Darkface |
Wysłany: Wto 4:10, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
Póki co wstrzymam się od jakichkolwiek komentarzy itd. Dziękuję za Wasze opinie. Otóż powyższy tekst to tylko malutki fragment, a nigdy dotychczas nie publikowałem na więcej niż dwóch forach, gdzie każdy był nauczony wedle zasady "Im mniej zamieścisz, tym większe szanse, że ludzie, po wejściu do twojego tematu, przeczytają choć pierwsze zdanie". Ten fragment pochodzi także z mojego pierwszego opowiadania, które napisałem w wieku 16lat, nie mając pojęcia, o tym, jak konstruować poprawnie dialogi. W związku z tym narobiłem bardzo dużo banalnych baboli. Do tego dochodzi masa powtórzeń i błędów logicznych, dlatego też najpierw tekst raz jeszcze obrobię, poprawię, podszlifuję, żeby jak najbardziej czytelny się stał. Wtedy zamieszczę całość i mam nadzieję, że komuś się spodoba ( a jeśli nawet nie, to że zostanę zasypany konstruktywną krytyką )
Do tego czasu mam nadzieję, że czas pozwoli, abym przelał na forum torchę jaśniejszych myśli |
|
OSA |
Wysłany: Nie 17:04, 24 Lut 2008 Temat postu: |
|
"Dziesiątki odartych ze skóry ciał"
1. Obdartych:)
2. Znaczy się że są to trupy, które, ktoś obdzierał ze skóry, czy trupy, które stały się już kościotrupami? Gdyż, albowiem w pierwszym przypadku wszystko rozumie, ale jeśli chodzi o to drugie to wybacz, ale na talerzach nie mogło by być już jedzenia pałaszowanego przez robaki. Jedzenie zmieniło by się w ten sposób w okolicach pierwszego tygodnia od "zakończenia" tej uczty, a nic by z tego najpewniej nie było już po miesiącu.
Trudno to umiejscowić w czasie. Strasznie trudno. Niby pożywienie jest w stanie na najpóźniej miesiąc po śmierci biesiadników, a z drugiej strony początkowy fragment "kolejne fragmenty zakurzonych czarnych, marmurowych płyt", wskazuje jednoznacznie że gość pojawia się co najmniej rok po zdarzeniu, pomijając już fakt, że opuszczona posiadłość, została by rozgrabiona w znacznie szybszym czasie(stawiam na tydzień, ew.miesiąc) i nie było by na stole żadnych kosztownych złotych talerzy ani niczego takiego.
Pomijając fragment pisany kursywą, który akurat tak średnio mi się podoba, to klimat jak z Indiana Jonesa.
Język ogólnie mi się podoba, budowanie nastroju też sympatyczne tylko to określenie czasu wydarzeń nastręcza trudności, przez parę sprzeczności.
"-Ja tak nie potrafię-głos dziewczyny zaczął drżeć- nie mam już sił, nie mogę. Nigdy nie byłeś cały mój. Za każdym razem, gdy cię widziałam, gdy mówiłam do Ciebie, słuchałam, czułam, jakbyś coś ukrywał, jakbyś nie chciał wszystkiego powiedzieć, jakbyś bał się mi zaufać. Gdy przymykałeś oczy, mając mnie w ramionach, czułam się nieswojo. Nie oczekuje, że zrozumiesz, ale nawet gdy byliśmy blisko, czułam, jakby cię nie było przy mnie. Nie mogłam tego znieść. Żegnaj. "- ten fragment "kursywowy" jest najlepszy, reszta sztuczna i niedopieszczona. |
|
Darkface |
Wysłany: Pią 5:36, 22 Lut 2008 Temat postu: "Czarne myśli" |
|
To już koniec-powiedziała cicho-odchodzę. Nie spojrzała na niego nawet przez chwilę. Z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w ziemię, stała bez ruchu, pozwalając, by lekki zefir bawił się jej złocistymi włosami, które spłynęły do przodu, skrywając częściowo twarz. Dłonie splecione w uścisku, co chwilę gorączkowo tarły się i z powrotem zwierały. Słońce z wolna chyliło się ku horyzontowi, a ciemnoczerwone promienie padały wprost na twarz szczupłego młodzieńca, stojącego tuż obok niej. Jego twarz zastygła w oszołomieniu, oczy szeroko wpatrywały się w dziewczynę przez pryzmat łez, które błyszczały w kąciku oczu. Lekko rozwarte usta drżały, jakby chciał coś wyrzec, lecz coś mu na to nie pozwalało. Na przemian rozluźniał i zaciskał pięści. Nie mógł uwierzyć w te słowa, nie potrafił. Dotychczas wszystko było tak piękne, a teraz...teraz, w ciągu kilku sekund, stracił wszystko.
-Ja tak nie potrafię-głos dziewczyny zaczął drżeć- nie mam już sił, nie mogę. Nigdy nie byłeś cały mój. Za każdym razem, gdy cię widziałam, gdy mówiłam do Ciebie, słuchałam, czułam, jakbyś coś ukrywał, jakbyś nie chciał wszystkiego powiedzieć, jakbyś bał się mi zaufać. Gdy przymykałeś oczy, mając mnie w ramionach, czułam się nieswojo. Nie oczekuje, że zrozumiesz, ale nawet gdy byliśmy blisko, czułam, jakby cię nie było przy mnie. Nie mogłam tego znieść. Żegnaj.
Złociste kosmyki przesunęły się na bok, ukazując perliste łzy, które spływały po gładkiej cerze policzka. Docierały do krańca brody i skapywały na zieloną bluzkę, tworząc drobne, ciemnozielone plamki. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na tego, który kiedyś był dla niej wszystkim, odwróciła się i pobiegła po gęstej trawie w stronę pobliskiej ścieżki, grzebiąc dawne dni nowymi krokami.
-Nie odchodź-wyszeptał niewyraźnie chłopak-nie idź... nie zostawiaj mnie, proszę- - wyciągnął rękę w kierunku oddalającej się postaci, wciąż szepcząc. Sylwetka dziewczyny była już tylko niewyraźną plamą, a on wciąż powtarzał te same słowa. Gdy tylko znikła, osunął się na kolana i zapłakał. Gorące łzy spadały na ziemię wraz ze spazmami przeszywającymi ciało młodzieńca. Ręce bezwiednie zsunęły się wzdłuż ciała, wypuszczając na wiatr całą radość i szczęście. Nie odchodź- mantra straconej miłości.
„Ma róża straciła kolor, opadły czerwone płatki na ziemię, zdeptane przez czas zostały, wyblakły”.
„Różo, różo! Gdzie jesteś? Gdzie skrywasz swe piękno i urok, różo! Będę Cię szukał, mój kwiecie szczęścia.”
W nabożnym milczeniu przemierzał długie korytarze spowite gęstym mrokiem. Blade światło z trudem wydzierało ciemności kolejne fragmenty zakurzonych czarnych, marmurowych płyt. Oświetlało ściany, które zdobiły barwne kobierce, i nagie ludzkie czaszki. Po chwili wszystko znów tonęło w morzu czerni. Ostrożnie nabierał powietrza do płuc, by po chwili je wypuścić. Robił to powoli i z namysłem, jakby bał się zbudzić czające się wokół tajemnice. Dźwięk stawianych kroków roznosił się echem i znikał w ciemnych czeluściach. W otulonych ciszą katakumbach, nawet tak delikatny dźwięk, wydawał się być przenikliwym jazgotem. Krople potu toczyły zacięte bitwy na zmarszczonym czole, a długie, czarne włosy falowały w powietrzu. Ściągnięta twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skupiona, skamieniała. Ledwo widoczne źrenice świdrowały przestrzeń, wyszukując choćby najmniejszych oznak życia. Ściśnięte, bladoczerwone wargi tkwiły bez ruchu, a świst powietrza, wychodzącego z nozdrzy, subtelnie je muskał. Płomień bijący z półtorametrowej, ociosanej laski odgrywał swe przedstawienie w szaleńczym tańcu miłości. Wzmocnił ucisk na trzonku laski i szedł powoli naprzód. Obojętnie mijał leżące na drodze skruszone czasem kości oraz te, które lśniły, jakby były starannie obgryzione. Nie zatrzymywał się ani razu, nie mógł, musiał tam dotrzeć.
Przeszedł przez ozdobny portal i wszedł do przestronnej sali, która mogła kiedyś służyć za królewską jadalnię. Pośrodku ustawiony był długi stół, na którym stały liczne dzbany, ozdobne wazy, złote talerze i sztućce. Wzdłuż obu stron stołu ciągnęły się rzędy krzeseł, na których siedziały jakieś postaci. Widział tylko kontury. Podszedł parę kroków i skierował laskę do przodu, tak, aby światło rozproszyło mrok. Na talerzach leżały zgniłe kawałki mięsa, pleśń pokryła owoce, mrowie białych robaków wiło się ruchliwie w jedzeniu, ucztując. Poprzewracane puchary wylały swą zawartość na obrus, tworząc szkarłatne plamy, przypominające krew. Upiorna biesiada trwała. Dziesiątki odartych ze skóry ciał walało się po pomieszczeniu. Twarze wykrzywione w grymasie bólu starały się znaleźć pomoc, wlepiając puste spojrzenia w sklepienie. Ręce bezwładnie zwisały z oparć krzeseł, kołysząc się w rytmie dawnego oddechu. Z rozprutych brzuchów wypływały wnętrzności, tworząc wymyślne wzory i kształty na marmurowej posadzce. Niektóre zwłoki miały pokaźne dziury w klatkach piersiowych po stronie serca. Skierował się w stronę końca stołu, gdzie na obitym zamszem tronie spoczywały zwłoki arystokraty. Diadem wciąż dumnie tkwił na trupiej głowie zbroczony czarnymi plamami krwi. Usta wykrzywiły się w groteskowym uśmiechu. Wyszeptał parę słów i ciało zajarzyło się błękitnym światłem. Przez chwilę salę wypełnił blask poświaty, ukazując całą krasę pomieszczenia. Milczące cienie kołysały się na pustych ścianach, co jakiś czas splatając się w uścisku, po czym odskakiwały na nowe miejsca w szybkim piruecie. Mężczyzna machnął kosturem. Światło zgasło, a ciało zniknęło. Diadem uderzył głucho o ziemią, powodując ogromny hałas, odbił się kilka razy i zatrzymał u stóp bruneta. Podniósł go i oglądał przez chwilę. Dwie pojedyncze wstęgi srebra zaokrąglały się delikatnie do środka i rozdwajały się, by następnie znów złączyć i wystrzelić mnogością linii, tworząc zawiłe wzory. Zwieńczenie stanowiła figurka kryształowego sokoła z rozpostartymi skrzydłami na kształt litery „V”. Lewe skrzydło było ułamane, a dziób pokryty czarną mazią. Odłożył znalezisko na skraj stołu i ruszył zdecydowanym krokiem ku ścianie. Położył dłoń na zimnych, idealnie równych kamieniach i przymknął oczy. Stykająca się ze ścianą ręka zaczęła pulsować mdłym światłem. Coś skrzypnęło i na płaskiej powierzchni pojawiła się szpara, która zaczęła się z wolna rozsuwać, poszerzając otwór. Wciąż nie otwierał oczu. Gdy dźwięk rozsuwających się wrót ucichł, powieki uniosły się z powrotem do góry. Stał przed półtorametrową wyrwą, za którą czekała tylko ciemność. Nagle otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Oczy zrobiły się żywsze i wyraźniejsze, a oddech stawał się coraz szybszy. Wbiegł bez wahania, a mrok radośnie przyjął go w swe ramiona. Od strony stołu rozległy się ciche jęki i odgłosy szurania, lecz on ich już nie słyszał. |
|