SpellOfTimeEdit |
Wysłany: Śro 18:25, 22 Lut 2012 Temat postu: Uśmiech śmierci. |
|
Czerń, biel, czerń, biel, czerń, biel. Patrzył na mrugający kursor i czuł pustkę. Pustkę? Trudno nazwać pustką coś, co zżerało go od środka, niszczyło kawałek po kawałku. On wciąż to ukrywał, uśmiechał się, niczym w greckiej sztuce przybierał maski, maski przerażenia, radości, smutku i trwogi. Lata praktyki. Na biurku leżały narzędzia. Ostre nożyczki błyszczały złowrogo, jakby świadome swej roli w nadchodzącym akcie. Cienki pasek pikseli wciąż gasł i zapalał się na nowo. Skierował swoje myśli na ludzi, którzy otaczali go na codzień. Ich również nie obchodził jego los, patrzyli obojętnie przed siebie, wciąż szukając szczęścia, znajdując je na nowo w prozaicznej rzeczywistości, a nawet o tym nie wiedząc. Tik, tak, tik, tak, tik, tak. Spojrzał wrogo na zegar. Że też musiał mu przypomnieć o istnieniu czasu, który nadawał rytm życiu, sprawiał, że każdy nigdy nie miał go dla innych. Sa-mo-tność, sa-mo-tność, sa-mo-tność, zdawały się szeptać krople uderzające raz po raz w szklaną taflę szyby. Jego serce wypełniało wrażenie nieuchronnej beznadziei, wstyd, rozpacz, agonia istnienia, agonia bycia niedostrzeganym przez nikogo. Czy to samo w sobie nie było pewnego rodzaju małą śmiercią? Czas się zbierać, pomyślał. Po twarzy spłynęła pojedyncza łza. Złapał nożyczki i powoli zsunął się z krzesła. Ciach, ciach, ciach. Po nadgarstku spłynęły czerwone krople, tworząc strużki, wdzięcznie lądując na podłodze. Niczym zahipnotyzowany przyglądał się temu zjawisku. Nie czuł większego bólu ponad ten, który rozdzierał go od dawna. Tik, tak, tik, tak. Na polerowanych panelach połyskiwała szkarłatna kałuża. Wszystko wydawało mu się tak niewyraźne, chciał spać... Ostatnią rzeczą, jaką dostrzegł było odbicie, szyderczo uśmiechające się do niego z lustra.
Dwie drogi, dwoje drzwi. Wybieraj lub giń.
Drzwi pierwsze.
Widział własne bezwładne ciało, leżące przez godziny, pogrzeb, a potem... czerń. Niekończącą się czerń, brak światła, brak życia. Void. Nic. Wielka pustka, pożerająca duszę. Zakończenie.
Drzwi drugie.
Ciało leżące na szpitalnym łóżku, stojące krzesła, kroplówki, respirator. Ludzie w różnym wieku stłoczeni w pokoju obok, wpatrujący się w lekarza, najwyraźniej usiłującego im coś wytłumaczyć. Na ich twarzach widoczne przerażenie, lęk przed stratą, poczucie winy.
Zapraszamy do gry.
Nic i coś. Równie niepewne, równie mało pozytywne. Coś w nicości, nicość w czymś. Dobry wybór to brak wyboru. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Trzask. Cholerni ludzie. Dla nich zawsze trzeba się poświęcać, dając coś, czego zapewne nigdy dla nas by nie oddali.
Pik, pik, pik, pik, pikpikpikpikpik, pik, pik, pik. Cud życia. Niewygodne łóżko dające poczucie dyskomfortu. Płacząca matka, stłoczeni interesanci. Udając, że patrzy na nich, widział jedynie zadowolone oblicze odzianej na czarno postaci z tyłu. Uśmiech śmierci.
_______________________________________________________________________________________
Smętny kawałek nędznego formatu, napisany gdzieś pod koniec... bodajże listopada. Strasznie dramatyczne, nie?
Nie wiedziałem w który dział rzucić. |
|