, nie zastanawiałem się długo. Uważałem jednak, że poezja nie potrzebowała takiej skazy, jaką były idiotyczne komentarze kumpli z klasy. Nauczyciel uśmiechnął się jedynie, powiedział, że kółko odbywa się w czwartki o siedemnastej.
I wyszedł, a ja razem z nim.
Dopiero na pierwszym spotkaniu zrozumiałem, czemu się wtedy uśmiechał.
Oprócz mnie przyszły zaledwie trzy osoby, z tego dwie z klasy maturalnej. I wsio.
Z jednej strony niezaprzeczalnie mi ulżyło, a drugiej poczułem się… urażony? Wściekły? Smutny? W każdym razie, coś tam w środku mnie zabolało, że wiersze tak naprawdę mało kogo obchodzą i fascynują. Mną wstrząsnęły do głębi, pozwalały codziennie rodzić się na nowo i być niepowtarzalnie wyjątkowym.
Czwartki o siedemnastej stały się niezaprzeczalnie miodem dla mojego ciała i duszy. Przynosiły wspaniałe ukojenie, sprawiały, że rany zadane głupotą i obojętnością ludzi goiły się znacznie szybciej.
Czasami zdarzało się, że kiedy inni już wychodzili, ja zostawałem z nauczycielem i dyskutowałem z nim na temat Słowackiego, Mickiewicza, Staffa, najdroższej pani Poświatowskiej, najzacieklej to szło nam o Norwida, coś wspaniałego… Wszystko we mnie wrzało, rwało się do walki i tak właśnie zacięcie broniłem swoich racji, nieraz mocno obrywając.
Z czasem sam zacząłem tworzyć poezję.
Pamiętam, że nie sypiałem wtedy zbyt dobrze. Zdarzało się nawet, iż zarywałem kilka nocy z rzędu, bo pustka rodząca się gdzieś w środku mnie, nie pozwalała mi zasnąć. Musiałem nabazgrać swoim pokracznym pismem choć garstkę słów, aby moja dusza zaznała jako takiego spokoju.
Nie najlepiej przedstawiała się również kwestia posiłków, momentami nauki, a zdecydowanie najgorzej – wyglądu.
Zwyczajnie odstraszałem ludzi. Urocze wory pod oczami, tłuste strąki włosów opadające na pryszczate czoło oraz specyficzny odór przypisany specjalnie dla ludzi, dla których termin ,,mydło” jest chwilami obcy.
Mimo wszystko, opłaciło się.
Pewnej nocy zerwałem się z rozdzierającym krzykiem z brudnego dywanu.
Napisałem swój pierwszy wiersz.
Miałem wtedy szaleńczą ochotę wybiec na balkon, wykrzyczeć, że świat jest piękny ( i obudzić przy okazji sąsiadów), że chcę oddać Stwórcy wszystko co boskie, skoczyć w odruchu radości z trzeciego piętra i najprawdopodobniej pogruchotać sobie kości.
Wyszedłem jedynie na balkon i jeszcze dość długo stałem, opatulony chłodem wrześniowej nocy.
Byłem szczęśliwy.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin