memento |
Wysłany: Czw 17:51, 17 Lut 2011 Temat postu: |
|
Nie podoba mi się, ale jest parę kwiatków, które poprawiły mi samopoczucie.
Cytat: | Zwierzęta niczym nie przypominały tych znanych ludziom z ziemi. Wśród nich wyróżniał się m.in. masywny Galarop przypominający słonia z rogiem zamiast trąby i kolorowymi piórami zaraz za nim. |
Niczym nie przypominały zwierząt, ale słonia już tak.
Cytat: | Stracił wielu swoich przyjaciół i nigdy tego im nie wybaczył. |
Ta kwestia pojawia się w dialogu, więc to żaden błąd, ale brzmi to jakby pułkownik nigdy nie wybaczył tego swoim przyjaciołom
Cytat: | Choć, musisz coś zobaczyć |
Choć?
Cytat: | w tym momencie dźwięk na materiale zanikł, a przez okno znajdujące się obok drzwi wpadła grupa dziwnych karykatur, które jak sądziliśmy rozszarpały wszystkich ludzi znajdujących się w pomieszczeniu, bo ekran zalała krew. |
Wyobraziłem sobie grupę karykatur wpadających przez okno, karykaturę Busha, Jacksona, Britney Spears.
Aha, jeszcze jedno. Czy jesteś pewny, że nazwisko Pałers, przy takiej pisowni jest odpowiednie?
PS nie musisz cenzurować wulgaryzmów |
|
cowboy |
Wysłany: Czw 16:40, 17 Lut 2011 Temat postu: Strefa 26 |
|
Wstęp
Rok 2164. Niepohamowany rozwój technologiczny pozwolił ludzkości na odkrywanie i kolonizację co raz to nowszych i dalszych planet. Rozpoczęto także badania biologiczne, mające na celu odnalezienie sposobu na dręczące ludzi choroby.
Wszystko dobrze się układało, do czasu gdy jedna ze stacji badawczych o nazwie Sailor 26 niespodziewanie zerwała kontakt z kolonią ludzi na planecie Cirkus, po której orbicie krążyła.
Chcąc zbadać sytuację kolonia wysyła na pokład Sailor'a 26 oddział komandosów, a jednym z nich był Kapral Eliot „cowboy” Fox.
Dzień 1
Gdzieś w odległej galaktyce, zwanej Galaktyką Olutulusa była mała planeta Cirkus, której piękna nie wyrażą żadne słowa. Porastała ją bujna roślinność, mieniąca się po zmierzchu najróżniejszymi kolorami tęczy. Zwierzęta niczym nie przypominały tych znanych ludziom z ziemi. Wśród nich wyróżniał się m.in. masywny Galarop przypominający słonia z rogiem zamiast trąby i kolorowymi piórami zaraz za nim.
Na orbicie planety krążyła stacja badawcza, do której zmierzał mały statek transportowy z grupą komandosów, mających za zadanie zbadać powody dla których kontakt został zerwany.
– Dobra panienki. Zaraz dotrzemy na miejsce i żeby było jasne, nie jest to wypoczynkowy kurort. Dlatego żebyście mi tam zaraz nie zdechli omówimy kilka zasad... – Nie ma jak podnoszące na duchu szkolenie BHP przed akcją, pomyślałem słuchając wykładu pułkownika Pałerasa.
– Zakładać maski i łapać gnaty, panienki. – ryknął Pałers, gdy transporter dobił do doku stacji.
Nagle właz otworzył się i na rozkaz pułkownika wbiegliśmy na pokład stacji. Wszędzie wokół panowała ciemność, toteż zapaliłem latarkę, by móc lepiej się rozejrzeć. Pozostali uczynili to samo. Ściany lądowiska były podziurawione od kul, bądź poprzepalane kwasem. Gdzieniegdzie pokrywały je plamy lepkiej mazi.
– Witam w Strefie 26 – oznajmił Pałers, po czym dał znak pilotowi transportowca, że może już lecieć. Zostaliśmy sami.
– Co tu się stało? – spytałem, podchodząc do dziwnego śluzu. Nim jednak zdążyłem postąpić choćby dwa kroki usłyszałem za sobą głos pułkownika.
– Kapralu co wy robicie? – spytał, a jego głos nie brzmiał przyjaźnie. Odwróciłem się i spróbowałem coś powiedzieć.
– Ja tylko... – wykrztusiłem, jednak po chwili on złapał mnie za mój mundur i ze srogą miną rzekł.
– Nie potrzebuje tu bohaterów jasne? Robisz to co Ci każę i nic więcej. Jak każe biec, biegniesz, jak każe skakać, skaczesz. Zrozumieliśmy się? – wtedy po raz pierwszy widziałem jego twarz z bliska. Od czubka jego lewej strony głowy, aż po podbródek biegły trzy blizny.
– Tak jest! – odpowiedziałem.
– Dobrze, a teraz do szeregu! – zwolnił uchwyt i pchnął mnie do szeregu, po czy sam stanął na jego czele.
– Ruszamy! – rozkazał i cała kolumna ruszyła w głąb mrocznego korytarza.
Szliśmy gęsiego jeden za drugim, badając kolejne sektory stacji. Co jakiś czas napotykaliśmy porozbijane aparatury, naczynia, czy nawet rzeczy osobiste załogi, ale żadnego żywego ducha. Zbliżyłem się do idącego przede mną Ortisa.
– Czy on zawsze taki był? – spytałem szepcząc.
– Kto? Pułkownik? Nie kiedyś był inny.
– To znaczy?
– Kiedyś śmiał się, był bardziej na luzie. Inaczej niż teraz – wyjaśnił Ortis.
– Jaja sobie ze mnie robisz...
– Nie, naprawdę. Kiedyś był taki, ale pewnego razu dowództwo zrzuciło go i jego ludzi wprost pod ogień nieprzyjaciela. Stracił wielu swoich przyjaciół i nigdy tego im nie wybaczył. Po powrocie przyrzekł sobie, że nigdy więcej do czegoś takiego nie dopuści. Dlatego teraz jest taki surowy – Historia pułkownika dała mi wiele do myślenia, zaczynałem go nawet rozumieć.
W końcu dotarliśmy do centrum dowodzenia całej stacji. Drzwi jednak były zamknięte.
– Johnson obejdźcie to – rozkazał Pałers i komandos natychmiast zabrał się do pracy. Nie minęło nawet pół minuty, a zamek został złamany.
Ostrożnie je otworzyliśmy, a towarzysząca temu para wypełniła wszystko wokół, niemal całkowicie nas oślepiając. Poczekaliśmy chwilę, aż dym nieco opadnie i w pełnej gotowości do otwarcia ognia weszliśmy do środka. Początkowo nic się nie działo. Gdy zaczynaliśmy sądzić, że jesteśmy sami, nad naszymi głowami przeleciał pocisk, który uderzył w monitor komputera niecały metr od Corela, który wrzasnął odskakując jak panienka.
– K****, co jest!
Rozejrzeliśmy się wokół szukając agresorów. Na pierwszy rzut oka nie było nikogo, aczkolwiek dostrzegłem ruch za jednym z generatorów w prawym rogu pokoju. Skinąłem na Ortisa i razem podeszliśmy w tamto miejsce.
Ostrożnie zbliżyłem się do maszyny. Ubezpieczany przez Ortisa wyjrzałem za róg i z wielką ulgą ujrzałem za nim przerażonego mężczyznę o ciemnej karnacji i w białym fartuchu, drżącymi dłońmi ściskającego karabin.
– Tylko spokojnie, niech pan opuści broń. Nic panu nie grozi – zapewniałem mężczyznę, który ani myślał rozstać się z karabinem. Nagle usłyszałem głos pułkownika.
– Kapralu co tam robicie?! – spytał, a ja odpowiedziałem, nie spuszczając wzroku z mężczyzny:
– Naukowiec!
– Dawajcie go tu! – polecił mi Pałers, więc znów zwróciłem się do przestraszonego człowieka, powoli wyciągając do niego dłoń. Pamiętam, że serce waliło mi wtedy jak szalone.
– Jestem Eliot. Wraz z przyjaciółmi przyszliśmy was stąd wyciągać, więc proszę opuścić broń i pójść z nami. Obiecuję, że nic się panu nie stanie – zapewniałem mężczyznę, który zmierzył mnie podejrzliwie, opuścił karabin, chwycił moją dłoń i razem opuściliśmy kryjówkę.
Ponownie sprawdziliśmy całe pomieszczenie, upewniając się czy nikogo więcej nie ma, po czym zamknęliśmy drzwi. Johnson i Dag zaczęli przeszukiwać dane w komputerach, próbując dowiedzieć się czegoś na temat wydarzeń, mających tu miejsce. Pułkownik składał meldunek bazie, a Corel i Ortis korzystając z okazji ucięli sobie drzemkę. Mi natomiast przydzielono wyciągnięcie informacji z ocalałego naukowca.
– Kim jesteś? – spytałem mężczyznę, a on rozglądając się nieustannie dookoła wyszeptał.
– Nazywam się doktor Lambo. One nas obserwują, nieustannie obserwują... – urwał kuląc się, jakby osłaniał się przed wybuchem.
– One? – spytałem zdziwiony.
– Produkty – wyszeptał naukowiec i uciekł z powrotem do rogu, w którym go znaleźliśmy.
Siedziałem bez ruchu zastanawiając się nad tym co powiedział Lambo. Co to za produkty? I w co tym razem nas wpakowano?, z zamyślenia wyrwał mnie Johnson, który ze skwaszoną miną rzekł:
– Choć, musisz coś zobaczyć – wstałem z krzesła i dołączyłem do reszty zespołu siedzącego przed monitorem jednego z komputerów. Oglądali jeden z elektronicznych dzienników załogi.
Film pochodził z laboratorium znajdującego się w południowym skrzydle stacji, tuż obok ambulatorium. Grupa naukowców barykadowała drzwi, a jeden nagrywał.
– Tu grupa badawcza ze strefy 26. Nasze badania odniosły niebywały sukces, ale jest jeden problem... Produkty... One jakimś cudem zaczęły same myśleć! Proszę o szybką ewakuację, bo one... – w tym momencie dźwięk na materiale zanikł, a przez okno znajdujące się obok drzwi wpadła grupa dziwnych karykatur, które jak sądziliśmy rozszarpały wszystkich ludzi znajdujących się w pomieszczeniu, bo ekran zalała krew. Dalej już nic nie było słychać. |
|