kabat |
Wysłany: Sob 17:40, 27 Lis 2010 Temat postu: Historia wielkiej ciekawości |
|
Hej;) To moje pierwsze opowiadanie. Pozmieniane według uwag użytkowników z forumksiążki. Czekam na nowe uwagi/oceny.
Historia wielkiej ciekawości
Chłopak wywrócił się o podstawioną nogę. Z torby upadającego wysypały się książki. Nikt nie spojrzał na szukającego podręczników ucznia.
Jacek nie miał łatwo w szkole. Nawet nauczyciele za nim nie przepadali. Jeśli się nudzisz – idź ponabijaj się z niego. Masz zły dzień, znowu matka zrobiła kanapki z ohydnym pasztetem? Serio, ulżyj sobie. Możesz go wyzywać, wyśmiewać, jeśli w pobliżu nie ma nauczycieli to i uderzyć. Przecież on i tak nic nie czuje, nie?
Wśród hałasu panującego na korytarzu rozległ się ryk dzwonka dający znak na powrót do sal. Wszystkie dzieciaki i nauczyciele zaczęli swój marsz, podobni w swojej reakcji do psów Pawłowa.
Tylko w toalecie na drugim piętrze siedział chłopiec zamknięty w kabinie przez starszych „kolegów”. Nie przejmował się swoją sytuacją i choć smród był straszny, oddychał głęboko wdychając zapachy odchodów i moczu. Uśmiechał się przy tym, jakby nie rozumiał swojej sytuacji. Rozległ się odgłos kroków i Jacek już wiedział kto się zbliża.
- Jest tam kto?! – krzyknął woźny.
Pan Władek był jedyną osobą, która interesowała się losem chudego chłopaka z pierwszej „G”. Zdarzało mu się nawet zanieść skargę dyrekcji na gnębicieli, za co nie był lubiany wśród uczniów.
- Który to już raz cię tu znajduję? – zapytał, wyciągając miotłę, która blokowała klamkę. Rozległ się trzask i po chwili w drzwiach ukazał się dozorca, średniego wzrostu, chudej postury. Siwe włosy błyszczały od tłuszczu w skąpym świetle męskiej ubikacji.
- Skurwiele – mruknął w odpowiedzi.
- Co mówiłeś? – zapytał, spoglądając na chłopca.
- Nic. Muszę iść na lekcje – odparł i zaczął przeciskać się obok staruszka.
- Poczekaj, po co ten pośpiech? – Przytrzymał chłopaka z koszulę. – Twoja klasa wyszła do teatru, i tak ich nie dogonisz. Chodź za mną – powiedział i skierował się do drzwi.
Chłopiec pobiegł za nim. Zeszli do piwnicy. Mieściło się tam pomieszczenie, w którym w czasie przerw chował się woźny. Jacek leniwie rozejrzał się po ścianach zastawionych półkami z narzędziami, zatrzymując wzrok na zdjęciu woźnego w garniturze z dyplomem w dłoni.
- Tutaj. – Głos pana Władka rozległ się z drugiego pomieszczenia.
Jacek przeszedł do większego pokoju. Nigdy nie widział by te drzwi stały otworem. Podążył za głosem dozorcy. Pierwsze co mu przyszło do głowy to, to że wpadł właśnie w pułapkę woźnego-kata. Cała izba wyglądała jak średniowieczna sala tortur. Zamarł. Jednak starszy pan siedział przy stole i ręką przywołał go do siebie, wskazując drewniany taboret.
- Siadaj, nie stój tak. Blado wyglądasz, źle się czujesz? – zapytał.
- Wszystko w porządku. – odparł Jacek. Usiadł i rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu. Tu nic nie było w porządku. Co do cholery robiło krzesło elektryczne w piwnicy pod szkołą?! Półki uginały się pod ciężarem biczów i innych, bardziej wymyślnych przyrządów, których Jacek nie potrafił, lub nie chciał nazwać. Białe ściany wyglądały na brudne od rdzy. Rdza na ścianach? Nie, to na pewno nie to.
- Nie przejmuj się tym sprzętem, to tylko kolekcjonerskie hobby – powiedział pan Władek.
Uśmiechnął się, jednak dla Jacka był to uśmiech szaleńca. Przypomniał mu się Jack Nicolson z „Lśnienia”. Woźny rozsiadł się wygodnie na krześle.
- Znasz historię Maćka Dobrzyńskiego? – zapytał.
- Nie – zaprzeczył.
- We wsi niedaleko stąd był chłopiec. Znęcali się nad nim chyba wszyscy z ojcem na czele. Parę tygodni temu przyszedł do szkoły na przerwie, wyjął broń i zaczął strzelać. Zabił pięć osób, kilkoro poważnie ranił. Później wybiegł ze szkoły i nikt go odtąd nie widział, ale policja nie przerywa poszukiwań.
Teraz coś mu zaświtało. Chyba czytał o tym wydarzeniu w gazecie.
- Chcę ci powiedzieć tylko, że nie musisz się dawać tym gnojkom z drużyny koszykarskiej.
A co, mam ich zabić? – pomyślał Jacek. Woźny spojrzał na zegarek.
- Muszę jeszcze naprawić biruko w sali na parterze. Mam coś dla ciebie – powiedział. Zaczął grzebać w jednej z szafek. Po chwili wyciągnął czarne pudełko rozmiarów małej walizki. – Weź to, może ci się przydać.
Jacek zauważył, że oczy mężczyzny zdają się pulsować zmieniając kolor z piwnych na czerwone.
Ależ jestem zmęczony – pomyślał Jacek.. Zamrugał i skupił się. Oczy były piwne jak zwykle. Zerknął na pudełko. Woźny podał mu je. Mam tylko nadzieję, że nie daje mi czyjegoś ucha – pomyślał. Zaśmiał się w myślach z własnego żartu. A jeśli jednak? Wzdrygnął się.
- Weź to, tylko schowaj dobrze. A teraz idź stąd.
Jacek zdał sobie sprawę, jak bardzo chce wyjść na świeże powietrze. Rzucił grzeczne „do widzenia” w stronę dozorcy i wycofał się z piwnicy.
Gdyby odwrócił się i spojrzał na twarz mężczyzny zauważyłby na niej zadowolenie jak po dobrze wykonanej pracy. I lekko pulsujące czerwono-piwne oczy.
Wyszedł na dwór w ciepłe październikowe popołudnie. Słońce nadal grzało choć była prawie szesnasta. Wiatr poruszał gałęziami potężnego dębu, który stał na środku szkolnego dziedzińca. Podobno posadził go pierwszy dyrektor szkoły w 1856 roku.
Opuścił teren szkoły i ruszył przez park. Pogrążył się w myślach o rozmowie z woźnym. Minął zieloną strefę, jak w myślach nazywał skwer i wąskim chodnikiem wśród szarych bloków dotarł pod swoją klatkę.
Otwierając drzwi obejrzał się za siebie. W piaskownicy dzieciaki wolne od obowiązku szkolnego śmiały się wesoło. Na ławeczce osiedlowe dresy paliły papierosy rozmawiając i oglądając się za dziewczętami. Sąsiadka wyszła na spacer z psem. Wszystkich otaczały wysokie bloki, które rzucały cień na cały plac. Z któregoś z okien dobiegała kłótnia.
Jacek nacisnął klamkę i wspiął się po schodach do mieszkania na trzecim piętrze. Wszedł i zamknął drzwi za sobą. Mieszkanie było całkiem przytulne, dwa pokoje, kuchnia i łazienka.
Rodziców nie było w domu. Wyjechali na wakacje zostawiając go na dwa tygodnie. Nie miał rodzeństwa, więc został w domu sam. Nie miał też babci, która gotowałaby mu obiady, więc po chwili zastanowienia wyjął z lodówki frytki i wrzucił je na patelnie. Włączył radio, akurat grali „Highway To Hell”. Po chwili zmienił stację, jakaś audycja o szkodliwości palenia dla osób z otoczenia. Wyłączył odbiornik wrzucił frytki na talerz i polał ketchupem. Niezły przysmak, co?
Poszedł do pokoju zabierając po drodze plecak. Rozłożył się wygodnie na łóżku i z widelcem w jednej dłoni, a talerzem w drugiej zaczął jeść. Zmartwił się nagle. Zerknął na torbę. Leżała w kącie pokoju. Ktoś starannie wypisał na niej „JESTEM FRAJEREM”. Odłożył swój obiad na stół i podniósł plecak. Wygrzebał czarne pudełko i odchylił wieko. W środku znajdowały się brudne szmaty. To jakiś żart? Ze złości rzucił pudełko o ścianę. Coś stuknęło. Podbiegł i wyjął przedmiot? (pistolet), ze szmat. Zaniemówił. W pierwszym momencie przeraził się, po chwili jednak pomyślał o ekipie, która się nad nim znęca, jak klęczą przed nim i błagają o życie. Gnojki płaszczą się przed nim i z przerażeniem w oczach krzyczą obietnice przyjaźni. Spodobała mu się ta wizja. Odpłynął. Po chwili jego oddech się zwolnił i Jacek zapadł w sen.
Następnego dnia Jacek nie pojawił się w szkole. Trzeciego i piątego także.
Mężczyzna siedział na ławeczce w parku. Spokojnie wertował gazetę. Chłopiec zakradł się do niego od tyłu. Mimowolnie zerknął na gazetę, w której na pomarańczowo było zakreślone: „Jacek Szymański, uczeń liceum ogólnokształcącego w Szczałkowicach został znaleziony z przestrzeloną głową. Policja…”.
Schylił się po pieniądze, i gdy sięgnął po portfel starszy mężczyzna w jednej chwili łapał go za gardło i bez słowa zajrzał mu w oczy. Nigdy nie śmiał się z piekła.
Pan Władek jeszcze chwilę oglądał się za uciekającym biedakiem. Spojrzał na zakreślony tekst. Gdyby go zapytano mógłby powiedzieć parę słów o okolicznościach samobójstwa Jacka i ukryciu zwłok Maćka Dobrzyńskiego (wielka skrzynia w rogu piwnicy). Ale nikt go a nie pytał, a skromny dozorca szkolony nie chce być na pierwszych stron gazet, nie? |
|