urban776 |
Wysłany: Wto 0:09, 25 Maj 2010 Temat postu: I Fragment powieści |
|
Mam nadzieję, że nie będzie źle- uprzedzam, iż jest to moja pierwsza tego typu książka jeżeli takową można nazwać moje poniższe wypociny...
(Liczę na szczerą krytykę.)
Rozdział I
- Dobrze, już dobrze ale to ostatnie – odrzekł nieco niewyraźnym tonem. Owszem jutro poniedziałek, a on musi jak zwykle wstać o 5:30, żeby zdążyć do pracy ale nie oznacza to, że od czasu do czasu nie może się trochę wyluzować. Jedno piwo więcej, czy mniej nie ma na niego większego wpływu, przecież nie miewał nigdy kaca- nie licząc pewnej balangi na studiach ale to było dawno, zresztą jest dorosły i to on podejmuje decyzje, nie jego ojciec.
Nagle wstrząsnął nim zimny dreszcz, gdy jakaś odległa część jego umysłu przypomniała mu o jego ojcu, jeśli można takowego nazwać. Obraz starszego człowieka z głębokimi bruzdami zastygłymi na twarzy w grymasie niepohamowanego gniewu, z butelką brandy w jednej ręce i skórzanym pasem w drugiej przyprawił go o mdłości. Zawiesił na sekundę dłoń z Carlsbergiem w powietrzu, jednak widząc kątem oka zdziwione spojrzenia przyjaciół odchylił głowę do tyłu i pociągnął zdrowo z gwinta poruszając przy tym swoją wydatną grdyką, wydającą charakterystyczny dźwięk. Po kilku chwilach mężczyźni zawyli w aprobacie przybijając mu piątkę i tasując karty do pokera...
Ted otworzył powoli oczy i pozwolił by resztki snu ustąpiły miejsca denerwującej melodii którą wydawał jego budzik. Walnął na ślepo ręką gdzieś w okolice szafki nocnej uderzając o ramkę zdjęcia zamiast w zegarek i przeklinając siarczyście. Wymacawszy urządzenie ze szklaną szybką wyłączył wreszcie okropny dźwięk. Usiadł, odgarnął pościel i podniósł zaspany wzrok, który spoczął na czarnej skarpecie, a raczej na żyrandolu, na którym to wesoło kołysała się część jego ubioru. Szybko otarł oczy i ogarnął spojrzeniem cały pokój, dostrzegając wylewające się z szafy fałdy ciuchów, gdy szczątki wspomnień z wczorajszego wieczora uderzyły go niczym woda, tryskająca z zepsutego kranu. Tego się właśnie obawiał-miał kaca, a jego dom przypominał w tej chwili rynsztok nie wyłączając niestety zapachu niezidentyfikowanej substancji, który uderzał falami z okolic korytarza do jego małego nosa. Wstał i omal nie przewrócił się o gitarę, która leżała niewinnie tuż przy łóżku, jakby ktoś położył ją tutaj specjalnie mając nadzieję, że będzie to dobry dowcip. Miał tego dość. Założył różowe japonki i poczłapał do korytarza chcąc sprawdzić źródło odrażającego fetoru.
Wszędzie, gdzie spojrzał leżały puszki po piwie lub niedopałki papierosów lecz jego zdumienie osiągnęło apogeum, gdy wszedł do kuchni. Zlew był wypełniony różnymi talerzami i patelniami, które piętrzyły się ponad chromowany zabrudzony sosem kran. Obok, na marmurowym blacie kuchennym spoczywały porozrywane gąbki do mycia rozrzucone w nieładzie i resztki wczorajszej kolacji. Brudny dywan, ślady bójki, pobrudzony ketchupem ekran telewizora, rozbita waza-wszystko wskazywało na ostrą imprezę, która miała miejsce poprzedniego dnia i raczej nie prędko przyjdzie mu o tym wydarzeniu zapomnieć. Ruszył w stronę rozbitej wazy, łudząc się, że może da się ją jeszcze skleić, jednak nadzieja minęła zarówno tak szybko jak się pojawiła. Podniósł część antyku i przyglądał mu się przez chwilę, pozwalając, by jego umysł dryfował we wspomnieniach. Tak...Dobrze pamiętał, kiedy dostał ten zabytek, był wspomnieniem dzieciństwa a raczej jego końca i początku nowego życia, które zaczął wieść po ucieczce z domu. Nie chciał o tym myśleć, nie teraz. Dobrze wiedział, że jego praca pochłaniała go na dobre i nie był w stanie przywyknąć do dłuższego wypoczynku czy jakiegokolwiek kontaktu innymi ludźmi poza jego przyjaciółmi. Właśnie dlatego musiał się spieszyć-czekały projekty, one nie mogą zwlekać. Odrzucił fragment wazy, który upadł na posadzkę i rozbił się na mniejsze kawałki tworząc efekt kalejdoskopu. Odwrócił się na pięcie, i wyszedł z powrotem na korytarz krążąc w kółko i próbując pozbierać myśli, które szczerze powiedziawszy były w takim samym stanie jak jego mieszkanie.
-Myśl, myśl ! - poganiał się na głos i przygryzając wargę. Muszę się zorganizować... Nagle podniósł głowę i spojrzał na drzwi wejściowe.
- Że też wcześniej na to nie wpadłem. Ha! – zawołał do siebie znów zaskoczony swoją własną pomysłowością, zupełnie, jakby odgadł kolejne hasło jakiejś wyjątkowo trudnej krzyżówki.
Muszę zadzwonić po karchera. Przyjadą posprzątać ten cały syf, a on nawet nie kiwnie palcem, no i oczywiście zdąży do pracy...
Pogoda była wyjątkowo dokuczliwa i nie mniej przerażająca. Siekający zaciekle deszcz uderzał w twarz, a zasnute czarnymi chmurami niebo posępnie mruczało tak, jakby gdzieś strasznie wysoko rozgrywała się jakaś bitwa. Była jesień. Wysokie czarne drzewo bez liści odpowiedziało twierdząco wyginając się w stronę mężczyzny i trzeszcząc lekko. Ted spojrzał na rudego kota sąsiadki, który o dziwo pogody spokojnie załatwiał swoje sprawy na jego trawniku patrząc się na niego niewinnym wzrokiem.
- Spadaj stąd, no już! - krzyknął w stronę kota, podnosząc jednocześnie kasztan z trawnika i ciskając w jego stronę z całej siły. Odległość była niewielka - pięć, sześć metrów, mimo tego mężczyzna chybił. . Kasztan odbił się od drzewa, zmieniając trajektorię lotu i uderzył prosto w karoserię srebrnego Dodge’a Chargera stojącego na jego podjeździe.
-Cholera! Mój Max!- zawołał rozpaczliwie, gdy dostrzegł odpryśnięty lakier i wgnieciony kawałek blachy. Bez wahania podbiegł do swojego samochodu by sprawdzić czy rzeczywiście wygląda tak źle. Zobaczył to dopiero wtedy, kiedy przetarł palcem miejsce w które uderzył kasztan. Wokół niewielkiego wgniecenia powstało cienkie pęknięcie w kształcie zniekształconego pierścienia, a w samym środku zdołał dostrzec ukrywające się resztki starego lakieru, na który nałożona była nowa warstwa.
-Mój Max...-powtórzył ze smutkiem w głosie. Właściwie dopiero teraz, gdy odsapnął od zatęchłego powietrza w domu przypomniał sobie, dlaczego nazywał swojego dodge’a po imieniu. Było to imię jego pierwszego psa, którego dostał kiedyś na gwiazdkę od matki. Pamiętał ten dzień dokładnie jako jeden z nielicznych i najszczęśliwszych w jego młodości. Wiele razem przeszli a właściwie za dużo jak na jednego psa, więc zawsze przypuszczał, że rodzice kupili mu nowego, chcąc zapobiec rozpaczy po stracie ukochanego pupila. Gdy odległe wycie jakiegoś bezpańskiego kundla wytrąciło go z konsternacji, wstał powoli odrętwiały i starając się nie zwracać uwagi na spojrzenie ciekawskiej sąsiadki, wyglądającej z okna, wyjął gazetę ze skrzynki na listy i poczłapał przemoczony do domu.
Tego mu było trzeba... zimnego red bulla. Ted nie przepadał za kawą, zwłaszcza z cukrem i mlekiem, dlatego też jej nie pijał. Mimo iż był przemoczony wolał coś chłodnego niż ciepłą herbatę czy kakao. O wiele lepsze były napoje energetyczne, które może nie pobudzały tak jak kawa, ale lubił ich smak no i oczywiście choćby pracował dwa dni z rzędu nie zasnąłby po jednej puszce tego boskiego napoju.
Zgniótłszy puszkę po napoju, zgarnął telefon z zawalonej kartami do gry komody i zadzwonił z podanego w gazecie numeru po grupę Sherman’s karcher co.
Powinni dojechać w pół godziny – pomyślał, gdy w tym momencie jego żołądek właśnie dał o sobie znać. Przeszedł więc obok wiszącego w holu gobelinu nadjedzonego przez mole i znalazł się w kuchni.
Dziesięć minut później jajecznica z bekonem skwierczała wesoło na patelni, a Ted starał się sprzątnąć wszechogarniający bałagan, by czyściciele mogli zająć się dywanem, mocno już szarym od kurzu i resztek pizzy. Pokój sprawiał wrażenie zatęchłego a tu i ówdzie można było dostrzec rozrzucone byle jak ubrania i rzeczy które o dziwo musiały należeć do jakiejś kobiety, gdyż różowa torebka i szminka mówiły za siebie. Dostrzegł także, że z szafy pod schodami prowadzącymi na piętro wystaje różowy bawełniany szal z przypiętymi srebrnymi cekinami, w których mógł prawie dostrzec swoje odbicie. Dziwne-pomyślał. Nigdy nie miał i nie kupował żadnych szali, gdyż ciągle było mu gorąco. Nawet w mroźny zimowy wieczór wychodził do sklepu tylko w swojej bluzie z kapturem, którego też nigdy nie zakładał. Prawdopodobnie przyzwyczaił się do niskich temperatur podczas misji wywiadowczych jego jednostki wojskowej. Wróciwszy myślami do rzeczywistości i ciągnięty ciekawością - szarpnął za szalik.
To, co wydarzyło się w tym momencie, było gorsze, niż najbardziej przerażające koszmary Teda. Właściwie, to czas zatrzymał się w miejscu lub przynajmniej zwolnił na tyle aby w jednej chwili stały się dwie rzeczy. Do drzwi frontowych zadzwonił karcher, pukając i nawołując, by sprawdzić czy ktoś w ogóle jest w domu, gdy oko Teda drgnęło konwulsyjnie, jakby chciało się obronić przed tym co za chwilę zobaczy...
Na początku spostrzegł tylko ciemny kształt osuwający się łagodnie na brązowe linoleum, lecz po chwili wątłe promienie słoneczne, jakby na kilka sekund przebiły się przez grubą warstwę chmur i oświetliły ciało...
Krew była wszędzie. Wyciekała obficie z rany na szyi kobiety, pokrywając brązowe linoleum kafelkowe. Ciemny płyn płynął spokojnie fugami tworząc labirynt, który ostatecznie łączył się z kawałkami rozbitego wcześniej naczynia. Otępiałe spojrzenie Teda biegało w tę i z powrotem, a usta zastygły wpół otwarte. Tylko jego brew podskakiwała nerwowo w górę, dzięki czemu wyglądał jak obłąkany. Jego umysł toczył zaciętą walkę między dwiema myślami: „To nie może się dziać naprawdę” i „Co teraz zrobić?”. Jeżeli zadzwoni na policję i powie że znalazł w swoim mieszkaniu martwą kobietę, pewnie aresztują go i stwierdzą że jest psychicznie chory. Przecież nikt zdrowy na umyśle nie zamordowałby niewinnej osoby i zadzwonił potem na policję, żeby się pochwalić.
Gdy zastanawiał się nad swoim losem, trzeźwość umysłu przywrócił mu kolejny dzwonek do drzwi. Odrzucił więc pierwszą myśl, stwierdzając że sytuacja jest bardziej realistyczna niż cały jego wczorajszy wieczór. Spojrzał na drzwi frontowe, potem na ciało. Musiał działać szybko.
Ted pobiegł do kuchni i zaczął przeszukiwać półki oraz szafki, strącając talerze, szklanki, rozsypując wokół jedzenie, niczym narkoman próbujący znaleźć swoje specyfiki. Przetrząsając całą kuchnię zastanawiał się, dlaczego to właśnie jemu muszą przytrafiać się takie rzeczy. Dlaczego inni ludzie wiodą beztroski tryb życia, dostają awanse i mają szczęśliwą kochającą rodzinę a on znajduje trupa w swoim mieszkaniu.
Bardzo miło z twojej strony – rzekł Ted z wyrzutem spoglądając na zachmurzone niebo za oknem. Gdy znalazł wreszcie to, czego szukał, pobiegł sprintem do salonu i z niezwykłą zręcznością zaczął ścierać ciemnoczerwoną posokę z podłogi szybko wsiąkającą w gąbkę, kiedy dzwonek zadzwonił ponownie. Gdy nacisnął za bardzo, mocowanie ułamało się a mop spadł na podłogę rozbryzgując dookoła krew. Wściekły, kopnął z całych sił aluminiową rurkę, która odleciała na drugi koniec pokoju i zaczął wpychać ciało do czarnego worka. Kiedy już uniósł zwłoki na wysokość ramion, spojrzał przed siebie i ruszył do przodu uważając, by nie poślizgnąć się w kałuży krwi. Był już w połowie drogi do drzwi piwnicy lecz nagle do jego nozdrzy dotarł dziwny zapach. Z badań prowadzonych przez naukowców wynika, iż część mózgu odpowiedzialna za zmysł powonienia potrafi przechowywać informacje o danym zapachu przez prawie całe życie głęboko w podświadomości człowieka. Mózg Teda nie musiał się jednak za bardzo wysilać, gdyż po kilku chwilach wiedział już co się kroi. Był to swąd spalenizny. Przerażony tym odkryciem puścił worek a ciało uderzyło głucho o kuchenne kafelki. Odwróciwszy głowę dostrzegł kłęby dymu wydobywające się znad kuchenki i wielkie języki płomieni, które sięgały już beżowych zasłon. Materiał nie wytrzymał nawet sekundy i od razu stanął w płomieniach paląc się tak szybko jak by był ze słomy. W tym samym momencie włączył się alarm przeciwpożarowy a po chwili dało się słyszeć intensywne pukanie do drzwi.
-Halo! Czy jest ktoś w domu?- zawołał ktoś zza drzwi.
Przypomniawszy sobie, że na ganku cały czas czeka na niego grupa sprzątająca, znów wpadł w panikę. Jeżeli nic nie powie i nabiorą podejrzeń, to zadzwonią na policję. Z drugiej jednak strony co miał powiedzieć? ”Tak, wszystko w porządku, muszę tylko ugasić pożar i ukryć zwłoki jakiejś kobiety”. Miał już tego wszystkiego dosyć ale wiedział, że nie może dłużej zwlekać, nie może teraz się teraz zawahać. Zebrał się w sobie, wziął głęboki oddech i ruszył do ciemnobrązowych drewnianych drzwi, które zdołał otworzyć jednym szybkim ruchem. Spojrzał na schody które niknęły gdzieś w ciemnościach zalegających w piwnicy a następnie na ciało, po czym wrzucił je bezceremonialnie do środka. Zanim zamknął za sobą drzwi usłyszał głośne tąpnięcie. Nie było mu łatwo ale musiał to zrobić. Przykro mi – rzucił w stronę mahoniowych drzwi. Nie zwlekając dłużej popędził szybko na korytarz, by chwycić w biegu gaśnicę podręczną i odrywając żółtą zawleczkę zębami, zupełnie jak żołnierz odbezpieczający granat na wojnie. Wróciwszy do kuchni nacisnął dźwignię na metalowej butli i odchylił wąż w stronę ognia. Co prawda, nigdy nie używał gaśnicy, ale musiał przyznać, że widok był znajomy. Może nie była to właściwa chwila żeby się odprężyć ani zrelaksować lecz właśnie teraz, kiedy chociaż przez kilka sekund nad czymś panował, czuł się bezpieczny i pewny siebie. Proszek wydobywający się z gaśnicy szybko pokrył osmolone i tlące się powierzchnie, sprawiając wrażenie pokrywy śnieżnej, która zalegała obwicie podczas zimy na tutejszych parkingach. Uporawszy się z pożarem wyłączył wciąż wyjący alarm i podbiegł do drzwi frontowych, aby podziękować pracownikom za ich poświęcony czas i z przykrością oznajmić, iż nie skorzysta z usługi. Oczywiście zapłaci ale na pewno nie tyle, ile kosztowałby pełny pakiet czyszczenia jego mieszkania. Jeżeli jednak będą mu grozić pozwem lub pokryciem kosztów to mogą od razu zadzwonić na policję. Ted był upartym człowiekiem, zwłaszcza w kwestiach finansowych toteż zawsze podejmował decyzję, zanim nawet doszło do jakiejkolwiek rozmowy lecz w tym przypadku miało być zupełnie inaczej.
Ted przyłożył dłoń do czarnego pokrętła, przycisnął i przekręcił w lewo. Niestety nie szło mu zbyt dobrze a przyczyną było zapewne złe zamontowanie lub błąd fabryczny, ponieważ jako jedyny w tej dzielnicy posiadał zamek, który otwierał się w drugą stronę. Kiedy w końcu udało mu się otworzyć drzwi, spojrzał przed siebie i otworzył usta tak szeroko, że zapiekły go kąciki ust. Nie miałby co się dziwić, gdyby nie fakt, iż na jego ganku stało dwoje barczystych, przyodzianych w czarno-niebieskie stroje mundurowych.
- Dobry- powiedział wesoło niższy funkcjonariusz, uśmiechając się życzliwie.-Jestem Charles Beadger z...
- Policja New Jersey-przerwał mu złośliwie ten drugi.- Dostaliśmy wezwanie od pańskiej sąsiadki- pani...- w tym momencie zawiesił głos i wyjął z tylnej kieszeni mały notes z metalowym pozłacanym Q na środku. Mężczyzna przewertował parę kartek i zatrzymawszy się w końcu na właściwej stronie wybełkotał: -...pani O’...Doy...le.
- Zgłosiła wzmożony hałas dziś o godzinie drugiej czterdzieści nad ranem, drugi telefon dotyczył znęcania się nad zwierzętami. Powiedziała nam też, że wybił pan okno kuchenne, a odłamki które wpadły do pomieszczenia pokaleczyły...-policjant przerwał swój monolog dostrzegłszy w głębi domu proszek gaśniczy i zaniemówił.
-Czy wszystko w porządku?- odezwał się po dłuższej chwili zerkając na bałagan panujący w mieszkaniu i wyciągając parasol by uchronić się przed wszechobecnym deszczem. Ted zauważył, że nastawienie drugiego oficera diametralnie się zmieniło, więc wykorzystał ten moment.
-T...ttak. E.. wszystko jest... w jak najlepszym porządku - Wyrzucił z siebie, zmuszając się jednocześnie do sztucznego uśmiechu. Nie mógł jednak zbywać ich dłużej - wiedział, że prędzej czy później zechcą przeszukać dom, dlatego przyrzekł sobie w duchu, że będzie musiał się stąd wyrwać, kiedy tylko nadarzy się jakaś okazja. Spojrzawszy ponownie na twarz mężczyzny stojącego przed nim – wiedział już co się wydarzy – widział to w jego oczach. Dojrzał też kątem oka jak drugi oficer sięga powoli ręką do kabury i odpina pasek z cichym kliknięciem. Już miał się przyznać, wyciągnąć ręce przed siebie, paść na kolana i poddać się.
Jednak zrządzenie losu lub według Teda – przeznaczenie sprawiło, że w następnej sekundzie z krótkofalówki przyczepionej do ciemnego paska wydobył się szum.
-[...] Bravo 2.45 Brilton prark. Do wszystkich jednostek.
Ted spojrzał na policjantów, którzy pokiwali głowami i podeszli do radiowozu. Pierwszy oficer wsiadł do auta włączył syrenę i odjechał z piskiem opon. Jego partner Charles wpatrywał się przez dłuższą chwilę w kierunku odjeżdżającego Chevroleta Captiva, zapisując coś zawzięcie w swoim notesie. Stojący w drzwiach Ted nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Bez większego namysłu zamknął frontowe drzwi i pobiegł w kierunku tylnego wyjścia. Biegł ile sił w nogach mając nadzieję, że ciężki i gęsty deszcz sączący się przez chmury nad jego głową pozwoli mu niezauważenie przedostać się w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Co jakiś czas musiał wspinać się na ogrodzenie lub parkan stanowiący granicę jakiejś przybudówki, czy też przekraść się przez czyiś ogród. Zadanie to było biorąc pod uwagę miejscowość - nie lada wyzwaniem, gdyż mieszkańcy Countburry Spring cenili sobie bezpieczeństwo i to ponad wszystko. Gdy pokonywał kolejne kilometry przecinając pojedyncze posesje natrafiał na alarmy zbliżeniowe kiedy przeszedł za blisko drzwi, światła na fotokomórkę czy też po prostu wściekłego „psa ogrodnika”, jak potocznie zwykł mawiać człowiek gustu - Capone Enfach znany Tedowi z telewizyjnego show na temat geniuszu ludzkiego umysłu.
Kiedy wreszcie dotarł do Holland Tunnel zatrzymał się by nieco ochłonąć i złapać oddech. Pogoda nieco się poprawiła. Słońce wychynęło zza chmur a jego pierwsze promienie odbijały się tu i ówdzie od rozległych kałuż rażąc niemiłosiernie Teda po przyzwyczajonych do ciemności oczach. Przymykającąc powieki i ociekając wodą rozglądał się szybko dookoła chcąc się upewnić, że w okolicy nie ma żadnego patrolu. Wszystkie radiowozy są pewnie w Brilton park ale po co ryzykować, lepiej zawsze zachować czujność. Co prawda mógłby iść przez całą drogę pieszo ale po co? Nawet jeśli, to idący przez Holland Tunnel przemoczony, brudny i ledwo zipiący człowiek wzbudzi o wiele więcej podejrzeń, niż jadąc taksówką. Właściwie to nie widział większej różnicy w wyglądzie między sobą a setkami innych osób, które podróżowały taksówkami, lub też byli ich właścicielami, zwłaszcza jeżeli ponad połowa z nich to brudni imigranci, złodzieje, oszuści, czy byli więźniowie próbujący ułożyć sobie normalne życie po odpokutowaniu za niecne czyny, których niegdyś się dopuścili. A on mógł być właśnie jednym z nich. Wyciągnął przed siebie rękę, by po chwili zatrzymała się przed nim jedna z kilku tysięcy taksówek. Siedzący w niej czarnoskóry mężczyzna uśmiechnął się życzliwie ukazując jednocześnie dość sporą znajdującą się między zębami trzonowymi szparę. Ted odpowiedziawszy tym samym uśmiechem, wsiadł do auta.
Rozdział II
- Proszę.- Powiedziała z wyrzutem kelnerka w czerwonym fartuchu, spoglądając z góry na mężczyznę przyodzianego w czarny jak węgiel płaszcz.. Przemęczona całym dniem ciężkiej pracy, kobieta pomyślała, że to kolejny bogaty biznesmen, który nie może zwrócić swej ważnej persony w stronę zwykłej kelnerki, jakby mógł się czymś od niej zarazić. Codziennie przewijały się tu takie typy-siedząc, czytając gazetę i popijając kawę w nadziei pozbierania myśli po konferencji prasowej lub innej równie nudnej czynności. Przez pierwsze kilka sekund nie raczył nawet zerknąć w jej stronę, lecz po chwili, wyrwany jakby z transu drgnął, poderwał głowę z nad gazety i spojrzał na nią wzrokiem pełnym zdumienia.
Był zaskoczony widząc wściekle różowe włosy, które specyficznie przycięte, sprawiały wrażenie praktycznie niewidocznych na tle migoczącego różowego neonu z napisem New York BG’s coffe. Mężczyzna wstał powoli i uniósł rękę kelnerki, odstawiając znajdującą się weń kawę, a następnie w niezwykle szarmancki sposób pocałował kobietę w nadgarstek.
-Dziękuję i przepraszam za moją nieuwagę.-odparł z przejęciem. Kobieta zdziwiła się kiedy dostrzegła tak nagłą zmianą w jego zachowaniu, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna popsuł swoje dobre drugie wrażenie. Drapiąc się po zaroście i ziewając ospale, ukazał jednocześnie znajdujące się pomiędzy jego zębami resztki omletu z pieczarkami. Z twarzy kelnerki uśmiech spełzł niczym wąż- początkowo wyginając się na kilka stron, jak gdyby sytuacja ta rozbawiła kobietę lecz po chwili widać było jej wyraz zniesmaczenia. Odeszła od stolika i zaczęła sprzątać zabrudzoną ladę z małymi widełkami, które służyły zapewne jako trzymadła do gorącej kawy.
Sam uwielbiał tu przebywać w chłodne jesienne popołudnia sącząc swoją małą czarną i przyglądając pędzącym z pracy przechodniom, którzy podobnie jak on, zmagali się z trudem przemieszczania po tak zatłoczonym mieście. Mimo, iż miał mało czasu zdążył się nieco odprężyć zanim znów będzie musiał wracać do biura. Wyciągnął paczkę papierosów z wewnętrznej strony płaszcza i zapalił jednego z zadziwiającą zręcznością jednym długim pociągnięciem zapałki. Z jedną tylko różnicą – zapałkę potarł o stół. Zdołał dostrzec kątem oka, jak zza trzymadeł do kawy spogląda na niego kelnerka, która zapewnie widziała podobny trick w jakimś westernie. Nie zważając na kobietę przy ladzie i małe dzieci bawiące się słomkami dwa siedzenia dalej, spoglądał przez okno na uliczny ruch obserwując uważnie wzmożony ruch uliczny jednak przeszkodziła mu w tym jego komórka.
- Halo?
-Samuel, to ty?- odezwał się głos w słuchawce.
-Dobrze wiesz kto. Nie pogrywaj ze mą, nie dziś.
- Dobra, dobra. Countburry Spring 1955, kojarzysz?- przemówił z przejęciem tajemniczy rozmówca.
-Ta i co z tego?! Po jaką cholerę zawracasz mi głowę?!- odparował Sam, jakby niespecjalnie chciał o tym rozmawiać.
-Ja... no bo...
-Zamknij się!- syknął wściekle.
Okoliczna klienteria wpatrywała się w mężczyznę z szeroko otwartymi oczami, wykazując niezmierne zainteresowanie przebiegającą z napięciem rozmową.
Z racji tej, Sam postanowił się przenieść w bardziej ustronne miejsce, nie oznaczało to jednak, iż będzie przytulne.
-Zwariowałeś?! Żeby mówić o tym przez telefon?! Czy to jest w ogóle bezpieczna linia?! Przez ciebie musiałem się przenieść do jakiegoś obsranego kibla!- wyrzucał z siebie minutę później zbulwersowany Sam.
-Przepraszam i tak to bezpieczna linia- bronił się rozmówca-Czy mogę teraz mówić?
-Tak, tylko szybko!
-No bo widzisz...-zaczął niepewnie...-To znów się stało...-wymamrotał zdenerwowany.
-Co? ale jak to... że co?- zaniemówił Sam i dostrzegł wyraz niedowierzania w lustrze naprzeciw niego.
Po dłuższej chwili mężczyzna opuścił zaniedbaną toaletę bogatszy o jedną informację więcej niż by chciał. Wciąż nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał, stał oniemiały pośrodku kawiarni, wpatrując się tępo w przestrzeń. Obraz wokół niego nie był wyraźny, właściwie nie zwracał już nań uwagi. Był wyrzuty z emocji. Tę nostalgię przerwał jednak w tym samym czasie jakiś mokry i brudny rzezimieszek, który wpadł na Sama przeklinając siarczyście. Gdy przedarł się przez resztę klientów czekających w kolejce na zamówienie usiadł ciężko na obitej czerwonym materiałem pufie.
-Niech go szlag-wymamrotał pod nosem, otrząsnąwszy się z błota- obyś mi już nigdy nie wszedł w drogę...[/quote] |
|