kelk |
Wysłany: Pią 20:49, 29 Wrz 2006 Temat postu: Elfie Opowieści |
|
Gnał cwałem, oglądając się za siebie co chwilę aby sprawdzić czy już ogłosili alarm. Nie. Za jego plecami było cicho i spokojnie. Chyba nikt w zamku nie zauważył jeszcze jego nieobecności. Tendend kopyt był głośny i miarowy ,szelest suchych liści co jakiś czas przerywał dźwięk kopyta uderzającego o twardy korzeń starych, łysych drzew zaburzając rytm. Księżyc w pełni oświetlał wąską ścieżkę. Taki galop wymagał od jeźdźca nie lada zręczności i bystrego oka, aby wszystko nie skończyło się upadkiem z konia przez gałąź wdzierającą się na trakt. Jednak Caarel nie na darmo ćwiczył jazdę konną latami na farmie, zanim to wszystko się stało. Otrząsnął się aby pozbyć się tych strasznych myśli. Teraz musi się skupić na ucieczce. Jego głównym celem było jak najszybciej dostać się do Selui. Nie będzie to takie łatwe, za kilka godzin świta, a Alanel długo nie wytrzyma takiej szaleńczej jazdy. Tak długo stał w stajni bez użytku, że stracił kondycję. Był więziony razem ze mną, druh na dobre i na złe. Tylko na nim mogę polegać. Myślał Caarel. Zimny powiew październikowego powietrza chłostał mu twarz, a ogołocone z liści drzewa sprawiały upiorne wrażenie, jakby chciały go zatrzymać. Ta okropna wizja sprawiła, że chciał jak najszybciej wyjechać z tego lasu spiął konia piętami mocniej, na reakcję nie trzeba było długo czekać, Alanel przyspieszył natychmiast. Ta para była tak ze sobą zżyta, że swoje zamiary i potrzeby wyczuwali instynktownie.
Las zaczął się przerzedzać, ogromnie drzewa o upiornych konarach ustępowały miejsca mniejszym i coraz mniej dorodnym drzewom, zmienił ton również odgłos kopyt, zamiast ubitej ścierzki miał pod sobą suche trawy i krzaki. Zaczęło świtać. Niebo z granatu powoli przechodziło w błękit a potem w szarość a pagórkowate przestrzenie spowiła mleczna mgła sięgająca strzemion. Caarel nagle poczuł straszne zmęczenie.
- Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce, aby odpocząć. Tej nocy znowu czeka nas wyczerpująca podróż. - powiedział Caarel do konia.
Dla niego niebyło w tym nic dziwnego, bo czuł, że Alanel doskonale rozumie każde słowo, które wypowiada jego pan.
Ruszyli przed siebie w poszukiwaniu miejsca nadającego się do odpoczynku, tak, aby ich nikt nie znalazł. Pojechał przed siebie, i po niedługiej przejażdżce znaleźli idealne miejsce.
Zagajnik był mały i umieszczony w dość głębokiej dolinie. Gęsto zarośnięty drzewami przepuszczał nie wiele światła. Wyglądał na bardzo swojsko i roztaczał aurę bezpieczeństwa, obaj to wyczuli. Rosły am głównie graby i lipy o potężnych konarach, ale nie tak nieprzyjaznych jak w lesie , który mijali. Caarel znalazł polanę dla swojego konia. Sam zebrał gałęzie i wykonując kilka skomplikowanych gestów szeptał w dawno zapomnianym języku formułę zaklęcia. Pomiędzy jego dłońmi zaczęły ukazywać się wiązki ognia, coraz większe i gorętsze. Caarel skierował strugę ognia i w jednej chwili podpalił stosik drewna. Jesień tego roku była wyjątkowo sucha i wietrzna. Chciał rozpalić niewielki płomień, aby jednocześnie móc się ogrzać i nie przyciągnąć unoszącą się ponad lasem strugą dymu wydobywającego się z ogniska. Ułożył się do snu modląc się, aby nikt go tu nie znalazł. Gdy tylko przyłożył głowę do posłania z liści i mchu zasnął.
************************************
Selua jesienią zawsze wydawała się Caarelowi wyjątkowo przygnębiającym miejscem a zwłaszcza w czasie jesieni. Pełne przekup ulice i gwar nie wydawały się zbyt przyjaznym miejscem dla elfa takiego jak Caarel. Nie lubił tłoku. Przebywanie pośród większej grupy ludzi przyprawiało go o nieuzasadniony niepokój a wręcz lęk. Jednak starał się przemóc myślą , że i tak musi ją znaleźć. Mimo swojej niechęci Caarel wtopił się w tłum. Wiedział, że już go szukają a szpicle imperium mogą być wszędzie. Tłum był bezpieczniejszy. Pamiętał dokładnie każdą uliczkę tego miasta, więc bez trudu odnalazł tutejsze karczmy. O dziwo, że stały koło siebie ruch w nich wydawał się być taki sam. Różnica między nimi tkwiła w tym, że do jednej uczęszczali ludzie ogólnie szanowani i przeciętni mieszczanie. Do drugiej natomiast bardzo podejrzane osobowości. Selua nie cieszyła się niską stopą przestępczości, co powodowało równomierne rozłożenie klientów na obie karczmy. Oczywiście nieoficjalnie wszyscy wiedzieli o tym podziale, ale nigdy nikt nie powiedział o tym na głos. To kwestia zasad, poza tym taki podział odpowiadał mieszkańcom , gdyż w miarę możliwości zapewniał bezpieczeństwo.
Caarel wybrał karczmę o złej sławie. Miał przeczucie ,że tam będzie większe prawdopodobieństwo znalezienia osoby o którą mu chodziło. Zostawił konia w przeznaczonym do tego miejscu i wszedł do karczmy. Przy wejściu uderzył go zapach ubrań przesiąkniętych potem i alkoholu. Jednak smród nie przeszkadzał biesiadnikom. Pogrążona w półmroku przestrzeń karczmy wypełniał dym z fajek a podłoga była zabrudzona do granic przyzwoitości. Przy barze stał bardzo gruby mężczyzna. Miał przyjazny wyraz twarzy. Caarel podszedł do baru. Z kąta karczmy doszedł go głośny rechot grupy krasnoludów. "Zapewne śmieją się z jakiegoś sprośnego kawału"- pomyślał Caarel. Usiadł na drewnianym krześle przy barze.
- Witaj elfie. - Przywitał go karczmarz.
- Witaj człowieku. Daj mi piwo.
Na krześle obok niego siedziała zakapturzona i przygarbiona postać, przyglądając się jej Caarel nijak nie mógł rozpoznać rasy tego osbnika. Popijał on piwo nic nie mówiąc.
- To dziwak- powiedział karczmarz widząc zainteresowanie w oczach Caarela- przychodzi tu dość często, ale nikt nie wie skąd pochodzi, ani skąd się tu wziął.
- Karczmarzu, pewnie znasz w tym mieście każdego.
- Hmmm.. Selua to duże miasto. Trudno znać każdego.
- Obiło Ci się o uszy imię Rissa z Cahlate??
- Muszę pomyśleć.
Caarel rzucił na stół złotą monetę, która zabrzęczała i potoczyła się przed jego rozmówcę, poczym zatrzymała się przed nim.
- Aaa coś zaczyna mi świtać.
- Nie łódź się więcej nie dostaniesz.- Mruknął mrożącym głosem Caarel.
- No dobra, Rissa to czarodziejka. Mieszka w jednej z kamienic w podejrzanej dzielnicy. Jak wiesz nie jest to typowe dla szanującej się czarownicy. Ona coś musi ukrywać. Nie wiem gdzie dokładnie mieszka. Więc musisz jej poszukać. To wszystko co wiem.- powiedział karczmarz uśmiechając się bez śladu wesołości.
**********************************************
Myśl "jak odnaleźć Rissę" męczyła Caarela bez przerwy. Leżał na pryczy w tanim zajeździe patrząc w sufit. Pokój, który wynajął (o ile ktoś miał tupet nazwać to pomieszczenie pokojem) był wyjątkowo obskurny. Ściany raziły szarością obsypującego się tynku. Jedynymi meblami tutaj był wyjątkowo twardy siennik, w którym już chyba dawno nikt nie wymieniał wkładu i resztki komody wysypane w kącie zapewne po jakiejś ognistej libacji. Smugi światła leniwie sączyły się przez szpary w okiennicach tworząc wzory na ścianie. Caarel próbował skupić się jak najbardziej na swoim problemie. Nic nie przychodziło mu do głowy. Zrezygnowany postanowił zejść na dół i zjeść coś w zajezdni. Schodząc, zauważył przez okno kilka postaci zsiadających z koni. Wszystkie konie były czarne, a ich jeźdźcy ubrani w długie płaszcze z kapturem. Caarel zasiadł przy stole i zamówił posiłek. Nagle z hukiem otwarły się drzwi. Do sali weszło pięciu uzbrojonych mężczyzn, którzy zajęli miejsce przy jednym ze stołów. Mijały minuty a Caarel ukradkiem przyglądał się postaciom. Zauważył, że szepczą oni coś do siebie i wskazują co jakiś czas w jego stronę. Caarel nagle zrozumiał "łowcy głów" i zanim zdążył wstać od stołu został okrążony. Caarel wyjął swój mały, zdobiony sztylet i krzyknął formułę zaklęcia. Rozbłysło oślepiające światło, a Caarel zyskał kilka sekund na ucieczkę. Zwinnie przecisnął się między napastnikami unikając ciosów zadawanych na oślep. Biegł jak najszybciej potrafił. Wsiadł na konia i ruszył. Zaczęło zmierzchać. Caarel kierował się w stronę lasu. Słyszał za sobą pościg. Pewnie za moją głowę wyznaczyli niemałą nagrodę. Wjechał między drzewa. Na całe szczęście las był gęsty. Wjechał na małą polanę i nie patrząc za siebie rzucił zaklęcie więzów. Usłyszał głuchy dźwięk spadającego z konia człowieka. Zostało czterech pomyślał. Puścił wodze i zaczął powiększać kule ognia między dłońmi. Kula była idealnie symetryczna i piękna a zarazem nie bezpieczna i śmiercionośna. Caarel często dla zabawy wytwarzał takie kule, aby móc im się przyjrzeć. Wiązki ognia tańczyły w środku w rytm niesłyszalnej muzyki, którą Caarel wyczuwał. Wiedział, że marnotrawienie mocy dla zabawy jest nieetyczne a mistrz by go skarcił, ale nie mógł się oprzeć. Teraz to, co innego. Robi to w obronie własnej.- Swoją drogą- pomyślał Caarel- Ciekawe, czy ostrzegli łowców głów, o tym, że dzieciak, którego mają złapać rzuca zaklęciami. Uśmiechnął się w duchu, ale zaraz oprzytomniał. Skupił całą siłę woli , aby trafić w przeciwnika mając nadzieję , że Alanel wie gdzie uciekać. Rzucił za siebie ogień, znowu usłyszał spadające ciała i krzyk bólu płonących. Tym razem trafił dwóch. Po chwili obejrzał się za siebie. Kilka metrów za nim gnali oprawcy. Caarel wyjął swój zdobiony sztylet i użył telekinezy. Sztylet lecąc w powietrzu z głośnym, złowrogim świstem za głową Caarela trafił prosto w serce prawie doganiającego go już mężczyznę. Znów usłyszał znajomy mu już dźwięk upadającego człowieka. Przywołał swój sztylet, który przyleciał do niego w jednej chwili umazany krwią. Został ostatni. Caarel zauważył, że jeździec, który za nim goni to kobieta. Pęd wiatru zrzucił jej kaptur, a długie, kasztanowe włosy zaczęły falować wokół jej głowy. O dziwo Caarel zauważył, że w jej oczach nie ma nienawiści i chęci zabijania. Wszedł na sekundę do jej myśli. Zatrzymał się. Utworzył wokół siebie magiczną tarczę i odwrócił się w stronę ścigającej.
-Czego chcesz?- zapytał z prawdziwą ciekawością Caarel- bo wiem na pewno, że nie mojej głowy, widziałem to w Twoich oczach.
-Tak, wiedziałam, że to potrafisz. Wiedziałam, że Cię w końcu znajdę. Nazywam się Rissa czarodziejka z Cahlate. Wiem, że mnie szukałeś chłopcze.- Rissa widząc zdziwienie w oczach chłopca roześmiała się- Przecież jestem czarodziejką, mam swoje sposoby.
- Udowodnij, że jesteś Rissą!- krzyknął Caarel.
-Hmmm- wydała z siebie kobieta- może to Cię przekona. Machnęła ręką i suche liście zaczęły wirować, aż utworzyły trąbę powietrzną wielkości człowieka.
-Tak, teraz widzę, że jesteś czarodziejką, nic poza tym.
- Będziesz musiał mi zaufać.- Uśmiechnęła się drwiąco.
Alanel zaskoczony jej pewnością siebie zaniemówił…
Cdn. |
|