Onomato |
Wysłany: Wto 18:01, 04 Mar 2014 Temat postu: Memo |
|
Memo
Prolog
Nic nie jest w stanie równać się uczuciu, które towarzyszy Ci, gdy widzisz pędzący na Ciebie samochód, a po nim jeden, wielki huk…
Słońce przedzierało swoje promienie przez żaluzje. Dostawały się do pokoju w którym było wszystko: od starego kubka po wczorajszej herbacie, idąc przez szkice i malunki a na resztkach pizzy i kartonu po niej kończąc. Pech chce, że te najbardziej wkurzające z promieni muszą zawsze dostawać się do oczu. Przykrycie głowy kołdrą nie pomaga – no bo przecież gorąco. Tak było również i w tym przypadku. Słoneczne snopy światła wpadały wprost do oczu Flashera.
Flasher jest wyjątkową osobistością. To jeden z tych typów człowieka, który charakteryzuje się jedną ważną cechą: wystarczy, że raz go spotkasz, a zapamiętasz do końca życia. Bardzo szczupły, niezbyt wysoki mężczyzna, lat około dwudziestu pięciu. Ma on włosy długości do ramion, pofarbowane na niebiesko z zielonymi akcentami. Wytatuowany od szyi do pasa: na lewym ramieniu widnieje napis „prawa ręka lewej ręki” i symetrycznie, na prawej ręce „lewa ręka prawej ręki”. Na lewej piersi widnieje logo zespołu Nirvana, natomiast na środku, zaraz pod logiem, wytatuowany został napis: „grab your guitar, walk down the street”. Na całej długości pleców znajduje się największy tatuaż – logo zespołu Sepultura. Zwykle można go było spotkać chodzącego po przedmieściach bez koszulki, w podartych jeansach i starych trampkach lub Martensach. Wiecznie uśmiechnięty, prawie zawsze pijany. Tym razem jednak obudził się niechętnie.
Tego poranka Flashera obudziło słońce. Strasznie tego nie lubił. Obrócił się na drugi bok i próbował zasnąć ponownie, lecz bezskutecznie. Już przecież się obudził – nie zaśnie ponownie, kiedy jasno na dworze. Wstał powoli, uważając, aby nie załapać przy tym bólu głowy. Rozejrzał się dookoła próbując znaleźć coś, czego zapomniał znaleźć wczoraj. Nie mógł sobie jednak przypomnieć co to było. Spoglądając na szafkę przy łóżku zauważył wodę mineralną oraz zegarek – był jednak zepsuty, gdyż pokazywał losowe kreski na cyfrowym wyświetlaczu. Powoli założył buty i smętnym krokiem udał się w stronę kuchni – w lodówce zauważył jedno jajko, stary ogórek oraz mleko. Chwycił z uśmiechem za karton, po czym trzasnął drzwiczkami od lodówki tak, że wszystkie sztućce odezwały się w szufladzie obok. Na stole blisko lodówki leżała przyszykowana miska z płatkami kukurydzianymi i łyżka. Zalał śniadanie mlekiem, po czym udał się z powrotem odnieść karton na swoje miejsce. Gdy otworzył drzwiczki nie zauważył braku jajka, a ogórek znajdował się w innym miejscu.
Wygłodniały, zjadając swoje płatki, przypomniał sobie o wczorajszej rzeczy. Rzeczy, którą zapomniał i którą musi dziś zrobić. Nie dokończywszy śniadania udał się do swojego pokoju. Słońce rzucało promienie już w inną stronę niż na poduszkę – oczywiście, jak na złość. W domu nie było słychać nikogo, wydawał się być opuszczony przez wszystkich. Flasher odsłonił żaluzje, aby dodać trochę więcej światła do pokoju, po czym chwycił za stary plecak leżący w kącie. Wytrząsnął z niego wszystkie kartki, bilety i paragony, po czym zaczął pakować ciuchy. W głowie miał myśl „nie zostanę tu ani chwili dłużej. Muszę go odnaleźć, dziś jest dobry dzień… pora ruszyć w drogę”.
Wychodząc z pokoju udał się z powrotem do kuchni po jedzenie na drogę. Otwierając lodówkę zauważył, że nic w niej nie ma. Poprzeglądał wszystkie szafki naokoło, po czym do plecaka spakował kilka konserw, kilka wczorajszych kromek chleba i nóż. Zmierzając ku drzwi złapał za miskę z płatkami i łyżkę – tego nie zmarnuję, a miska i łyżka przyda się na pewno. Ostatnią rzeczą jaką zrobił przed opuszczeniem domu było rozbicie wazonu. Wyjątkowo pokrzywione, duże i głębokie naczynie, szarego koloru. Flasher chwycił za górę wazonu i z rozbił go o ścianę. Uśmiech zawitał na jego twarzy – wysypały się wszystkie jego oszczędności, było tego nawet sporo. Wyzbierał swój majątek z ziemi i wyszedł z domu nie zamykając drzwi.
Dzień był bardzo słoneczny. Flasher wyciągnął się przed domem, odetchnął z ulgą i wyruszył przed siebie. Miasteczko wyglądało na kompletnie opuszczone: na chodnikach ani żywej duszy, na ulicach – zero samochodów. Sklepy również wyglądały jakby były opuszczone, wszystkie pozamykane.
- Niedzielny poranek. Wszyscy albo śpią sobie smacznie w domach, albo są na porannych mszach w intencji dziadka, babci albo innego wujka – tłumaczył sobie.
Przebył bardzo długą drogę przez miasto, żeby wreszcie z niego wyjść. Stanął przed wielkim lasem, dobrze mu z resztą znanym –odbył tutaj nie jedną wycieczkę. Po chwili zastanowienia, z lekkim uśmiechem, podążył w głąb leśnej ścieżki.
Rozdział I – Placek
Słońce skryło się za koronami drzew. Flasher szedł przed siebie, towarzyszyły mu cienie wysoko wyrośniętych konarów i liści. Droga leśna była pełna zakrętów, bardzo piaszczysta a wokół niej można było jedynie zauważyć wyrastające potężne rośliny. Wędrowcu co chwilę w bucie przeszkadzał, jak mu się wydawało, ogromny kamień o ostrych jak brzytwy krawędziach. Zazwyczaj jednak okazywał się to malutki kamyczek. Przeszedł jednak parę kroków i znów to samo, mógłby przysiąc, że to ten sam kamień, chociaż wyjmował go przed chwilą. Sprawa powtarzała się kilka razy, po czym wkurzony Flasher ściągnął buty i dalej przeszedł kawałek boso.
Kiedy wędrowiec wyszedł z cieni drzew i z drogi leśnej na drogę polną usłyszał lekki wybuch. Coś jakby pęknięcie balonu, albo uderzenie czegoś małego o ścianę. Flasher przez chwilę główkował, aż wreszcie przypomniał sobie ten dźwięk – był to wybuch małej petardy. Wraz z tym odgłosem przypomniała mu się historia z dzieciństwa, kiedy to jeszcze nie był tak nazywany, a jego włosy nie miały jeszcze niebieskiego koloru.
Działo się to jakieś 18 lat wcześniej. Mały Olaf (bo tak ma na imię Flasher) spędzał, jak co roku, wakacje u swoich dziadków na wsi. Wieś była bardzo nieduża – liczyła ledwie kilkunastu mieszkańców. Podzielona ona była na dwie części: na domki jedno i dwurodzinne oraz na bloki. Po środku znajdowało się boisko, a za boiskiem działki ogródkowe. Długa asfaltowa droga przebiegała wzdłuż wsi i gdzieniegdzie trzeba było uważać na nadjeżdżające auto. Wieś dzieliła się również na dwie grupki dzieci – tych z bloków i tych z domków. Jedni prowadzili wojny z drugimi. Jedni niszczyli „bazy” drugim, a w odwecie Ci drudzy doganiali jednego z tych pierwszych i tłukli go na kwaśne jabłko. Jedynym rozwiązywaniem dużych sporów były rozgrywane wtedy mecze „domki” kontra „bloki”. Wtedy na jakiś czas po meczu panował rozejm i można było udać się na czereśnie na jedną z działek, która należała do najbardziej uprzykrzającego się człowieka we wsi. Jednak rozejm ten szybko mijał, gdy powstawała kłótnia o byle co, chociażby pożyczenie piłki i zwrócenie jej o godzinę później niż. Teraz to błaha sprawa, jednak wtedy była to ujma na honorze. Dziadkowie Flashera mieszkali w bloku, tak więc Olaf należał do „bloków”.
W tamtych czasach i rejonach furorę robiły petardy – od małych straszaków po większe, zdolne nawet do urwania kawałka ręki przez nieostrożnych. A największą frajdę nie sprawiało samo jej wystrzelenie, a wystrzelenie jej w czymś. Dzieciaki wyciągały z domów butelki, puszki lub też nawet stare zabawki, byleby zobaczyć jakie zniszczenia spowodować może wysadzenie petardy w owym przedmiocie. Nie raz ktoś wykrzyczał, że jego starszy brat kupił mu wielkie petardy i trzeba z nich zrobić użytek. Wybuchy również były mile widziane w różnego rodzaju starych tunelach, w studzienkach kanalizacyjnych, a nawet rurkach od płotów.
Akcja działa się tuż po wygranym meczu z domkami, oraz po ogłoszonym rozejmie. Olaf, wraz z kuzynem Markiem, biegł do chłopaków z przeciwnej części wsi, gdyż obaj zostali zaproszeni na wspólną zabawę w chowanego. Gdy znaleźli się na miejscu, chłopak z „domków” przyniósł bardzo dużą petardę. Miała grubość kciuka dorosłego faceta, była jednak dużo dłuższa. Pozostało tylko wymyślić w czym ją zdetonować i kto to zrobi. Zbliżała się pora obiadowa, i wszystkie dzieciaki udawały się na zupę lub ziemniaczki z kotletem, a potem, przez godzinę oglądać bajki. Gdy mały Olaf biegł do babci zauważył coś dużego na trawie tuż za terenem boiska. Była to wielka krowia kupa, która została świeżo upuszczona przez bydło sąsiada dziadka. Bez chwili namysłu tuż po obiedzie i bajkach wszyscy wrócili na poprzednie miejsce, a Olaf przedstawił swój pomysł: „Wysadzimy kupę!”.
Dzieciaki szybko podłapały pomysł i z entuzjazmem pobiegły w stronę odchodów. Pozostało ustalić kto to zrobi, niestety, chętnych nie było. Wypadło więc na Olafa, z racji tego, że on wpadł na ten pomysł jako pierwszy. Flasher zgodził się, lecz zażyczył sobie, aby ktoś z domków go asekurował. Po chwili narady i śmiechu domki zgodziły się na ten układ i jeden z nich ruszył wraz z Olafem w stronę kupy. Cuchnęło już trochę mniej, jednak smród dalej był nie do zniesienia. Olaf ostrożnie przykucnął obok kupy i z drżącymi rękoma wyjął petardę i zapałki. Nagle dzieciak z domków zablokował kolana Flashera i popchnął go tak, że ten wylądował swoim nosem w kupie.
Olaf wstał tak szybko jak to tylko było możliwe i spojrzał umorusaną twarzą na innych. Wszystkie dzieciaki, prócz kuzyna, zaczęły się turlać i płakać ze śmiechu. Łzy stanęły biedakowi w oczach i pobiegł czym prędzej do domu. Kawałki łajna mieszały się ze łzami i odpadały mu z twarzy podczas ucieczki. Kuzyn pobiegł za nim, a potem poszedł donieść o wszystkim szefowi bandy z bloków. Na drugi dzień całą ekipą, wraz z Olafem, ruszyli na bazę wrogów, uzbrojeni w patyki i petardę, która nie została wcześniej nawet odpalona. Gdy znaleźli się w tejże bazie, która znajdowała się za domem jednego chłopaka z domków, kuzyn Olafa znalazł nową piłkę „do nogi”, która z pewnością należała do nich. Bez chwili wahania – spuścili z piłki trochę powietrza, po czym wsadzili petardę w wejście na pompkę w celu wysadzenia futbolówki.
Niestety, nie zawsze wszystko wychodzi sprawiedliwie. Pech chciał że petarda odpaliła zaraz po przyłożeniu do niej zapałki przez Marka. Ogromny huk ogłuszył wszystkich dookoła, a kiedy można było już coś usłyszeć, rozległ się przeraźliwy krzyk kuzyna Olafa. Okazało się, że petarda urwała mu cały mały palec i pół palca serdecznego prawej ręki. Krew leciała niczym z kranu, a Olaf wraz z bandą szybko pobiegli na pomoc do najbliższego domu. Większość ludzi powychodziło ze swoich mieszkań i widziało ową tragedię. Wujek Olafa, ojciec Marka, był w tym czasie w pracy, więc nie mógł nic zrobić. Flasher przyprowadził pewnego pana do pomocy, ten szybko zatamował krew i zawiózł rannego do szpitala.
Marka nie było parę dni. Ten pan, który zawiózł go do szpitala, był tatą chłopca, który popchnął Olafa dzień wcześniej. Po kilku dniach kuzyn przybył z powrotem do domu – nie miał jednak wesołej miny. Okazało się, że palców niestety nie da się przyszyć na nowo i od tej pory pozostanie z trzema w prawej dłoni. Ta akcja wstrząsnęła całą wsią, jednak nie zmieniło to wcale relacji między dzieciakami. Dalej trwały wojny i spory, dalej rozgrywane były mecze, dalej wszyscy się godzili i przez błahostkę wznawiane były bójki.
Głośny sygnał nadjeżdżającego pociągu obudził Flashera z jego zadumy. Znajdował się on teraz koło torowiska, a szlabany były opuszczone, więc postanowił poczekać na nadjeżdżającą maszynę. Nagle szlabany poszły w górę, okazało się że pociąg przejechał już kilka chwil wcześniej i został niezauważony przez wędrowca. Spojrzał w lewo i w prawo, po czym ruszył w dalszą drogę. |
|